Najmłodsi w grupie starali się szukać bliskości rodziców.
Drogę przez dolinę przecinała wysoka skalna ściana. Czarne kamienne schody wiodły do kolejnej bramy, otwartej na oścież. Było to wejście do wnętrza góry.
Wyżej, na skalnym występie ponad wejściem, zobaczyli kilka budzących grozę postaci.
Gabriel wziął matkę za rękę.
– Myślę, że dalej już nie pójdziemy.
Ulvhedin zwrócił się ku niemu z przyjaznym uśmiechem.
– Naprawdę nie ma się czego bać – powiedział. – Jesteśmy tu oczekiwani, wszyscy. Wkrótce się przekonacie, że będzie to noc wielu radosnych spotkań i powitań. Przynajmniej na początku, później bowiem będziemy się musieli koncentrować na innych sprawach.
I rzeczywiście, byli oczekiwani! U podnóża schodów ukazały się jakieś nie znane istoty. Miały bardzo piękne, kształtne końskie głowy z ludzkimi twarzami. Ich ciała były ciemnogranatowe, srebrzyste grzywy opadały na czoła, bujnie układały się na głowach i karkach, porastały grzbiety, a na końcu przemieniały się we wspaniałe długie ogony. Poza tym istoty podobne były do ludzi.
Niebywale piękne stworzenia wyszły Ludziom Lodu na spotkanie, kłaniały się i gestami wskazywały, żeby przybysze udali się za nimi.
– Ja śnię, to oczywiste, że śnię – mamrotała Mari.
– Nieprawda – powiedział stanowczo jeden z jej synów. – Bo w takim razie wszyscy musielibyśmy śnić. A to niemożliwe.
– Nie, wy wszyscy jesteście po prostu ze mną, znajdujecie się w moim śnie.
Jonathan, brat Mari, uszczypnął ją z całych sił w ramię.
– Czy to też ci się śni?
– Au! Nie, oczywiście, że nie!
– Powinnaś być ostrożniejsza, Mari – upomniał ją. – Jeśli nie potrafisz odnieść się do tej sytuacji pozytywnie, będziesz musiała opuścić nasze grono.
Jęknęła przestraszona, ale starała się opanować.
Gabriel spoglądał z lękiem na skalny występ. Teraz nie ulegało już najmniejszej wątpliwości, że te cztery postaci w górze to nic innego jak demony. Paskudne, o wielkich skrzydłach i pomarszczonej skórze, były prawie nagie. Zamiast palców u rąk i nóg miały szpony, spoglądały na przybyłych z ponurymi minami, szczerzyły wielkie zęby, a ich oczy jarzyły się ognistym blaskiem. Groza! Gabriel ciągnął za sobą nogi po schodach tak wolno, jakby szedł na Sąd Ostateczny.
No i – o ile się dobrze orientował – tak właśnie było.
Wszyscy zwolnili kroku, bowiem nieoczekiwanie z groty wyszła jakaś kobieta i stanęła na skalnym występie pośród tamtych czterech strasznych figur.
Była młoda i niezwykle pociągająca, z kręconymi ciemnoblond włosami i szelmowskim wyrazem twarzy. Może niespecjalnie piękna, Gabriel widział już ładniejsze, nigdy jednak nie spotkał nikogo o takich promiennych oczach ani o takim radosnym, zaraźliwym śmiechu. Była obdarzona wdziękiem, któremu chyba nikt nie mógłby się oprzeć.
– Witajcie na Górze Demonów, kochani kuzyni! – zawołała przyjaźnie.
Heike stanął jak wryty.
– Tula! – krzyknął uszczęśliwiony. – To jest Tula!
– Tula – powtórzył za nim Wędrowiec z serdecznym uśmiechem. – Tula, która zaginęła! Jedna z dotkniętych Ludzi Lodu, która została nam odebrana.
– Rzeczywiście, wszyscy byliśmy przekonani, że została dla nas stracona na zawsze – powiedziała Villemo. – Kogo jak kogo, ale jej bym się nie spodziewała!
Tula śmiała się perliście, rozbawiona, że tak ich zaskoczyła.
Rozległ się głuchy grzmot, gdy niebo rozpłomieniło się czerwienią, która powoli przemieniła się w złocisty blask, nadający całemu światu ciepłe, piękne barwy.
Heike, który przyjaźnił się z Tulą za życia, przytulał ją do siebie długo i serdecznie. Oboje byli wzruszeni tym spotkaniem, a ich nastrój udzielał się innym.
Zachowują się tak, jakby byli zwykłymi żywymi ludźmi, pomyślał Gabriel zdumiony. Ale też dzisiejszej nocy pewnie są normalnymi ludźmi. Albo to może my jesteśmy martwi?
Nie, zostaliśmy po prostu na tę jedną noc zrównani, to wszystko.
Tymczasem stali się świadkami niezwykle serdecznego powitania, dokładnie tak jak przewidział Ulvhedin. Może będzie takich więcej? Tylko kogo z kim? Zebrali się tu wszyscy, i żywi i umarli. A raczej niemal wszyscy. Brakowało bowiem Sol i Tengela Dobrego. A także Mara i Shiry.
Może kogoś jeszcze, ale Gabriel nikogo więcej nie znał.
– Tula, gdzieś ty się przez cały czas podziewała? – zapytała Ingrid.
– Tutaj byłam – odparła tamta, uwalniając się, choć niechętnie, z objęć Heikego. – I muszę ci powiedzieć, że było mi tu wspaniale!
– A nie czułaś się samotna?
– Nie, dlaczego? – roześmiała się Tula, spoglądając spod oka na cztery demony siedzące bez ruchu na skalnym tarasie. Jeden z jelenimi rogami na głowie, drugi, ogromny, nosił rogi byka, trzeci miał długie uszy, które kładły mu się aż na karku, czwarty zaś gęste, potargane, ciemnozielone włosy spływające na muskularne ramiona. Mimo że żaden nawet nie ruszył głową, ich oczy śledziły uważnie wszystko, co się wokół działo.
– Z okazji dzisiejszego spotkania zgodziły się włożyć na siebie przynajmniej trochę ubrania – zachichotała Tula. – Na ogół jednak chodzą nagie i to dopiero jest widok! Nie, nigdy się tu nie nudziłam. Ale mimo wszystko to boskie uczucie spotkać się z wami. I cieszę się, że będę mogła wziąć udział w walce wiecie z kim.
Ingrid zniżyła głos.
– Ale czy twoi przyjaciele naprawdę są jego przeciwnikami?
– Zdecydowanie! Wiecie chyba, że on stara się opanować wszystkie złe moce. Nimi też może zawładnąć, jeśli nie będą się mieć na baczności. A demony są specjalnie narażone na jego ataki. Moi czterej przyjaciele zaś to wyjątkowo dumne istoty. Nie zniosłyby nad sobą żadnego pana.
– Ciebie też nie? – zapytał Heike.
– Nie. Ale ja też nie jestem ich niewolnicą. Jesteśmy sobie równi.
Gabriel stał i zastanawiał się nad zagadką, której Ludziom Lodu nigdy nie udało się rozwiązać, a mianowicie dlaczego demony przebywały kiedyś w Grastensholm. Czego one tam szukały?
Już otworzył usta, by zapytać o to Tulę, gdy przerwał mu niechętny głos Mari.
– Ależ one są okropne – szepnęła z grymasem na twarzy.
– Ja tak nie uważam – odparła Tula. – Dla mnie one są ładne. I każdy z nich jest odrębną, bogatą osobowością. Można mieć gorszych przyjaciół, zapewniam cię!
Kilkoro gości popatrzyło w górę na demony krążące pod szczytem.
– Tamte są podporządkowane tym moim – rzekła Tula swobodnie. – Spotkacie wielu z nich. Villemo i Dominik! – wołała zachwycona. – Jak cudownie znowu was widzieć, moje duchy opiekuńcze! Nie mieliście ze mną łatwego życia, muszę to przyznać! A teraz pewnie opiekujecie się kimś młodszym?
– Tak, i trzeba powiedzieć, że z Mali i Ellen mamy znacznie mniej zajęć.
– No, no – zaprotestowała Mali. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że jesteśmy nudne?
– O, nie! Nie jesteście! Co to to nie – wtrącił Dominik nie bez złośliwości. – Ale żadna z was nie próbuje wedrzeć się na teren naszego strasznego przodka, tak jak to czyniła wasza poprzedniczka.
– Niestety, ja próbowałam – mruknęła Tula.
Jakaś ręka ledwo dostrzegalnie dotknęła ramienia Gabriela. Jedna z owych pięknych istot o końskich głowach dała mu znak, że powinien wejść do środka.
Tula, jako gospodyni, szła przodem, towarzysząc Heikemu i Gandowi, zaś demony o końskich głowach przeprowadzały po kolei wszystkich członków Ludzi Lodu do wielkiego hallu o roziskrzonych ścianach i suficie wykonanym z jakiegoś niezwykłego minerału. Panowało tu zabarwione na żółto światło, było przyjemnie ciepło. Ani śladu wilgotnego chłodu, jakiego można by się spodziewać w górskiej grocie, zwłaszcza że w niszach ścian perliły się srebrzyście wspaniałe kaskady wody.
Читать дальше