Już więcej jednak nie chciał narażać się na podobne historie.
Gdyby nie był tak uparty i zapatrzony w siebie, lecz opowiedział o tym, co usłyszał tej nocy, być może wiele by zdołano wyjaśnić we właściwym czasie. Jego przeżycia były pierwszym ostrzeżeniem, a milczenie przysłużyło się tylko złym mocom, które zebrały się wokół szczeliny w ziemi na pustkowiu.
Kiedy inni zaczęli zdawać sobie sprawę, że coś się tam dzieje, i miejsce otrzymało nazwę „Diabelski Jar”, było już za późno. Nikt nie umiał powiązać tego z wydarzeniami, jakie miały miejsce w innej części kraju.
Zagroda Knapahult była nieduża, ale zadbana. Uboga, ale nie biedniejsza od większości innych gospodarstw w parafii Bergunda koło Vaxjo w Smalandii.
Gospodyni Ebba stała przy oknie, obserwując swą piętnastoletnią córkę Gunillę, która właśnie nakarmiła zwierzęta.
A na ławie siedział Karl i przyglądał się żonie, rozmyślając o dawnych czasach.
Knapahult było domem jego dzieciństwa, ale Karl miał starszego brata i nie mógł odziedziczyć gospodarstwa. Za młodu nie dbał o to. Miał wówczas w sobie Ducha, czuł powołanie i pragnął zostać kaznodzieją, służącym wszystkim ludziom. Jeździł po kraju z Biblią jako wysłannik jednej z niezliczonych wspólnot religijnych, jakie rozpleniły się w Szwecji. Przyłączył się, naturalnie, do tych najsrożej grożących siarką i ogniem piekielnym, albowiem odczuwał niepomierną radość, gdy mógł uświadomić ludziom, jakimi są nędznikami.
Wiele podróżował. W owym czasie był przystojnym mężczyzną i nic dziwnego, że trzy czwarte jego nawróconych stanowiły kobiety. Młode i starsze. Karl, wysłuchawszy zwierzeń o niewieścich pokusach, wykrzykiwał swe groźby, grzmiał i umartwiał własne ciało, zmuszając zebrane do dalszych wyznań. A potem przychodziły chwile rozgorączkowanego przebudzenia, nawrócone kobiety pełne uwielbienia, przestraszone i zapłakane, rzucały się na kolana i odsłaniały przed nim swe skarby w głębokich dekoltach i jakby zapraszająco wypinały tyłki. On wówczas batożył się zwykle brzozową rózgą, w ten sposób przezwyciężając wpływ grzesznych kusicielek, które Szatan postawił mu na drodze.
Ale później zjawiła się Ebba.
Oj, oj, oj!
Ebba o oczach gorejących niczym dwa płomienie. Ebba, która nosiła najbardziej wydekoltowane suknie, mając więcej do ukrycia niż jakakolwiek inna. Ebba, której talia była wąska niczym przewężenie w klepsydrze, a biodra poruszały się tak wyzywająco.
Karl wpadł po same uszy.
Wezwał dziewczynę do swej izby prywatnie, by nawracać ją indywidualnie, bo była przecież na wskroś przesiąknięta Szatanem. Przez pół godziny grzmiał i wrzeszczał, groził wiecznymi mękami, wykrzykując niepojęte, oderwane od siebie słowa o pokusie i żądzach, które musi z niej wypędzić. Wyciągnął rózgę i zaczął ją okładać po gołych pośladkach. I tu się przeliczył.
Nagle szczęka mu opadła, stanął z rozdziawionymi ustami i szklanym wzrokiem, aż wreszcie osunął się na kolana przed rozszlochaną, niczego nie rozumiejącą dziewczyną. Jego dłonie, nieposłuszne woli, która całkiem gdzieś się zatraciła, zaczęły miętosić jej ubranie. Dyszał ciężko i parskał jak rozwścieczony byk, odgarniał suknie, szukał. Ebba, zrozumiawszy, do czego zmierza, nie opierała się przystojnemu, poważanemu kaznodziei; osunęła się na podłogę, przyjmując dogodną pozycję. Pożądanie porwało go niczym żywioł, rwał i szarpał własne ubranie, pojękiwał i sapał z niecierpliwości, wzdychał i kwilił, aż wreszcie zdołał wyciągnąć swą broń, a Ebba w uniesieniu westchnęła „aaach!” i jeszcze szerzej rozłożyła nogi. Karl, kiedy ją w końcu posiadł, krzyczał głośno. Ebba nie krzyczała, bo dla niej nie był to pierwszy raz. Karl wcale tego nie zauważył. Niczym rozwścieczony byk parł naprzód. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że diabelskie pokusy mogą sprawić mu tyle rozkoszy.
Od tej pory świata nie widział poza Ebbą. We dnie i w nocy, byle tylko zakołysała biodrami, był gotów. Bił ją, rzecz jasna, już pierwszego wieczoru wychłostał ją, nie mogąc zapanować nad wściekłością, ale nigdy nie uderzał tak, by było to nie do zniesienia. Ebba traktowała bicie jako część aktu cielesnego, przyjęła Karla na dobre i na złe i była z niego bardzo zadowolona. Wszak wszystkie kobiety uwielbiały przystojnego kaznodzieję.
Pobrali się i teraz Karl mógł poświęcić jeszcze więcej czasu na to, by wyzwolić ją z matni grzechu. Łajał żonę i bił, ale każda próba nawrócenia kończyła się kolejnym przypływem pożądania i wpadnięciem w szczodre objęcia.
Nienawidził za to Ebby jeszcze mocniej, bo przecież to jej wyłączna wina! On był człowiekiem silnym w Bogu. To ona usiłowała sprowadzić go na złą drogę z wąskiej ścieżki prawdy.
Nadeszła wiadomość z rodzinnych stron. Starszy brat Karla zmarł, Knapahult należało teraz do niego.
Natychmiast udali się do domu, by przejąć gospodarstwo. Przywieźli ze sobą córeczkę Gunillę, jedyne dziecko, jakie im zostało po stracie maleńkiego synka. Za tę niesprawiedliwość Karl jeszcze bardziej nienawidził żony.
Teraz nadal żywił przekonanie, że jest tak samo uwodzicielski i budzi pożądanie wśród kobiet jak za swoich młodych lat. Często jednak dostrzegał pogardliwy grymas na twarzy Ebby, kiedy jej wzrok zatrzymywał się na zwałach tłuszczu w pasie, na brzuchu, który wylewał mu się na uda. Widział, jak nozdrza drgają jej z odrazą, wyczuwając ostry, jakże męski zapach potu, który wydzielał, a raz powiedziała nawet, że jego cienkie, kanciaste, białe i owłosione nogi są wręcz odrażające. Wpadł wtedy we wściekłość i zbił ją. Nie powinna się skarżyć i narzekać, czyżby zapomniała o tych wszystkich kobietach, które klękały przed nim i wilgotniały tam na dole od samego tylko jego spojrzenia? „Tak, ale to było dawno”, ośmieliła się wówczas odpowiedzieć Ebba i znów posypały się na nią razy.
Ebbie także przybywało lat, ale trudno powiedzieć, by się postarzała. Należałoby raczej stwierdzić, że dojrzała. Jej piękne kształty jeszcze się zaokrągliły, stała się niezwykle pociągającą kobietą w kwiecie wieku.
Była tego w pełni świadoma. Karl nazywał ją ladacznicą, dziwką, rozpustnicą i wszelkimi temu podobnymi określeniami, będąc jednak przekonanym, że są to jedynie puste słowa. Tak naprawdę nigdy nie żywił wobec niej podejrzeń, przeświadczony o uwielbieniu, jakim żona nadal go darzy. Nie wiedział nic o gorących chwilach rozkoszy, których doznawała w stodole w objęciach wędrownych handlarzy starzyzną i innych niebieskich ptaków, podczas gdy on był na służbie w Bergqvara.
Ebba nie przejmowała się, ile z tego wie córka Gunilla, a może raczej należałoby powiedzieć, że wolała sobie tego nie uświadamiać. Wymykając się na miłosne schadzki z innymi mężczyznami, starała się jedynie zachować jak największą ostrożność. Wygodnie jej było trwać w przekonaniu, że córka nic nie pojmuje.
Nigdy nie próbowała sprawdzić, jak jest naprawdę. Sama zakładała sobie klapki na oczy.
Przyciągnięty widokiem sylwetki, rysującej się na tle okna, Karl podniósł się ciężko i podszedł do żony.
– Popatrz na nią, Karlu! – Ebba szturchnęła męża łokciem. – Tylko spójrz! Znów się zamyśliła! Stoi tak, zapatrzona w zachodzące słońce, zamiast pozbierać skopki.
Karl mocno złapał żonę za ramię akurat w chwili, gdy już miała ostrzegawczo zapukać w szybę.
– Zostaw ją! Sam się nią zajmę, kiedy wróci do domu! Próżniaczka!
Ebba z miejsca pożałowała, że ściągnęła uwagę męża na córkę.
Читать дальше