Heike położył rękę na alraunie i wyszeptał w mrok:
– Nigdy nie zdołamy wykurzyć Snivela z Grastensholm, jeśli pójdziemy wyłącznie drogą prawa. Skoro tak łatwo jest kupić sędziego… Ingrid! Przyjdź i pomóż mi! Zdecydowałem się, chciałbym skorzystać z pomocy szarego ludku.
Z zielonkawego mroku wyłoniły się cztery cienie i powolutku stawały się ludzkimi postaciami. Ingrid, Ulvhedin, Dida i młody Trond.
– Czy naprawdę musisz to robić, Heike? – zapytała Ingrid. – Jesteś pewien, że sobie z nimi poradzisz?
– Ty i Ulvhedin umieliście nad nimi panować!
Ulvhedin uśmiechnął się tym swoim cierpkim uśmiechem, jakby się krzywił.
– Tak, ale my byliśmy starzy i od dawna wprowadzeni w sztukę czarów. Ty wiesz bardzo mało.
– Szary ludek, jak ty ich nazywasz, to nie są żarty – przestrzegła Ingrid. – Trzeba postępować z nimi według specjalnych, bardzo surowych zasad, by trzymać ich w posłuchu. Oni nie uznają żadnych praw ludzi.
– Czy zatem wy czworo nie moglibyście mi pomóc? Tylko w tym, żeby wystraszyć Snivela z Grastensholm.
– My sami nie mamy żadnej władzy. Musimy mieć pośrednika. A ty nigdy nie wejdziesz do Grastensholm, dopóki on tam jest.
– A proces przeciwko niemu…
– Nigdy do niego nie dojdzie. Ten człowiek, tutaj, nie jest w stanie go przeprowadzić, a nikt inny się nie odważy.
Heike spuścił głowę.
– A zatem wszystko na próżno? Czy mała Vinga też nie odzyska swojego Elistrand?
– Vinga dostanie Elistrand – powiedział Ulvhedin. – Teraz już wszystko pójdzie gładko, sprawiliście się bardzo dobrze.
– Ale twój pomysł z szarym ludkiem wcale nie jest taki bezsensowny – powiedziała Dida. – Moglibyśmy ci pomóc w opanowaniu tych istot.
– A mnie to martwi – westchnęła Ingrid. – Naprawdę musimy to robić? Jeżeli Heike sobie nie poradzi, to i on, i Vinga znajdą się we władzy strasznych sił. Nie tylko zresztą oni…
– Ja rozumiem Heikego – rzekł Trond. – Ja sam też nigdy nie zdążyłem się nauczyć niczego o czarach. Na szczęście, można by powiedzieć, bo w przeciwnym razie by mnie tu teraz nie było. Jak wiesz, zbudziła się we mnie zła krew naszego rodu. Tylko kuli Jespera, która przerwała moje młode życie, zawdzięczam, że nie stałem się jednym z tych naprawdę złych w rodzinie.
– Jak Solve – mruknął Heike.
– Tak. On zdążył rozwinąć w sobie zło. Ale proponuję, żebyśmy poparli plan Heikego.
– Ja także – oświadczyła Dida, piękna, tajemnicza kobieta z nieskończenie odległej przeszłości.
– I ja też – przyłączył się Ulvhedin. – Plan jest dobry. Szczerze mówiąc, jedyna dobra rzecz, jaką mamy.
Ingrid westchnęła.
– On nie jest waszym prawnukiem. Ale może ja właśnie dlatego zachowuję się jak ta kura, co wysiedziała kaczęta. No, dobrze, Heike. Niczego ci nie obiecujemy. Pozwól, że naradzimy się wszyscy czworo, i zobaczymy, co się da zrobić. Tymczasem opiekuj się dobrze Vingą, spotkamy się niebawem!
Zniknęli, rozpłynęli się w migotliwym księżycowym świetle.
Heike stał przez chwilę bez ruchu. Nie mógłby zaprzeczyć, że lęka się trochę przyszłości.
Co on próbuje wprawić w ruch? Jakie siły? Szary ludek? Kim właściwie są ci szarzy ludkowie?
Z niepokojącym uczuciem, że wkracza na tereny, których ludzka zdolność pojmowania nie ogarnia, poszedł powoli do Vingi. Do tej istoty, o którą tak się troszczył, która wypełniła jego życie ciepłem i radością, a którą – był tego pewien – pewnego dnia będzie musiał oddać jednemu z tych normalnie zbudowanych młodych ludzi, jakich tylu jest na świecie…
***