Na szczęście wkrótce jego uwagę pochłonęły bieżące wydarzenia.
Tula gdzieś zniknęła i Gabriel domyślał się, że poszła przywitać nowych gości, bo przy wejściu słychać było głosy i zrobiło się tłoczno. Spoglądał tam ukradkiem.
Przybysze weszli do sali i siadali na tylnych ławkach. I nagle Gabriel zaczął rozpoznawać niektórych. Znał ich z fotografii wiszących na ścianach w jego rodzinnym domu.
Ten pan tam to przecież ojciec dziadka, doktor Christoffer Volden. I jego matka, Malin! Ale przecież oni umarli dawno temu!
Zaczynało być trochę nieprzyjemnie!
A oto do sali wszedł stary Henning z Lipowej Alei; jego fotografię Gabriel widywał często. Tylko że na fotografii Henning wyglądał znacznie starzej. Christoffer Volden zresztą też.
W ogóle zdawało się, że wszyscy są w tym samym wieku, gdzieś pomiędzy trzydzieści a czterdzieści lat.
I to było bardzo przyjemne wrażenie. Bo to chyba jest najlepszy wiek ludzi? Jak to dobrze, że zmarli członkowie Ludzi Lodu wracają właśnie do tego okresu swego życia. Byłoby im przecież przykro, gdyby siedzieli tu jako zgrzybiali starcy.
Przy tym jak ich dużo! Gabriel nie wszystkich znał, zresztą też w tym półmroku nie wszystkich dobrze widział, bo nowo przybyli zapełniali odległe ławki.
Domyślał się, że przyszli jedynie ci, w których żyłach płynie krew Ludzi Lodu. Bo nie było na przykład żony Christoffera Voldena, Marit z Grodziska. Brakowało też Sandera Brinka i żon Henninga Linda. Wszyscy oni byli powinowatymi, nie łączyły ich z Ludźmi Lodu więzy krwi.
Tula ponownie stanęła na podium. Kłaniała się i witała nowo przybyłych.
– Dzięki obietnicy, jaką Gand złożył kiedyś Henningowi Lindowi z Ludzi Lodu, i obietnicy, jaką Wędrowiec złożył Vetlemu Voldenowi z Ludzi Lodu, mamy dziś wśród nas wszystkich krewnych, którzy nas kiedyś opuścili. Przybyli wszyscy, którzy chcą podjąć walkę przeciwko naszemu strasznemu przodkowi. Witajcie więc wszyscy! To wielka radość móc was tu przyjmować!
Do sali weszła kobieta o urodzie elfa i Heike natychmiast zerwał się z miejsca. Przez długą chwilę trwali w mocnym uścisku, po czym, objęci, poszli za innymi i usiedli na ławie pod ścianą.
Vinga Tark z Ludzi Lodu, pomyślał Gabriel, który kroniki rodu mógł recytować na wyrywki. Oni byli małżeństwem, ale tytko Heike był dotknięty.
Jak cudownie, że mogą się jeszcze raz spotkać!
Na schodach rozległy się ciężkie kroki, chrzęst broni i szelest kurtek z łosiowej skóry.
Paladinowie, pomyślał Gabriel i poczuł skurcz w gardle. Nie widział ich w mroku, bo byli zbyt daleko, ale rozróżniał trzy męskie sylwetki. Alexander, Tancred i Tristan, wiedział, że takie nosili imiona, a Alexander Paladin był szczególnie serdecznie witanym gościem, choć przecież nie należał do Ludzi Lodu. Towarzyszył im jakiś czwarty mężczyzna, to z pewnością Mikael Lind, syn Tarjeia. Siedemnasty wiek. Epoka wysokich butów z mankietami, koronkowych kołnierzyków, długich rękawic i wspaniałych kapeluszy.
Dwa rzędy ławek już się zapełniły. Z tyłu jednak było jeszcze wiele wolnych miejsc. Dolne ławy pozostały puste, Gabriel wiedział, że tam są miejsca dla dotkniętych i wybranych. A na poziomie krzeseł, gdzie on sam siedział…
Na jednym z najbardziej honorowych miejsc… Ta myśl sprawiła, że dostał gęsiej skórki z radości i z pełnego szacunku przejęcia. A także troszkę ze strachu, choć nawet przed sobą wolał się do tego nie przyznawać.
Do sali weszło kilka pań. Najwyraźniej spotkały się przed chwilą i były tym bardzo wzruszone. Gabriel nie widział dokładnie, ale Nataniel szepnął mu do ucha:
– Silje. I Charlotta Meiden.
– Ale przecież one nie są…
– Nie. One nie pochodzą z Ludzi Lodu. Ale przyjdzie tu dziś kilkoro tych, którzy dla rodziny znaczyli szczególnie dużo.
– No tak. Właśnie o tym pomyślałem w związku z osobą Alexandra Paladina.
– Rzeczywiście. A poza tym jeszcze Elisa. Popatrz! Właśnie w tej chwili Ulvhedin wita się z nią serdecznie.
– Uważam, że to bardzo piękne – powiedział Gabriel i zadowolony oparł się wygodnie.
– Masz rację, to bardzo piękne.
W tej samej chwili Gabriel poczuł na plecach lodowate zimno. W milczeniu, człapiąc, wchodził do sali bardzo długi rząd niewysokich ludzi. Zajmowali oni miejsca w tylnych ławach. Gabriel wykręcał szyję aż do bólu, by widzieć lepiej.
– Kim oni są? – zapytał szeptem.
– Taran-gaiczycy – mruknął Nataniel, który także nie spuszczał z nich wzroku. – To nie może być nikt inny. Wiesz przecież, że Tengel Zły zostawił też potomstwo na Wschodzie.
– Wiem – potwierdził Gabriel. – Teraz widzę ich lepiej. Mają takie obce rysy.
– Teraz to lud już całkiem wymarły!
– Ale jak ich dużo! I… – Gabrielem znowu wstrząsnął zimny dreszcz. Ostatni przybysze byli niczym mgła. Oni muszą pochodzić z pradawnych czasów, pomyślał. A przynajmniej z czasów, kiedy Tengel Zły żył jeszcze na Wschodzie. To musiało być gdzieś na początku dwunastego wieku!
Chłopiec czuł mrowienie pod skórą.
Teraz znowu weszli kolejni nordyccy przodkowie Ludzi Lodu. Oni również byli niemal przezroczyści, bo tak dawno temu opuścili ziemski padół.
Tula podeszła do pierwszego rzędu i pochyliła się nad krzesłem Gabriela, żeby porozmawiać z Andre.
– Hej – powiedziała, wyciągając rękę. – Mam zaszczyt być twoją opiekunką!
Andre wciągnął głęboko powietrze.
– O mój Boże – powiedział z powagą. – To dla mnie wielki zaszczyt! Słyszałem, że dostanę silnego opiekuna, ale nie mogłem nawet przypuszczać, żeby… Ach, jakże się cieszę! Wyobrażam sobie, że w twoim towarzystwie człowiek nie może się nudzić, Tula.
Roześmiała się zadowolona.
– Dogadamy się, zobaczysz!
Znowu pospieszyła do drzwi.
Ostatni bladzi, podobni do obłoków mgły przodkowie zajmowali miejsca.
Potem przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Czy to już wszyscy? zastanawiał się Gabriel.
Ale nie. Wkrótce pojawiła się kolejna grupa.
Weszli i zapełnili najniższe ławy. Gabriel wpatrywał się w nowo przybyłych, a oni śmiali się i machali na powitanie Heikemu, Villemo i innym. Wszyscy sprawiali wrażenie wyjątkowych. Obdarzeni niezwykłą urodą albo przeciwnie – tak groteskowymi rysami, że człowiek najchętniej odwróciłby głowę.
Dotknięci i wybrani!
Gabriel ich nie znał. Ale Nataniel szeptał mu do ucha:
– Tengel Dobry…
Tak, tego Gabriel zdążył się domyślić.
– Sol…
Wspaniała! Jeśli o nią chodzi, to trudno się pomylić.
– Shira i Mar…
Też nietrudno zgadnąć. O mój Boże, jęknął Gabriel w duchu. Mar wyglądał chyba najstraszniej ze wszystkich. Ale jednocześnie było w nim coś niebywale pociągającego.
Nataniel wciąż objaśniał, a Gabriel i Ellen słuchali uważnie.
– Tego mężczyznę o bardzo zniekształconych rysach widywaliśmy od czasu do czasu. Pochodzi z epoki pomiędzy obydwoma Tengelami. I tamta para również. Oni wszyscy stoją po naszej stronie, choć może robią takie straszne wrażenie.
A tamci zupełnie nieoczekiwanie zaczęli się bardzo serdecznie witać z trójką dzieci Jonathana, Finnem, Olem i Gro. „Jesteśmy waszymi opiekunami” – informowali uśmiechnięci. Dzieci najpierw oniemiały, zaraz jednak witały się roześmiane, wyciągając ręce do swoich opiekunów. Potem ci troje z odległych czasów odeszli i usiedli obok Shiry i Mara.
– Teraz wszedł ktoś, kogo nie znam – powiedział Nataniel zdziwiony.
– To Halkatla – szepnęła Tova. – Ale ja nie myślałam, że też do nas należy.
Читать дальше