„Lecz najpierw pomszczę te dzieci,
Biedactwa moje niewinne,
Pan niech ma litość nade mną,
Niech Bóg do nieba je przyjmie”.
– Tej zwrotki nigdy nie słyszałem – powiedział jeden z grabarzy.
– Ani ja – rozległy się głosy wśród zebranych.
Christa z trudem powstrzymywała płacz. Starała się myśleć o czym innym. Patrzyła w ślad za Linde-Lou, ale jego już nie było.
Lensman czytał dalej:
„Rodzeństwo w lesie pochował,
Na grobach posadził kwiatki,
Potem do dworu kroki skierował,
Pomścić śmierć dzieci, cześć matki.
Ale pan Peder czekał nad wodą,
Z kijem do walki gotowym.
Och, umrze Lindelo młody,
Ciosem mordercy zwalony.
Dobiegł Lindelo do grobów,
Tam się na ziemię osunął,
I został ze swoim rodzeństwem,
A mrok plac walki otulił.
Do nieba ich weźmie Bóg dobry,
Niech kwiecie na grobach się pleni.
Tak to, najmilsi, się kończy,
Ballada o młodym Lindelo”.
Panowała kompletna cisza.
– Ale kto pochował Lindelo? – spytał doktor.
Odpowiedziała Christa:
– Parobek Bent Nilsen z Nygaard. On był świadkiem morderstwa.
– Bent Nilsen? – spytał proboszcz sceptycznie. – Przecież on umarł przynajmniej dziesięć lat temu. Ludzie mówili, że coś go przestraszyło na śmierć.
– To prawda – potwierdziła Christa.
Lensman szeleścił arkusikiem.
– Tutaj jest napisane, że pieśń spisał „Parobek Bent Nilsen”. A niżej jest jeszcze coś: „Ta pieśń została wydrukowana w Christianii w 1899 roku”.
W ciszy słychać było stłumione szlochy Christy.
– Zatem Per Nygaard popełnił to przestępstwo w młodości? – spytał Andre.
– Niekoniecznie – powiedział doktor. – Ja nie jestem już młody i od dawna mieszkam w tej okolicy. A o ile pamiętam, to zagroda komornicza w Zamulonym Jeziorze stoi opuszczona co najmniej od trzydziestu lat. Wtedy Per Nygaard mógł mieć… niech no policzę… miał prawie siedemdziesiąt lat, kiedy zginął pięć lat temu…
– No to wtedy mógł mieć jakieś czterdzieści pięć – wtrącił lensman, który biegle liczył w pamięci.
– ”Albo on mnie, albo ja jego” – szepnęła Christa. – Tę walkę Linde-Lou musiał przegrać. On nie umiał się bić, nie był gwałtownym człowiekiem.
– Po śmierci się nauczył – wtrącił lensman z przekąsem, a Christa skuliła się jak od uderzenia.
– Ja tego mimo wszystko nie rozumiem – powiedział proboszcz, a tymczasem zaczął padać ciepły, wiosenny deszcz. – O tym morderstwie na trójce rodzeństwa powinniśmy byli przecież słyszeć.
– Nie – tłumaczyła Christa, ocierając łzy, ale one nie przestawały płynąć. – Rodzeństwo mieszkało w Zamulonym Jeziorze, a to nie jest w naszej parafii.
– Christa ma rację – powiedział doktor.
Abel zaś dodał:
– Zamulone Jezioro leży też daleko od centrum tamtej parafii i musiało pewnie minąć wiele czasu, nim ktokolwiek zauważył, że komornicza zagroda opustoszała.
– A my w ogóle się tym nie interesowaliśmy – zakończył doktor.
Och, drogi, samotny Linde-Lou, zapomniany przez cały świat! Christa odwróciła się. Las wokół nich trwał w ciszy, tylko krople deszczu szeleściły wśród liści. Nawet ptaki umilkły, szukały schronienia pod gałęziami.
– Zatem jedynym człowiekiem, który cokolwiek wiedział, był ów Bent? – zapytał Andre.
– Tak. I chciał ochronić swojego pana – wyjaśniła Christa. Czuła pustkę w sercu, jakby wszystkie uczucia w niej umarły. Najchętniej poszłaby sobie stąd i ukryła się gdzieś ze swoim dojmującym smutkiem. Zmuszała się jednak, by mówić normalnie. Chodziło przecież o obronę Linde-Lou. – Nie wiemy, czy on milczał z własnej woli, czy z przymusu. Żeby jednak złagodzić swoje wyrzuty sumienia, jak przypuszczam, spisał tę balladę. Pera Nygarda nazwał w niej „panem Pederem”, przydomek Linde-Lou zniekształcił, ale mało kto zwrócił uwagę na tę jego pieśń. Bent nie wiedział przecież nic o reklamie, nikt więc jego pieśni nie śpiewał. Dopóki Sevaldsen nie „ukradł” takiego właśnie arkusza. Istniało chyba niewiele egzemplarzy tekstu Benta, a on sam już wtedy nie żył i nie mógł dochodzić swoich praw.
Benedikte, wysoka, pięćdziesięciopięcioletnia pani o wyprostowanej sylwetce, mówiła takim niskim, spokojnym głosem, jakiego na ogół wszyscy słuchają z uwagą.
– Tak. Ten chłopiec musiał umrzeć dlatego, że ochraniał swego pana.
– Ja myślę, że to niekoniecznie tak musiało być – powiedziała Christa udręczona. – Moim zdaniem Linde-Lou chciał, żeby przestępstwo Pera Nygaarda wyszło na jaw. Myślę, że on chciał przestraszyć Benta Nilsena po to, by ten powiedział prawdę. Ale parobek umarł z przerażenia. Linde-Lou wcale tego nie chciał.
Ach, Linde-Lou, Linde-Lou, dlaczego to się musiało tak skończyć? żaliła się Christa w duchu. Chciałam ci przecież dać całe ciepło i całą miłość, której ci tak brakowało w twoim samotnym życiu! Moglibyśmy razem przeżyć dany nam czas na tej ziemi, ty i ja. Nie jestem w stanie znieść myśli, że umarłeś, zanim jeszcze ja się urodziłam! Ludzie, którzy nie urodzili się w tej samej epoce, nie powinni się spotykać, a już tym bardziej zakochiwać się w sobie nawzajem! Mój kochany, kochany, wybacz mi! Wybacz mi, że tak mało mogę dla ciebie znaczyć!
– Cała ta historia to czyste szaleństwo – powiedział doktor. – Stoimy tu i rozprawiamy o ludziach, którzy pomarli dawno temu, jakby wciąż byli pośród nas. Dostaję od tego wszystkiego zawrotów głowy. Ale załóżmy, że jest tak, jak państwo mówią. Czyli mniej więcej tak: Skoro Bent nie mógł pomóc Linde-Lou, przyszła kolej na starego Nygaarda. Tak, twarz topielca wyrażała śmiertelne przerażenie, większe niżby to tłumaczyła jego śmierć przez utonięcie. On prawdopodobnie zmarł, zanim wypadł z łodzi i poszedł na dno. Przyczyną śmierci był atak serca albo wylew. Czy on także nie miał umrzeć?
– Myślę, że nie – powiedziała Christa. – Linde-Lou chciał z pewnością, żeby przestępca zgłosił się do władz. Linde-Lou, jak powiedziałam, nie był mordercą. Nie był też mściwy.
– Bardzo dziwna historia – mruknął lensman.
– To prawda – zgodził się z nim doktor. – Kto był następny? Lars Sevaldsen. A on dlaczego?
– Dlatego, że nie opublikował całej ballady – domyślała się Benedikte. – A może… może dlatego, że zamierzał ją przerobić? Bo może teraz Linde-Lou nic chciał, by prawda wyszła na jaw?
– A to dlaczego? Co by mogło być przyczyną aż takiej zmiany?
– To, że spotkał Christę.
– Co takiego? – wykrzyknął Abel Gard.
Benedikte odwróciła się do niego.
– Tak było, panie Gard. Linde-Lou spotkał Christę i zakochał się w niej. I proszę sobie wyobrazić, jak on się poczuł, kiedy stwierdził, że Christa go widzi. Nie tę jego straszną postać, lecz dawnego, ziemskiego Linde-Lou. Pięknego chłopca!
Wszyscy patrzyli na Christę.
– Czy dla innych on był niewidzialny? – zapytała zdumiona.
– Prawdopodobnie – rzekła Benedikte. – On tu przecież przed chwilą był i nikt tego nie zauważył. Tylko ty i ja.
– Był tutaj? – zawołał lensman, a wszyscy rozglądali się dokoła z niemiłym uczuciem.
– Ja rozumiem, dlaczego Christa wtedy nie zareagowała. Kochanie, wszyscy musieliby go widzieć, gdyby był żywym człowiekiem, stał przecież tutaj niemal pośrodku polany. Fantastyczny chłopak, wcale się nie dziwię, że zawrócił Chriście w głowie. Bardzo też jesteście do siebie podobni, wy oboje – zwróciła się teraz do Christy. – No, ale przecież wszyscy troje pochodzimy z tego samego rodu. Musisz jednak zrozumieć, że nikt inny zobaczyć go nie mógł!
Читать дальше