„Gand, Gand, teraz tylko ty możesz nas uratować!”
– Nie wiem, gdzie ty ukryłeś swoje ciało, nędzniku – mówił dalej skrzekliwy głos. – Twój duch jednak jest tutaj. A co znaczy twoje ciało, pozbawione duszy? Bez myśli, bez pojęcia? Unicestwię twoją duszę i pozbędę się ciebie na zawsze – zakończył z niechęcią.
Nataniel stał i zbierał siły do stawienia oporu. Nie wiedział jeszcze, co zrobi, umysł jego pracował gorączkowo, by przypomnieć sobie wszystko na temat czarodziejskich zaklęć Ludzi Lodu, próbował odtworzyć to, co Heike powiedział wtedy w Dolinie Ludzi Lodu, ale zdawał sobie sprawę, że czająca się przed nim zła istota zasnuwała jego umysł mgłą zapomnienia. Nie był w stanie sformułować ani jednej rozsądnej myśli.
„Linde-Lou! Gand! Pomóżcie nam, na Boga, pomóżcie!”
Nataniel zdołał powiedzieć tylko jedną jedyną rzecz i okazało się to katastrofalne w skutkach:
– Odnalazłem twoich rodziców, ty największa zakało Ludzi Lodu. I ja…
W tym samym momencie, jednocześnie z przeszywającym mózg bólem, odzyskał pamięć na temat tego, co spotkało Heikego w Dolinie Ludzi Lodu. Z gęby strasznej istoty buchnęła chmura żółtoszarego trującego dymu, śmierdzącego tak, że trudno opisać. Myśli Nataniela odnotowały to jako truciznę.
Przez chwilę odczuwał, że tamtego przepełnia złośliwa radość. Ale Nataniel to nie Heike, Nataniel miał w sobie znacznie więcej siły. Nie doznał szkody, a wprost przeciwnie, wyprostował się. Równocześnie usłyszał głos Tovy, która krzyczała z wściekłością:
– Odczep się od Nataniela, ty ponura pokrako! I, do cholery, zmień pastę do zębów!
Natychmiast zmrużone żółtoszare oczka zwróciły się w jej stronę. Gęba rozdziawiła się ponownie.
I wtedy Nataniel usłyszał głos Ganda, który rozlegał się w jego głowie:
– Odwracaj jego uwagę od Tovy, ona nie ma dość siły, by stawiać mu opór! Zaraz spróbuję ją stąd uwolnić. Odpowiedzialność za nią spoczywa na mnie.
Nataniel odzyskał zdolność myślenia i bez wahania wyciągnął dłoń w stronę Tengela Złego.
– Stój? Ja wiem, gdzie ukryłeś to naczynie z wodą! Znam to miejsce bardzo dokładnie!
To wystarczyło, by bezgraniczna wściekłość i gniew Tengela zwróciły się natychmiast przeciwko niemu. Teraz on był ofiarą, to jemu groziło unicestwienie.
Nataniel jednak nie zamierzał poddać się zbyt łatwo. Zresztą kto kiedy chciał stracić własną duszę?
Tylko że tutaj walka toczyła się z nieśmiertelną siłą. I nietrudno było się domyślić, kto ma przewagę!
To, co działo się w mieszkaniu w Oslo, było proste i, można powiedzieć, trywialne. Doktor Sorensen czuwał przy kanapie Nataniela, a Jonathan siedział w fotelu pod ścianą. Z początku w napięciu obserwowali, jak Nataniel oddalał się w zaświaty, wiedzieli, że dotarł do celu, śledzili jego poczynania aż do momentu, kiedy zaczął mówić po japońsku i stracili z nim kontakt. Nie mogli w tym języku rozmawiać, wobec tego Nataniel się nie odzywał. Nie mieli pojęcia o jego przeżyciach.
Czekali w milczeniu, on zaś oddychał spokojnie i niczego nie dało się po nim poznać. Nie wiedzieli, w jak dramatycznych wydarzeniach uczestniczył.
Minuty przemieniały się w godziny i czekanie stawało się coraz bardziej męczące. Te wyczerpujące eksperymenty trwały przecież znacznie dłużej, niż sobie z tego zdawali sprawę.
To znaczy Jonathan w dalszym ciągu czuwał, choć powieki ciążyły mu jak z ołowiu. Coraz to tracił na moment kontakt z rzeczywistością, po czym zrywał się i starał się rozbudzić, przemóc zmęczenie obolałego ciała.
Doktor Sorensen był jednak od niego starszy. Usadowił się wygodnie i Jonathan, który siedział za jego plecami, nie widział, że powieki doktora dawno opadły, a głowa pochyliła się na piersi.
Dlatego właśnie doktor nie odbierał próśb Nataniela i Tovy o pomoc w powrocie do świata.
Ani doktor, ani Jonathan nie słyszeli też dzwonka u drzwi. Jonathan zdrzemnął się na sekundę i zdawało mu się, że to dzwon kościelny na pogrzebie Nataniela, a doktor nie słyszał w ogóle nic.
I te właśnie minuty mogły się okazać fatalne dla dwojga młodych wędrujących samotnie w czasie i przestrzeni.
Tova słyszała dochodzące skądś wołanie. Widziała, że Tengel Zły szykuje się do ataku na Nataniela, ale to wołanie było takie natrętne, że musiała odwrócić głowę.
– Tova! – krzyknął znowu sympatyczny głos, który teraz rozpoznała. To głos Ganda, jej fantastycznego opiekuna.
Ale on nie może się tu pokazywać, nie wolno mu, bo Tengel by go zobaczył…
Rzuciła się w stronę wirujących obłoków, skąd dochodził głos, żeby przestrzec Ganda.
Zaraz też poczuła opiekuńcze ramię na plecach i uspokajający dotyk dłoni na policzku.
– Wracaj ze mną, twoi pomocnicy w Oslo nie mogą nawiązać z tobą kontaktu. Ja pomogę ci wrócić do twojego czasu.
– Ale, Gand, w takim razie Nataniel zostałby sam…
– Dobrze, dobrze, Linde-Lou stara się przywołać doktora, który mu pomoże. Ja muszę zająć się tobą.
– A jeśli Linde-Lou się nie uda?
– Wtedy będziemy musieli wymyślić co innego. Ale z pewnością wyciągniemy Nataniela z tego potrzasku, niech no tylko przestanie martwić się o ciebie.
Tova czuła, że płacz dławi ją w gardle. Twarz wykrzywiała się z bólu i dziewczyna zaciskała powieki, żeby powstrzymać łzy. Gand, najwspanialszy z nich wszystkich, i Nataniel, wybrany do wielkich zadań, narażają swoje życie, żeby ją uratować. A wszystkiemu winna jest jej lekkomyślność. Gdyby nie wymyśliła tych głupstw, nie naraziliby się na żądzę zemsty ze strony Tengela Złego.
– To nie twoja wina, Tovo – usłyszała głos Ganda, który unosił się obok niej w tej niebiańskiej przestrzeni, wypełnionej obłokami koloru ambry i indygo. – To Hanna tego chciała, a posłużyła się tobą.
Och, Gand, którego zawsze tak podziwiała i równie serdecznie nienawidziła właśnie za to, za tę swoją do niego słabość. Ten nieziemsko piękny chłopak zawsze rozmawiał z nią tak przyjaźnie…
Cóż za wstyd, że się tak wygłupiła! Mogłaby zapłakać się na śmierć z rozpaczy.
Gand obejmował ją delikatnie i czule, szepcząc przy tym do ucha:
– Przeszłaś teraz na drugą stronę, prawda?
– Tak, och, tak! Czy mogę być z wami? – szlochała głośno.
– Tęsknimy za tobą ad dawna – odparł z uśmiechem.
To było więcej, niż Tova mogła znieść. Płakała rozdzierająco.
Oczy Tengela zwęziły się tak bardzo, że prawie wcale nie było już widać tego mętnego, żółtego błysku.
– Co się stało? Kto tu był? Gdzie dziewczyna?
– Nie wiem – odparł Nataniel z niewinną miną, choć dobrze wiedział, że ów głos, który słyszał, ta postać, która mu dopiero co mignęła gdzieś bardzo daleko we mgle, to Gand.
– To on się tu kręci! – wysyczał Tengel Zły ze złością.
– Jaki on?
– Ten, który od nazbyt dawno wchodzi mi w drogę. Ten, którego przede mną ukrywacie!
– On ma dwadzieścia dwa lata. Nie rozumiem jak może od tak dawna wchodzić ci w drogę.
Tengel spojrzał na niego podejrzliwie. Głos dosłownie ociekał jadem.
– W takim razie musiało ich być więcej. Ale teraz nareszcie wpadłem na jego trop. I na twój! To mój szczęśliwy dzień!
Bez ostrzeżenia ponownie zaatakował Nataniela. Nie fizycznie, bo przecież obaj byli pozbawieni cielesnej powłoki, ta walka toczyła się pomiędzy istotami duchowymi, pomiędzy dwoma centrami siły myśli. Atak Tengela był podstępny. W podświadomości Nataniela pojawiły się złe, nędzne, podłe wizje. Nietrudno się domyślić ich pochodzenia. Tak zostały zabarwione uczucia Nataniela, chodziło a zniszczenie w nim wszystkiego, co dobre. Nie mogę się bać, pomyślał Nataniel. Bo jeśli on zdobędzie nade mną przewagę, to koniec.
Читать дальше