– Szedłem do domu z młyna, dźwigając na plecach worek z mąką, właśnie zmielono mi ziarno. Zza zakrętu usłyszałem wówczas… Nie masz przypadkiem jeszcze odrobiny tej pysznej gorzałki, chłopcze?
– Możecie wziąć sobie całą flaszkę. Ja i tak piję bardzo mało.
Cóż to za szczęście dla samotnego człowieka, który nie mógł sam pędzić gorzałki!
W spragnionym gardle zabulgotało radośnie.
Starzec westchnął głośno, czując, że wzmocnił się na tyle, by opowiedzieć o straszliwych wydarzeniach.
– Zza zakrętu dobiegał bezradny płacz. Brzmiał jak dziecięcy. I krzyk kobiety, i jeszcze koń wściekle parskał. Och, to była zła godzina. Obym nigdy tam nie poszedł! I tak przecież nie mogłem nic zrobić, nijak pomóc.
Heike poczuł, że ogarnia go rozpacz, ale przecież musiał poznać prawdę.
– Ujrzałem straszny widok. Dwóch mężczyzn pochylało się nad leżącą na ziemi kobietą, a druga biedaczka klęczała z rękoma wyciągniętymi nad głową w geście obrony. Dzieci stały po drugiej stronie drogi. Z pewnością były za małe, by zrozumieć, co się dzieje, ale płakały rozdzierająco. Niewiele się namyślając, podbiegłem do nich i krzyknąłem: „Przestańcie!” Nie powinienem był tego robić, ale nie mogłem patrzeć na taką nikczemność.
– Rozumiem – mruknął Heike, wzburzony tak, że głos odmawiał mu posłuszeństwa.
– Odwrócili się ku mnie, nazwali piekielnym dziadem, zerwali się, podbiegli i powiedzieli, że nie będę musiał na to patrzeć. Nawet się nie obejrzałem, jak pochwycili mnie i jeden wyciągnął…
Nie mógł powiedzieć nic więcej, z piersi wyrywał mu się tylko głuchy szloch.
– Nie musicie wdawać się w szczegóły – cicho rzekł Heike. – To właśnie wtedy… wtedy straciliście wzrok, prawda?
– Tak – odparł starzec ochryple. – Musiałem zemdleć, to taki straszny ból…
– Rozumiem, dziadku. A kiedy się ocknęliście…?
– Najwyraźniej już odjechali. Usłyszałem za to inne głosy, bardzo przyjazne. Mówiły, że to straszne i że muszą pogrzebać zwłoki.
– To znaczy, że rozbójnicy zamordowali…
– Tak. Ja, gdy się ocknąłem, przeraźliwie jęczałem, i ci ludzie podeszli do mnie, przemyli mi twarz, pytali, kim jestem i co tu robię. Ale straszni mordercy grozili mi, że jeśli doniosę, co się stało, wrócą tu i poderżną mi gardło. Powiedziałem więc, że nic nie wiem, co zresztą było prawdą. Wiedziałem jedynie, że było tu paru mężczyzn i że wszystko potoczyło się tak szybko.
– A więc ci ludzie pogrzebali ciała? Czy wiecie gdzie?
– Tuż przy drodze. W przybliżeniu mogę wskazać miejsce, słyszałem odgłosy łopaty. Chcieli mnie zabrać do miasta, ale ja nie mogłem zostawić dobytku, pomówili więc z moim sąsiadem. On przychodził i opiekował się mną przez pierwsze tygodnie, i potem mi pomagał. Teraz już nie żyje, przez ostatnie lata radziłem sobie sam.
– Czy wiadomo wam coś o ludziach, którzy was znaleźli?
– Z tego, co mówili, zrozumiałem, że najpierw nadeszła jakaś para, a potem samotny mężczyzna. On przyjechał powozem, para przyszła pieszo. Ale ja odczuwałem taki ból, ledwie mogłem pojąć ich słowa. Ach, ten moment… kiedy zrozumiałem, co ci nikczemnicy uczynili z moimi oczami…
Starzec wybuchnął szlochem niby bezradne dziecko. Próbował się opanować, lecz na próżno. Heike pochylił się i nakrył dłonią rękę starca.
Staruszek wyjąkał:
– Mam wrażenie… jakbyś miał… cudowną moc w dłoniach, chłopcze! Naprawdę chciałbym cię zobaczyć. Czy ty przypadkiem nie jesteś Jezusem we własnej osobie?
– Ależ nie, skąd! – Heike poczuł się zażenowany. – Mam jednak zrozumienie dla cierpienia. Sam je kiedyś dobrze poznałem, dziadku. No cóż, wracając do tych trojga ludzi, którzy przyszli później. Czy oni byli dobrzy?
– Tak. Zwykli porządni ludzie. Ów samotnie podróżujący mężczyzna mówił bardziej wytwornym językiem i w przeciwieństwie do pary nie miał smalandzkiego akcentu.
– W jakim mogli być wieku?
– Tego nie potrafię powiedzieć, krzyczałem prawie przez cały czas, wielki odczuwałem ból, głównie jakby w duszy.
Heike spostrzegł, że stary jest tak wzburzony, że więcej mógłby nie znieść.
– Nie będę już pytał, dziadku, pójdziemy spać. Jak sądzicie, czy będziecie mogli jutro wyjść ze mną na drogę? Muszę odnaleźć groby.
– Tak, to z pewnością da się zrobić.
Heike co prawda nie przypuszczał, by potrzebna mu była jakakolwiek pomoc, miał inne środki, do których mógł się odwołać. Ale mimo wszystko chciał, by staruszek mu towarzyszył, gdyż być może udzieli mu dalszych informacji, które Heike przekaże Arvowi Gripowi, jeśli kiedykolwiek go odnajdzie.
Bez względu jednak na to, jakie informacje jeszcze zdobędzie, i tak przywiezie żałobne wieści. Choć z pewnością Arv Grip odczuje pewną ulgę, kiedy dowie się, co się naprawdę wydarzyło. Nie będzie dłużej żywił płonnych nadziei.
Rankiem Heike zajął się obrządkiem w gospodarstwie, a potem, wykorzystując wskazówki starego, pojechał do sąsiedniej zagrody, położonej tak daleko, że nie powinno się już nazywać jej sąsiednią. Tam zdołał uzgodnić z gospodarzem, że ten przynajmniej dwa razy w tygodniu wyśle kogoś, kto pomoże ślepcowi w czynnościach, z którymi sobie nie radzi. Niewidomy, stary człowiek nie mógł przecież pozostawać bez opieki.
Mieszkańcy ubogiej zagrody byli porządnymi ludźmi. Nie zdawali sobie sprawy, jak nędzne było w ostatnich latach życie starego. Obiecali pomoc. Może nawet wezmą do siebie jego i zwierzęta?
Heike podziękował im za życzliwość i pojechał z powrotem.
Przed południem razem ze starcem wybrali się na drogę. Heike szedł ścieżką, prowadząc konia, na którym jechał stary, i czuł, jak wibrujący ton znów narasta w jego głowie. Im bardziej zbliżali się do drogi, tym stawał się silniejszy. Heike był przekonany, że sam potrafiłby odnaleźć miejsce, lecz pozwolił starcowi dyrygować i wybierać kierunek.
Skręcili na drogę i uszli jeszcze kawałek. Starzec zapytał, czy Heike dostrzega gdzieś wielki kamień przy rowie.
Heike rzeczywiście dojrzał kamień i starzec wiedział już, gdzie jest. Bez trudu wskazał punkt, z którego dochodziły uderzenia łopaty.
Nie do końca miał rację, lecz i nie bardzo się omylił. Heike wiedział lepiej, narastające dudnienie w głowie zaprowadziło go do niewielkiego zagłębienia w terenie wśród drzew nie opodal drogi. Gdy spróbował ominąć zagłębienie, porastały je bowiem młode brzózki, wibracje ucichły. Kiedy powrócił w to miejsce – rozbrzmiały od nowa.
Nareszcie znalazł się przy grobach. Ton zmienił się teraz w nieludzkie, niekończące się wycie.
– Wystarczy – syknął przez zęby. – Znalazłem właściwe miejsce.
Kiedy rozejrzał się dokładniej wśród brzozowych pni, zauważył coś, co musiało być niezgrabnie skleconym krzyżem, a zaraz obok drugi.
Heike poczuł się nieswojo. Wziął ze sobą, co prawda, szpadel z zagrody, ale nie miał ochoty kopać.
Ślepiec usadowił się w pobliżu.
– Tu są tylko dwa krzyże – powiedział Heike. – Pewnie nie mieli czasu, by zrobić więcej.
– Przecież powinny być tylko dwa – stwierdził stary. – Wiem, że były tylko dwie kobiety, słyszałem, jak mówili.
– No, a dzieci?
– Dzieci? Dzieci przecież żyły! O nie właśnie się spierali!
Heikemu, kiedy to usłyszał, zaparło dech w piersiach.
Jak to? Zaraz? Chyba zapomnieliście o czymś opowiedzieć!
– Nie mówiłem? Pewnie nie, miałem taki zamiar wczoraj wieczorem, ale ty zaproponowałeś, byśmy się położyli.
Читать дальше