Uśmiechnął się cierpko.
– Nie wydaje mi się, żeby wygląd miał coś wspólnego z charakterem.
– Nie, oczywiście, że nie – bąknęła, rumieniąc się ze wstydu, że powiedziała coś tak głupiego.
Nie powinna się tak zachowywać. Tak bardzo chciała zrobić na nim dobre wrażenie. Chciała mu pokazać, że jest mądra i dobrze wychowana. Była to winna swoim ukochanym rodzicom.
Stwierdziła, że Heike nad czymś się zastanawia. Po chwili rzekł:
– Ty naprawdę masz siedemnaście lat? Nigdy bym w to nie uwierzył.
– Nie wyglądam na to? – zapytała niepewnie.
– Nie, nie wyglądasz. Myślałem, że masz co najwyżej trzynaście. Ale teraz, z bliska, rzeczywiście widać, że jesteś starsza.
– Jak to?
Zrobił ruch ręką, jakby chciał nakreślić jej sylwetkę.
– Kształty. Figura. I wrażenie, jakie sprawiasz.
– Jak to? – zapytała znowu.
– Nie… – Heike znalazł się na grząskim gruncie. – Nie wiem… po prostu czuję, że nie jesteś już dzieckiem. – A po chwili dodał z westchnieniem: – To znacznie komplikuje sprawy.
Po raz trzeci Vinga zapytała:
– Jak to?
– No wiesz, planowałem sobie, że wezmę cię pod opiekę. Ale w tej sytuacji to chyba niemożliwe.
Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że Vinga znowu zamierza powiedzieć „jak to?”, ale zaraz tego pożałował. I zaczął pospiesznie wyjaśniać:
– Nie możesz już tu dłużej zostać, a zresztą ja też nie chcę, żebyś tu mieszkała. Przygotowałem dla nas mały domek na krańcach parafii. Pewien stary kamornik imieniem Eirik pomógł mi go znaleźć. Ale skoro sprawy tak się mają, to nie możemy razem mieszkać, ludzie natychmiast zaczęliby gadać. Wiesz, co innego jest opiekować się dzieckiem, mieszkać z nim pod jednym dachem, a co innego dzielić dom z na wpół dorosłą kobietą.
– Nie bardzo rozumiem.
Spojrzał na nią, żeby się przekonać, czy żartuje, czy mówi poważnie, lecz twarz Vingi wyrażała szczere zdziwienie.
Heike westchnął.
– Posłuchaj mnie. My oboje moglibyśmy, oczywiście, mieszkać razem i nie stałoby się nic nieprzyzwoitego, niech Bóg broni, zresztą dlaczego miałoby się coś stać? Ale ludzie na ogół tak nie myślą. Oni by zaczęli gadać, że to okropne monstrum, ten demon, uwiódł takie niewinne dziewczę. Do więzienia z nimi! Trzeba zamknąć oboje! No, być może tobie by wybaczyli, ale mnie w żadnym razie.
Vinga zastanawiała się przez chwilę, ale nie mogła się doszukać sensu w jego słowach.
– Pewnie zabrzmi głupio to, co powiem – westchnęła. – Ale nie wynajduj już więcej przeszkód.
– Spróbuję urządzić wszystko w inny sposób – obiecał. – Powinniśmy tylko jeszcze przez jakiś czas trzymać się na uboczu. Muszę dowiedzieć się trochę więcej o Grastensholm.
– Tam mieszkają teraz obcy ludzie. Wprowadzili się na wiosnę.
– Wiem. Pan Snivel. Zamierzam odebrać mu Grastensholm. Dwór należy do mnie, wiesz przecież.
Vinga ucieszyła się.
– Wiem! Oczywiście, że wiem! A Elistrand? Czy tam też ktoś mieszka?
– Owszem. Bratanek pana Snivela i jego służba.
– Och, czego oni tam szukają? To przecież mój dom! Czy Elistrand także moglibyśmy odebrać? Tak cię proszę!
Heike zasępił się.
– Eirik powiada, że to będzie trudniejsze. Bo Elistrand zostało zlicytowane z powodu nie spłaconych długów. Ale Eirik uważa, że to było krętactwo, ta cała licytacja. Wiesz, krewny urzędowego licytatora nie powinien kupować majątku! Ludzie gadają w dodatku, że dostał go za bezcen, chociaż poważni gospodarze proponowali dużo więcej.
– Ale czy uda ci się to wszystko załatwić?
Odważyła się zwrócić do niego przez ty. Po pierwsze dlatego, że był jej jedynym krewnym i dlatego mu ufała, a po drugie… zawstydziła się trochę, ale tak to było: Heike był tak odstraszająco brzydki, że chyba inni ludzie się nim zanadto nie przejmowali.
Vinga pomyślała tak nie dlatego, że była zła. Chodzi o to, że miała bardzo marne wyobrażenie o ludziach. Heike jednak był wyjątkiem.
Odpowiedział na jej pytanie:
– Nie, nie uda mi się tego załatwić od ręki. Najpierw ludzie muszą mnie trochę lepiej poznać, nabrać do mnie zaufania. Ale tak się stanie, zawsze ci, którzy mnie znają, darzą mnie zaufaniem, i błogosławię ich za to. Ale pan Snivel jest przebiegły, powiada Eirik. Jeśli dowie się o moich zamiarach, natychmiast ruszy do ataku i jeszcze bardziej umocni swoją pozycję…
– Czy zechciałbyś… zechciałbyś być tak dobry i nie używać takich trudnych słów?
– No oczywiście. Wybacz.
Wyjaśnił jej w prostych słowach całą sprawę, a Vinga kiwała głową na znak, że rozumie.
– I dlatego musimy się przed nim ukrywać?
– Z początku musimy. Ale czy nie powinniśmy pójść teraz do twojego domu i spakować rzeczy? Noc już blednie, a ja myślę, że oni przyjdą wcześnie, żeby cię schwytać.
– I ja tak myślę.
Wstali, wygasili ogień i zatarli po sobie ślady, po czym ruszyli do chaty, a koza za nimi.
– Vingo, ja się źle wyraziłem, że oni chcą cię schwytać. Myślę, że oni nie mają złych zamiarów. Po prostu chcą ci pomóc wrócić do cywilizowanego świata. Być może przyjąć cię do swojego domu, nauczyć dziką Vingę dobrych manier, dzięki czemu sami mogliby się poczuć wielkoduszni.
– Ale nie wolno do tego dopuścić!
– Nie, nie wolno. Bo pan Snivel i jego bratanek nigdy się nie zgodzą na to, by ktoś z Ludzi Lodu mieszkał w tej parafii. Na to są jeszcze zbyt niepewni.
– Tak – potwierdziła Vinga poważnie. Ujęła go za rękę i pozwoliła prowadzić się przez las. Ona, taka samodzielna! Ona, która znała w tym lesie każdą kępkę ziela!
Sama nie mogła tego zrozumieć!
Jej ręka ginęła w wielkiej, kanciastej dłoni Heikego. Ale ciepło, uścisk, dawały jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie zaznała od wielu lat.
– Vingo, chętnie bym się dowiedział czegoś więcej o twoim życiu w Elistrand i później, w lesie.
– Nie wiem, czy chciałabym o tym opowiadać. Boję się, że zacznę płakać.
– A czy to coś złego? Człowiek musi też popłakać od czasu do czasu.
Zastanawiała się w duchu, czy on sam także kiedyś odczuwał taką potrzebę. W każdym razie powody do tego by miał. Jego życie z pewnością nie było łatwe.
– Jednej rzeczy nie rozumiem – powiedziała, podbiegając co chwila, żeby za nim nadążyć. – Skąd wiedziałeś zawsze, ca zamierzam robić albo dokąd pójdę?
– Ja nie wiedziałem – uśmiechnął się.
– Ależ tak! Zawsze.
– Tak. Ale to nie ja sam. Miałem pomoc.
Vinga zwolniła i Heike musiał przystanąć. Tylko koza brnęła niezmordowanie naprzód.
– Pomoc? – zapytała Vinga niepewnie.
– Tak. Nasi rodzice mi pomagali. To oni mi mówili, co powinienem robić.
– Rodzice? Chodzi ci a ojca i mamę?
– Nie, oni nie byli dotknięci. Ale wiesz, my, obciążeni dziedzictwem, mamy pewne szczególne zdolności. Moja największa zdolność polega na tym, że mogę być pośrednikiem pomiędzy tymi, którzy umarli, a żywymi. Sami rodzice nie byliby w stanie ci pomóc, rozumiesz? Bo oni nie mogą tu przyjść, nawiązać z tobą kontaktu. Dlatego czekali tak niecierpliwie, aż ja wrócę do domu, bo dopiero wtedy mogli coś dla ciebie zrobić. Za moim pośrednictwem. I pragną, oczywiście, byśmy my oboje odzyskali to, co należy do Ludzi Lodu. Nasze dwory!
– O, tak! – westchnęła Vinga. – Pomyśl, jak ciocia Ingrid by się cieszyła, gdyby wiedziała, że jesteś tu teraz! Ona przecież nie miała nawet pojęcia o tym, że istniejesz, nikt z nas nie wiedział. O, jak ona się zamartwiała, że po jej śmierci nie będzie miał kto przejąć Grastensholm!
Читать дальше