– Trzymaj gębę na kłódkę, inaczej wyrzucę stąd ciebie i twojego piekielnego bachora. Jesteś tu wyłącznie na mojej łasce!
– Nieprawda! – zawołała kobieta po drugiej stronie drzwi. – Wy, trzej bracia, odziedziczyliście gospodarstwo i Jolinsborg do równego podziału! A teraz chłopiec jest pierwszym spadkobiercą i ty dobrze o tym wiesz, Terje! Byłeś najmłodszym z braci. Ja i mój syn mamy takie samo prawo, by tutaj mieszkać, jak ty, o ile nie większe!
– Mogliście zostać w Jolinsborg. A teraz zamknij się, Solveig!
Usłyszała już tylko oddalające się kroki, uklękła więc przy dziecinnym łóżeczku.
Zaczęła szeptać, bardzo cicho, lecz z dojmującym bólem:
– Dobry, miłosierny Boże, pomóż nam! Pomóż mojemu synkowi, spraw, by już dłużej nie cierpiał! Ulecz go, Panie! Błagam Cię, tak jak błagałam już przez tysiąc nocy i dni! A jeśli nie można wyzwolić go od cierpień, to proszę, zabierz go do siebie! Błagam Cię o to, choć on jest moim najcenniejszym skarbem na ziemi, tylko dla niego żyję.
Chłopczyk leżał na poduszkach blady niczym duch, ale rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały, gdyż sen trochę uśmierzył ból. Od czasu do czasu tylko spomiędzy białych warg wydobywał się cichy jęk. Powieki były niemal przezroczyste, a skóra na ładnie ukształtowanej głowie napięta. Pozycja, w jakiej leżał, zdradzała, gdzie umiejscowił się ból – chłopiec mocno odrzucił głowę w tył, aż ścięgna na szyi się naprężyły, a kark wygiął do granic wytrzymałości.
Jedenastoletni chłopczyk leżał tak już od wielu miesięcy, pragnąc choćby odrobinę złagodzić nieznośny ból głowy.
– Jolin! – szepnęła matka. – Mój drogi, mały Jolinie! Dlaczego nie mogę wziąć twoich cierpień na siebie? Dlaczego musisz znosić takie udręki, ty, najniewinniejszy ze wszystkich?
Mówiła cicho, choć chłopiec nie mógł jej słyszeć.
– Gdybyśmy tylko mieli dokąd odejść! Siedzimy tu jak w matni. Ten diabeł zabrał wszystkie nasze pieniądze, Jolinie, jak więc możemy jechać nie mając grosza przy duszy? Jak zresztą mielibyśmy się stąd wydostać, skoro nie mam nawet na czym cię przenieść? I kto by nas przyjął?
Opuściła głowę na łóżeczko syna w poczuciu całkowitej bezsilności.
Terje Jolinssnn wrócił do swych nowych lokatorów.
– To była moja bratowa i jednocześnie gospodyni – rzucił niedbale. – Jest wdową, ma chorego synka i z tego powodu dość często zachowuje się histerycznie. Poza tym to dobra kobieta. No, mam nadzieję, że spodoba się państwu tutaj…
Trzy tygodnie później z Jolinsborg wyniesiono trumnę. Małżonka nowego lokatora nie szła w orszaku żałobnym. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.
Młody Eskil Lind z Ludzi Lodu poświęcił wiele miesięcy, by dotrzeć do swego upragnionego Eldafjord.
Kiedy miał dwanaście lat, o domu w Eldafjord usłyszał od wędrownego parobka.
Eskil siedział wtedy pod izbą czeladną i słuchał, słuchał z takim natężeniem, że zdawało się, iż uszy rosną mu z przejęcia. Pamiętał, że było to pewnego jesiennego wieczoru. Parobcy zebrali się przy ognisku rozpalonym ze słomy, suchych liści i wszelakiego śmiecia, jakie pozostało po ostatnich zbiorach. Większość robotników udała się już na spoczynek, w końcu przy ognisku zostało ich tylko trzech. Jeden, oszołomiony gorzałką, zasnął. Fantastycznej historii o domu w Eldafjord wysłuchał jedynie Eskil.
Parobek o osmaganej wichrem i słońcem twarzy ożywił się, widząc zainteresowanie chłopca. Wszak u jego stóp siedział sam przyszły dziedzic dworu Grastensholm.
– To niebezpieczna okolica – mówił parobek powoli, z namysłem. – Miałem wrażenie, że z każdej kępy trawy, z każdej grudy ziemi wprost biło pogaństwo. Bo widzisz, ten dom został zbudowany przez człowieka, który nazywał się Jolin. To znaczy takie nosił imię, Jolin… I ten Jolin był bogaty jak troll. No, nie chcę o nikim mówić nic złego, ale na pewno nie wszystkie pieniądze zdobył uczciwie. Powiadano, że u niego na dworze znaleźć można było srebrne kielichy i inne kościelne srebra, a skąd mogły się tam wziąć? Ich miejsce było przecież w kościele!
Parobek dołożył kilka gałązek do ognia, do ust wcisnął nową porcję tytoniu.
– Ale, jak młody panicz wie, nikt nie żyje wiecznie i nawet pieniądze nie odwrócą kolei rzeczy. Każdy musi umrzeć i niech mi panicz wierzy, pan Jolin ogromnie nad tym faktem ubolewał. Ale postanowił, że nikomu nie odda swego złota ani innych dóbr, o, nie, i zakopał wszystko…
– Zakopał w ziemi dwór?
– No, ukrył wszystko, co się dało schować, jasne, że nie dom, tyle chyba panicz rozumie, choć pan Jolin nie mógł znieść, że ktoś miałby mieszkać w jego domu za darmo. Już sama myśl pewnie do tego stopnia nie dawała mu spokoju, że umarł z żalu!
– Czy dużo zakopał?
– Dużo? I to jeszcze jak! Gdyby ktoś to znalazł, stałby się najbogatszym człowiekiem pod słońcem. No, może prawie najbogatszym…
Chłopcu zalśniły oczy.
– To znaczy, że nikt nie odnalazł skarbu?
– Nie, skarbu nie można odszukać. Stary skąpiec pilnie go strzeże!
– Co takiego? Czy on straszy?
– Nikt nie może mieszkać w tym domu, po prostu się nie da. Pewnie, że wielu porwało się na poszukiwanie tych wspaniałości, ale wszyscy zginęli. Padli trupem na miejscu. Umarli albo zniknęli.
Żądza przygód, drzemiąca w chłopcu, zapłonęła. Przez chwilę siedział zatopiony w myślach, a wreszcie stwierdził krótko:
– Ja jestem z Ludzi Lodu.
– No pewnie, wiem o tym. Nazywasz się wszak Lind z Ludzi Lodu.
W tym momencie Eskil uznał, że nie powinien mówić zbyt dużo. Zamilkł, ale myśli tym bardziej nie dawały mu spokoju. We wszystkich starych księgach Ludzi Lodu zostało napisane, że członkowie rodu nie muszą bać się duchów i widziadeł. Potrafią pokonać straszydła i diabelskie moce. No, oczywiście, z podobnymi zjawiskami radzić sobie umieli tylko dotknięci i wybrani, ale kto wie, czy właśnie on, Eskil, nie jest jednym z nich? W jego pokoleniu nie było nikogo innego, kto mógł okazać się przeklętym lub wybranym. Tula i Anna Maria, obie były takie zwyczajne…
Poczuł się nagle ogromnie silny. Przekazano mu podwójne powołanie! Po pierwsze – zwalczyć duchy grasujące w domu w Eldafjord, a po drugie – odnaleźć bajkowy skarb.
Eskil ostrożnie wypytał się o położenie tego Eldafjord, parobek wyjaśnił mu, jak umiał. Okazało się jednak, że nie jest zbyt mocny w geografii, należał bowiem do tych, co to po prostu wędrują przed siebie, nie pytając „gdzie” ani „którędy”. Kłopot polegał na tym, że odwiedził kilka krajów, był w Szwecji, zawadził też nawet o Islandię i niebywale wprost plątał miejsca, które dane mu było zobaczyć. A ponieważ od czasu do czasu nachodziły go okresy pijaństwa i wtedy nie trzeźwiał przez wiele dni z rzędu, to i głowa prawdopodobnie nie pracowała mu jak należy.
Eskilowi udało się jednak uzyskać przynajmniej parę informacji na temat położenia miejsca zwanego Eldafjord.
Wbił sobie bowiem do głowy, że gdy tylko będzie mógł, wyruszy do Eldafjord i odnajdzie skarb. Kierowała nim, rzecz jasna, chęć przeżycia prawdziwej, naprawdę emocjonującej przygody, ale nie tylko. Wiedział, z jakim samozaparciem ojciec i matka walczą, by pomimo rujnujących podatków i kolejnych lat nieurodzaju utrzymać Grastensholm w odpowiednim stanie. Jakżeby się uradowali, gdyby syn wrócił do domu z wybawieniem – ogromnym skarbem z Eldafjord!
Oby tylko nikt go nie uprzedził!
Nadszedł rok 1817, w którym Eskil kończył dwadzieścia lat i kiedy to towarzyszył Tuli w podróży zaledwie do Christianii, zamiast eskortować ją aż do Szwecji. Rozstał się z kuzynką, by odnaleźć swoje Eldafjord. Teraz albo nigdy! Nareszcie miał sporo pieniędzy, a i opuścił dom akurat na odpowiednio długi czas, by rodzice niczego nie podejrzewali.
Читать дальше