Teraz szedł między matką a Ulvhedinem i trzymał oboje za ręce. To, oczywiście, dość dziecinne, ale nie umiał inaczej, postępował po prostu zgodnie z nakazami instynktu samozachowawczego. A i tak serce biło mu jak młotem i bał się, że za chwilę zemdleje.
Niklas szedł po drugiej stronie matki Gabriela. Jakby oba duchy chciały ochraniać dwoje słabych ludzi przed jakimiś niewidocznymi wrogami, czającymi się w gęstej mgle.
Uff! Nie powinien straszyć sam siebie!
Nagle dotarły do niego głosy, stłumione i niewyraźne.
Christa! To przecież głos Christy! I Nataniela! O, jak to dobrze! Mama i on nie są sami w tym obcym, przerażającym świecie. Są krewni, tuż obok.
– Bogu dzięki – szepnęła Karine.
Przywitali się pospiesznie. Z Christą i Natanielem przyszło jeszcze dwóch obcych mężczyzn. Młody, bardzo sympatyczny chłopiec o oczach jak gwiazdy.
– To jest Linde-Lou – przedstawił go Nataniel. – A to Tarjei, niebywale utalentowany – wyjaśniał, wskazując ręką na drugiego, średniego wzrostu młodzieńca o wyrazistych rysach i przenikliwym spojrzeniu. Sprawiał ogromnie sympatyczne wrażenie.
Od razu zrobiło się przyjemniej.
Ruszyli w dalszą drogę. Gabriel marzł przeraźliwie, takiego zimna we mgle jeszcze nie przeżył.
W końcu zapytał cicho:
– Gdzie jesteśmy?
– Właśnie przekraczasz granicę – wyjaśnił Ulvhedin głębokim głosem, który brzmiał dość surowo, lecz mimo to wyczuwało się w nim wesołość. – Zmierzamy do całkiem nieznanego miejsca.
– Daleko od domu? – zapytała Christa.
– I tak, i nie. Nie szliśmy zbyt długo, ale mimo to jesteście bardzo daleko od domu. A przy tym sami nie znaleźlibyście tego miejsca, choć byście przeszukali całą ziemię.
– Tak właśnie myślałem – wtrącił Nataniel.
– Ale chyba wrócimy do domu? – szepnął Gabriel, a broda mu drżała. Myślał przede wszystkim o ojcu, który by pewnie strasznie tęsknił.
– Oczywiście, że wrócicie. Już jutro wcześnie rano, nim ktokolwiek zauważy waszą nieobecność.
W ciszy słychać było tylko ich kroki.
Po chwili Nataniel powiedział w zamyśleniu:
– Sądziłem, że granicę można przekraczać tylko w jednym miejscu, na wzgórzach w pobliżu starego Grastensholm. Tam, gdzie Heike sprowadził kiedyś na świat szary ludek. I gdzie zniknęła Vanja z Tamlinem. Tymczasem my idziemy po żwirowej drodze, więc…
– Nie, tamto przejście było tymczasowe, sami Ludzie Lodu je odkryli. Ale to była niebezpieczna droga, spotykało się na niej wiele niepożądanych istot. Ta, którą idziemy, jest właściwa.
– Ty… jak sądzę, nie możesz powiedzieć, dokąd idziemy?
Ulvhedin się uśmiechnął.
– Szczerze mówiąc, to i my nie bardzo wiemy. Ja wiem, którędy, ale nic poza tym. To Gand nas wezwał. Powiedział, że zostaliśmy zaproszeni. Na miejsce spotkania odpowiednie i dla żyjących, i dla umarłych.
– W marmurowych ciemnych salach czarnych aniołów? – zapytała Christa.
– Nie. Z początku myśmy też tak myśleli, ale Gand mówi, że to niemożliwe. Nie, to ktoś inny zaprosił nas na spotkanie do swego domostwa. Nie wiemy jednak, kto.
– To brzmi niezwykle interesująco – rzekł Nataniel. – Ale chyba wiele mamy do zawdzięczenia Gandowi, prawda?
– Oczywiście – potwierdził Tarjei. – Bez niego nigdy by takie spotkanie nie doszło do skutku. Miłość Sagi i Lucyfera to naprawdę wielka wygrana dla Ludzi Lodu.
– Masz rację – przyznał Nataniel. – Wydaje mi się, że walka byłaby dużo, dużo trudniejsza, gdyby nie dziedzictwo czarnych aniołów, które związały się z naszym rodem.
– Byłaby to walka beznadziejna – stwierdził Ulvhedin.
Zrobiło się teraz znacznie jaśniej wokół, a i ziąb nie był już taki przejmujący.
– Idziemy teraz po podłodze! – zawołał Gabriel.
– Nie, to nie podłoga – uśmiechnął się Niklas. – To jest skała, tak jak mówił Nataniel.
Nagle znaleźli się poza zasięgiem mgły. Przed nimi wznosiły się wysokie góry, skały mieniły się dziwnym blaskiem, antracytowym i ciemnogranatowym, to tu, to tam skrzyły się płaszczyzny lodu, zielonkawe, niebieskie, liliowe. Góry zdawały się lśnić i migotać tak, że trudno było na nie patrzeć.
Światło? To nie było zwyczajne światło. To jakaś niezwykła poświata, która otaczała również wędrujących ludzi. Jakby znaleźli się w samym centrum wieczornej zorzy tuż po zachodzie słońca. Atmosfera płonęła złociście, pomarańczowo, purpurowo, ale w oczy to ludzi nie raziło.
Gabriel uznał ostatecznie, że mu się to wszystko śni.
Wokół górskich szczytów krążyły majestatycznie ogromne, czarne ptaki. A może to nie ptaki? Latały tak wysoko, że chłopiec nie rozróżniał szczegółów, ale owe dziwne stwory bardziej przypominały ludzi z rozpostartymi skrzydłami. Groteskowe ludzkie postaci.
Na tle najbliższego szczytu ukazała się jakaś sylwetka, niemal równie wysoka jak góra i tak samo połyskująca ciemnym blaskiem; głowa zjawy przypominała głowę smoka.
– Kto to? – szepnął Gabriel i cofnął się instynktownie.
– Więc ty go widzisz? – zapytał Ulvhedin zdumiony. – No nieźle, to znaczy, że masz fantazję. Bo to jest rodzaj próby, żeby sprawdzić siłę twojej wyobraźni. To jest ktoś, od kogo zależą wszystkie twoje sny, on jest swego rodzaju pośrednikiem. Sprawia, że marzenia i sny stają się dla ciebie rzeczywistością. Twoja kuzynka, Mari, przed chwileczką przeszła tędy i nie zauważyła niczego. Christel również miała spore problemy, chociaż w końcu go dostrzegła.
– Czy on jest niebezpieczny?
– Nie, w żadnym razie. To najlepszy przyjaciel, jakiego człowiek może mieć. Ale pod warunkiem, że człowiek nie pozwoli mu przejąć nad sobą kontroli, bo wtedy może być źle. Ale oto nasi znajomi, zobacz!
Gabriel zamarł przestraszony, ale zaraz się uspokoił.
Czekała na nich liczna grupa krewnych z Lipowej Alei i Voldenowie. Byli też z nimi Heike i Dominik, którym Nataniel przedstawił Gabriela, swego kuzyna i ze strony ojca, i ze strony matki. Wędrowiec, który przyszedł razem z tamtymi, przyprowadził jakąś tajemniczą postać, która na pierwszy rzut oka bardzo chłopca przestraszyła. Ale tylko na moment, bo smok, ta ledwo dostrzegalna fantastyczna figura, nieustannie nad nimi krążąca, dodała mu odwagi. Teraz umiał już sobie wyobrazić, że przeżywa to wszystko w przyjaznym świecie snu. Z uśmiechem spojrzał w górę na przypominającą smoka postać, która w odpowiedzi skinęła mu porozumiewawczo głową.
– Dokąd pójdziemy teraz? – zapytał swego towarzysza. Od jakiegoś czasu już uważał Ulvhedina za sojusznika i traktował jak starego znajomego. To spora odwaga jak na małego chłopca, który po raz pierwszy w życiu spotkał wszystkie duchy przodków Ludzi Lodu.
– Skierujemy się do tamtego przejścia wśród skał, naprawdę nie ma się czego bać – powiedział Ulvhedin obdarzając chłopca spojrzeniem, które mówiło, że podziwia jego odwagę.
Usłyszeli wołanie Nataniela, biegnącego pospiesznie na spotkanie dwojga obcych ludzi, przyprowadzonych tu przez dwa duchy kobiece.
– Ellen – mówił Nataniel z taką miłością w głosie, że Gabriel poczuł ciepło koło serca. Oczekiwał, że Nataniel obejmie i uściśnie przybyłą, on jednak tego nie zrobił. Ujął tylko jej dłoń i nieprawdopodobnie długo trzymał ją w swoich rękach. I on, i Ellen mieli dziwnie błyszczące oczy.
Gabriel wzroku nie mógł oderwać od dwóch pięknych kobiet, które przyprowadziły nowo przybyłych. Dida i Villemo, wyjaśnił Ulvhedin.
Z największą uwagą chłopiec wpatrywał się w Didę, tak pełną godności, że niemal wyniosłą. Zdawało się, że pochodzi z epoki tak odległej, iż zwykłemu człowiekowi po prostu trudno to pojąć.
Читать дальше