Margit Sandemo
Demon I Panna
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXII
Nie rozpoznany przez nikogo wracał do rodzinnego dworu.
Ponad dwadzieścia lat minęło, odkąd Solve, jego ojciec, opuścił ród i wszelki ślad po nim zaginął. On sam ukończył już dwudziesty rok i przez całe swoje życie tęsknił do tego miejsca, które uważał za swoje, do tego dworu, który teraz stawał się jego własnością, jego dziedzictwem.
Majątek Grastensholm.
On sam wyłaniał się z nicości.
Przybył z Południa, szedł na Północ, poprzez Szwecję, ku przerażeniu wszystkich swoich szwedzkich krewnych, którzy nawet pojęcia nie mieli, że on w ogóle istnieje. Spłodzony w nienawiści, urodzony w rozpaczy, stał się przyczyną śmierci swojej matki w tej samej chwili, w której ujrzał światło dnia. Wyszydzany, znienawidzony przez Solvego, uratowany tylko dlatego, że wcześniej zgładzono jego ojca.
Heike, ochrzczony przez zobojętniałego, pozbawionego wszelkich uczuć Solvego imieniem, które właściwie powinna nosić dziewczyna. W zestawieniu jednak z jego ponurą postacią imię to stawało się jakby synonimem męskości, potęgi i siły.
Heike, którego przeznaczeniem była samotność. Po wsze czasy.
Jego ciało wciąż jeszcze nosiło ślady bolesnych ciosów, zadawanych przez ojca, bo to było takie zabawne drażnić prychającego chłopca, zamkniętego w klatce. Wciąż jeszcze dusza była obolała od cierpień przekraczających ludzkie pojęcie.
Heike, wyrzutek ze świata ludzi.
Owego pierwszego dnia, kiedy przybył do rodzinnych stron w Norwegii, zatrzymał konia na drodze, w miejscu skąd rozciągał się rozległy widok, i długo rozglądał się po okolicy.
Przed nim leżał dwór, dwór tak piękny i wielki, że Heike natychmiast uznał, iż się pomylił. To nie jego dom, to nie mogła być prawda. Budowla, na którą patrzył, była przecież ogromna niczym zamek.
Wzrok wędrowca przesuwał się dalej ponad zagrodami parafii.
Wygląd miał straszny. Potężna, okropna bestia. Głowę pokrywały ciemnobrązowe włosy tak bujne i potargane, że patrzący mimo woli szukał uszu trolla, sterczących gdzieś w tej gęstwie. Oczy, ogniście żółte, iskrzyły się rozżarzone pod opadającą na czoło grzywą, cała twarz, koścista i kanciasta, była upiornie wykrzywiona. Zęby, wielkie i ostre, białe jak śnieg na tle brunatnej skóry. A przy tym wyraz wściekłości wokół szerokiego, wciąż jakby węszącego nosa, zapadnięte policzki i broda spiczasta jak u lisa.
I te potężne barki, dziedzictwo Ludzi Lodu, mordercze dla kobiet, którym przyszło rodzić takie bestie jak ta.
Należał do istot przeklętych, skazanych i obciążonych dziedzictwem; sądząc z wyglądu, był jednym z najbardziej dotkniętych potomków Ludzi Lodu. Ci jednak, którzy go spotkali, mogli zaświadczyć o smutku i rozpaczy w jego sercu, o bezgranicznej czułości dla wszystkich cierpiących.
Kocie oczy rozglądały się wokół.
Dostrzegały aleję wiodącą do mniejszego dworu, w sąsiedztwie dużego. Aleję wysadzaną ogromnymi drzewami, tak starymi, jakby rosły tam od niepamiętnych czasów.
Chaty komorników i małe zagrody rozrzucone w dolinie…
Pośrodku stał kościół. A dalej, nad małym jeziorkiem, rozłożył się jeszcze jeden piękny dwór. Nie tak wielki jak ten najbliższy patrzącemu, mimo to piękny.
Elistrand?
Tak, to musi być Elistrand.
Ów najmniejszy dwór to z pewnością Lipowa Aleja, nic innego.
A zatem…
Myśli tłukły się w głowie Heikego. A zatem ten największy to Grastensholm! Jego Grastensholm!
Długo jeszcze tak stał i patrzył, nie schodząc z konia. Starał się pojąć swoją nową sytuację. On, który był nikim, który nie posiadał niczego, czyżby on miał być panem tej wspaniałości? Pola i łąki, zajmujące pół parafii, stajnie i obory, no i sam dwór, ten pełen dostojeństwa dom na wzgórzu!
Myśli płynęły niespokojnie. Tam, w domu, znajdował się skarb. Święty skarb Ludzi Lodu, złożony z ziół i czarodziejskich przedmiotów. Wśród nich zaś najważniejszy – fantastyczna flaszeczka Shiry, butelka z górskiego kryształu. Napełniona wodą z jasnego źródła, ukrytego w głębi Góry Czterech Wiatrów. To naczynie czekało, schowane w domu, który widział przed sobą na wzgórzu. I woda, którą zamierzał zanieść do Doliny Ludzi Lodu, by przy jej pomocy unicestwić siłę Tengela Złego. Odnaleźć zakopany przez niego garnek, czy co to jest. Naczynie z ciemną wodą ze źródła zła. Woda Shiry była w stanie odebrać tamtej jej złą moc.
Heike wierzył, że to jest główne zadanie jego życia.
Pragnął tego, choć nie miał pojęcia, czy postępuje słusznie.
Mimo wszystko chciał spróbować.
Czoło jeźdźca nachmurzyło się. Po dworskim dziedzińcu ktoś chodził. Małe niczym mrówki postaci poruszały się tam i z powrotem pomiędzy domem a zabudowaniami gospodarskimi.
Coś takiego nie powinno było mieć miejsca! Nie ma już przecież nikogo z Ludzi Lodu, kto mógłby tutaj mieszkać. Chyba że ta mała córeczka Vemunda…
Nie, trzeba poczekać i przyjrzeć się.
Parafia Grastensholm… Nareszcie w domu! Wędrówka była długa. Teraz jednak dobiegła końca.
Heike długo stał na szczycie wzgórza, nie wiedząc co począć. Wzdrygał się na myśl o tym, że znowu będzie musiał rozmawiać z obcymi, dostrzegać w ich oczach lęk i obrzydzenie na jego widok. Już się chyba nie nauczy przyjmować tego ze spokojem.
Nieszczęście polegało na tym, że nigdy nie mógł w żadnym miejscu pozostać na dłużej. Bo kiedy ludzie poznawali go bliżej, kłopoty mijały. Akceptowali go na ogół szybko. Heike jednak był skazany na to, by błądzić z miejsca na miejsce, jechał aż ze Słowenii, daleko na południu. A przesądni ludzie nie witali go przyjaźnie. Był zmęczony, śmiertelnie zmęczony nieustannymi próbami wyjaśniania, że ma wyłącznie dobrą wolę. Tłumaczeniem, kim jest i dlaczego wygląda tak, jak wygląda. W końcu zaczął unikać ludzi, podróżował przeważnie poza ludzkimi osiedlami, trzymał się lasów i pustkowi.
Teraz jednak dotarł do celu.
Powoli zaczął zjeżdżać w dół, niepewny, co powinien zrobić najpierw.
Nie ujechał daleko, gdy nagle zobaczył, że drogą zbliża się jakiś stary człowiek na furce. Heike ponownie wstrzymał konia, na moment owładnęło nim pragnienie, by uskoczyć w las, ale opanował je. Teraz musi się nauczyć. Dzielnie oczekiwał więc tego, co miało nastąpić. Tutejsi ludzie będą się przecież musieli do niego przyzwyczaić. I kiedyś trzeba zacząć.
Stary na wozie zmrużył oczy i przyglądał się obcemu. A gdy zbliżył się już znacznie, przystanął.
Teraz się zacznie, pomyślał Heike.
– Niech będzie pochwalony… – pozdrowił.
Nie wszystko jednak odbyło się tak jak zwykle.
Bezzębne usta starego zadrżały, głos także.
– Na wieki wieków… Ale, Panie Święty, czy to nie…? Nie! Musiało mi się przywidzieć.
Heike miał zamiar powiedzieć: „Nie, nie jestem Jego Wysokością, Szatanem we własnej osobie”, ale się powstrzymał, gdy dotarło do niego, że w głosie i oczach starego przebija nadzieja.
– O co chodzi? – zapytał.
– Nie, nic. Zdawało mi się tylko, żem ujrzał duszę starego Paladina. Ale tak dobrze nie ma.
– Paladina?
– No tak, Ulvhedina, jak go nazywali. Ale jego dusza nie tłucze się po świecie. To był porządny człowiek.
Читать дальше