– No cóż. Ile mogły mieć? Dwa i trzy lata? A może trzy i cztery? już nie pamiętam.
– A więc były całkiem bezbronne?
Edberger zerknął na gościa ukradkiem, bo jego głos zabrzmiał dziwnie bezdźwięcznie.
Heike wyjaśnił:
– Ja sam miałem bardzo trudne dzieciństwo. Potrafię więc wczuć się…
Asesor pokiwał głową. Choć co prawda nie znał historii cierpień Heikego, doskonale potrafił zrozumieć, jak bolesne musiały być lata jego dzieciństwa.
Stary człowiek mówił dalej:
– Arv Grip przez wiele lat prowadził poszukiwania. Raz po raz wracał tutaj, do Onnestad. „Nic przypadkiem nie słyszeliście?” Jakże ciężko było kręcić wtedy głową, patrząc, jak nadzieja gaśnie w jego oczach. W końcu przestał przyjeżdżać. Nie wiem nawet, gdzie może teraz być.
– Prawdopodobnie w Halmstad?
– To nie jest wcale takie pewne. Salomon von Otter i jego żona Agneta Beck-Friis nie żyją już od wielu lat. Ale zaraz…
Myślał długo.
– Podczas ostatniego czy może przedostatniego pobytu Arv Grip opowiadał mi o swoim rodzie, o Ludziach Lodu. Mówił, że jego gałąź rodu, skańska gałąź, jak podkreślał, nigdy nie została narażona na przekleństwo.
– To prawda – potwierdził Heike. – Jeśli powiem wam, że ja właśnie jestem ofiarą przekleństwa, z pewnością to zrozumiecie.
Asesor nawet drgnieniem twarzy nie zdradził, co myśli.
– Arv powiedział jeszcze co innego: wszyscy członkowie skańskiej gałęzi rodu odwiecznie towarzyszyli jednemu rodowi, służąc mu pomocą już od czasów Christiana Czwartego.
– To prawda. Trzymali się linii aż do Becków i Beck-Frusów.
– Mówił także, że każdy następny w pokoleniu wiązał swój los z określoną osobą z rodu pracodawcy i jej właśnie towarzyszył.
Heike nachylił się ku gospodarzowi.
– Rozumiem. Czy Arv Grip powiedział, któremu z dzieci Agnety Beck-Friis pragnie służyć?
– Tak, wspomniał o tym. Wybrał dziewczynkę, która przyszła na świat w pierwszym roku ich pobytu tu w Onnestad. Nazywała się Catharina Charlotta. Odszukajcie ją, a znajdziecie także Arva Gripa, jestem o tym przekonany!
– A więc nie wiecie, gdzie ona może przebywać?
– Nie. Ale Arv Grip powiedział, że miała poślubić sędziego w asesorstwie dziesięciu gmin. Było to oczywiście wiele lat temu i nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale asesorstwo dziesięciu gmin…? To musi być Vaxjo!
– Czy to znaczy, że tam mogę szukać?
– Proponuję, byście zaczęli od Halmstad. Dowiedzcie się, co się stało z Cathariną Charlottą von Otter. Aby ją odnaleźć, musicie znać nazwisko jej małżonka.
Heike gorąco podziękował za pomoc i zrozumienie. Edberger wydał polecenie dla kuchni, by przygotowano gościowi solidny zapas żywności na drogę.
Heike, otrzymawszy dokładne wskazówki dotyczące dalszej drogi do Halmstad, mógł ruszyć dalej.
Odwiedziny u starego, dobrego człowieka były jak gdyby pobytem na wyspie szczęścia na zimnym morzu rezygnacji i strachu przed ludźmi.
Syty, rozgrzany i pokrzepiony ludzką życzliwością, mógł podjąć następny etap podróży.
Nad jeziorem Tyringen zatrzymał się na dłużej, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej o tragedii. Nie miał jednak kogo zapytać i wreszcie uznał, że to tylko marnotrawienie czasu. Skierował się więc ku Markaryd, przez które musiał przejechać, by dotrzeć do Halmstad.
Nie opuścił jeszcze rejonu Tyringen, kiedy przytrafiło mu się coś niezwykłego.
Dokładnie objaśniono mu, którędy ma jechać, co prawda droga była prosta, niewiele rozstajów. Rozsądek podpowiadał mu, że powinien obrać drogę wiodącą na zachód, z pewnością o tę właśnie chodziło Edbergerowi.
Wszystko w nim jednak protestowało na samą myśl o tym. Opór, jaki wyczuwał, był tak silny, że nie zastanawiając się dłużej, skręcił w drogę prowadzącą na północny wschód. Chciał zawrócić, przystanął, usiłując coś wyczuć. Ale instynkt zmuszał go do zmiany kierunku, nakazywał inną trasę.
A więc dobrze, spróbuję tędy. Prędzej czy później dotrę do ludzi i rozpytam o drogę.
Tak się jednak nie stało. Po obu stronach drogi prowadzącej coraz dalej na wschód rósł gęsty las. Kierunek był zdecydowanie zły, bo przecież Halmstad leżało na zachodnim wybrzeżu Szwecji, a on jechał dokładnie w przeciwną stronę.
Brnął jednak dalej i z każdym krokiem umacniało się jego przekonanie, że tu, właśnie tu miał się znaleźć! Ogarniał go coraz silniejszy niepokój, cały drżał z podniecenia, miał wrażenie, że… Tak, że mandragora ciągnie go do przodu, z całych sił popędza konia.
Jechał już dobrą godzinę, kiedy nareszcie dostrzegł dom. Nie zważając na przerażone spojrzenia mieszkańców, zapytał, czy droga ta prowadzi do Halmstad.
Rosły, krzepki mężczyzna jako jedyny odważył się odpowiedzieć na pytanie siedzącemu na koniu stworowi.
– Nie, Jego Wysokość powinien zawrócić, ta droga wiedzie do najmroczniejszych zakątków Smalandii.
Heikego już wcześniej honorowano tytułem Jego Wysokości, więc słysząc te słowa uśmiechnął się tylko z goryczą. Kiedy ktoś bał się wymówić imienia Szatana, wybierał tę właśnie formę.
– A może do Markaryd?
– Oczywiście, można tędy dotrzeć do Markaryd i do Halmstad, ale w ten sposób nakłada się szmat drogi. Najlepiej zawrócić!
Heike nadal jednak odczuwał nieprzemożoną potrzebę trzymania się tej drogi, którą obrał, mruknął więc, że woli posuwać się tym szlakiem.
Las był tu jeszcze gęściejszy. W pewnej chwili drogę przecięła mu rodzina łosi. Poza tym odnosił wrażenie, iż jest całkiem sam.
Miało się już ku wieczorowi. Powinien rozejrzeć się za jakimś noclegiem, ale najpierw chciał ujechać jeszcze kawałek.
Chwilę później przystanął. Co to takiego?
Wyczuwał to już od dobrych kilku minut. Coś działo się w nim, w jego głowie. Najpierw był to słaby, nieznaczny szum, który ciągle narastał, aż wreszcie zmienił się w przeciągły grzmot.
Wibracje, tak mroczne i silne, że odruchowo przyłożył dłonie do uszu, co oczywiście w niczym mu nie pomogło.
To odezwała się płynąca w jego żyłach krew Ludzi Lodu. Był wszak jednym z dotkniętych, potrafił wyczuć więcej niż inni.
Nie tylko własna krew dawała mu znaki. Mandragora także przejawiała niezwykłą aktywność, wyczuwał, jak porusza się, wije i skręca, jakby ogarnięta nagłym bólem lub napięciem. Heikego wypełnił niepokój przeradzający się w strach, niemal w przerażenie.
Z wahaniem przejechał jeszcze kawałek. Wibracje dudniły, grzmiały w głowie, objęły całe ciało.
Jestem coraz bliżej, myślał. Zbliżam się do czegoś bardzo ważnego, co ma związek z Ludźmi Lodu.
Mandragora zaprowadziła mnie na tę drogę. Nie tędy przecież miałem jechać, ale ona wiedziała lepiej.
Mroczne wibracje przerodziły się w nagłą jasność. Heike wiedział już, co oznaczają.
Wyczuwał śmierć.
Dudnienie w jego głowie przekraczało granice wytrzymałości. Wydawało się, że w czaszce ma ogromne organy, w których ktoś nieprzerwanie przyciska dolne C. Dźwięk ten wibrował i wstrząsał Heikem do tego stopnia, że wreszcie musiał przycisnąć dłonie do uszu i zwrócić swą udręczoną twarz ku wieczornemu niebu.
– Dziękuję! – zawołał. – To już wystarczy!
Rozedrgany ton powoli cichł, choć nie zamarł zupełnie. Zawisł gdzieś w powietrzu jak echo, ostrzegający, nakazujący, ponaglający.
Heike dotknął mandragory.
– Dobrze, mój przyjacielu, powiedziałeś już swoje. Pojąłem, że dotarliśmy do decydującego punktu. Czy mam rozumieć, że rozbójnicy napadli na powóz w pobliżu Tyringen, tam zabili woźnicę i gnani paniką uciekli na mniej uczęszczaną drogę? Tutaj dopiero przerazili się naprawdę i zgładzili pozostałych pasażerów ekwipażu? Później ruszyli tędy, okrężną drogą do Markaryd, gdzie starali się sprzedać zrabowane przedmioty?
Читать дальше