– Dwadzieścia lat temu.
Christoffer milczał przez chwilę.
– Byłaś bardzo samotna, prawda?
Nie powinien był tego mówić! Nie powinien był wypowiadać tych słów tak serdecznym tonem. Lodowa bryła łez w przemarzniętej duszy Marit stopniała, a głęboki szloch sprawiał jej okrutny ból. Miała wrażenie, że ciało rozsypuje się na kawałki, krzyczała z bólu, a Christoffer Volden przerażony starał się powstrzymać to, co sam poruszył. Za te nierozważne słowa gotów był odgryźć sobie język.
Gorączkowo próbował naprowadzić ją na inne myśli, opowiadał o tym, co nastąpi w szpitalu, o tym, jak będzie mogła odpocząć, nabrać sił, nie będzie się musiała niczego bać, bo on się nią zajmie.
Świadomość odpływała z wirującym prądem myśli, co tłumiło ból.
– Nie odchodź ode mnie – szepnęła. – Tak się boję, nie zostawiaj mnie!
Wydawało jej się, że odparł: „Nie odejdę”, ale równie dobrze mogła sobie to tylko wyobrazić. Miała wrażenie, że otaczający ją mrok gęstnieje, światło latarni gdzieś się rozpłynęło, jakby zapadła się w ból, przytępiony teraz, lecz dławiący niczym wata w ustach.
Christoffer przymknął oczy w poczuciu bezsilności. Zdawał sobie sprawę, że życie tej kobiety wisi na cieniusieńkim włosku.
– Dobry Boże – szepnął ledwie słyszalnie. – Jeśli znane Ci jest pojęcie „sprawiedliwość”, to pozwól jej pożyć jeszcze trochę. Pozwól, by żyła dla siebie, nie dla innych. Ona nie powinna teraz umrzeć, nie mając nic, żadnej radości z życia.
Ale tu Christoffer się mylił. W ciągu ostatnich godzin bowiem Marit zetknęła się z czymś, czego do tej pory los jej poskąpił: z poczuciem więzi z innym człowiekiem, z życzliwością i troskliwością. Jej bezwładna dłoń nadal spoczywała w jego ręce, która była niczym kotwica utrzymująca ją na bezpiecznych wodach.
Kiedy przemarznięci dotarli do szpitala, był już ranek, chociaż ciemny jak noc. Dochodziła siódma, szpital powoli budził się do życia. W korytarzach i pokojach, gdzie czuwano nad chorymi, nadal paliły się lampy.
Jak wszystkie inne szpitale, tak i ten składał się z oddzielnych pawilonów. Budowano tak, by zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazków. Dla każdego rodzaju chorób przeznaczono odrębny pawilon. Główny budynek był większy, ale za to parterowy.
Christoffer pospieszył na izbę przyjęć i bez zbędnych wstępów poprosił, by natychmiast przygotowano salę operacyjną.
W pół zdania przerwał mu kolega, który nadbiegał pędem, aż rozwiewały się poły fartucha.
– Och, Christoffer, dzięki Bogu, że już jesteś. W szpitalu panuje kompletny chaos, możesz mi wierzyć…
– Dobrze, ale nie mam czasu…
– Ordynator leży złożony grypą, ty więc natychmiast musisz przeprowadzić operację!
Nieobecność ordynatora oznaczała, że Christoffer jest jedynym chirurgiem w szpitalu.
– Nic na to nie poradzę, tej kobiecie należy się pierwszeństwo przed wszystkimi innymi.
Wskazał na nosze, na których leżała Marit z Grodziska, całkiem teraz nieprzytomna.
– Ale nie wiesz jeszcze, o kogo chodzi – cicho uprzedził go kolega.
Na spotkanie z nimi szedł jakiś mężczyzna. Był to ojciec Lise – Merete, rajca Gustavsen.
Lise – Merete? Ach, mój Boże, to chyba nie ona?
Ale nie, nie o nią chodziło, a nawet gdyby tak było, to Christoffer z pewnością jako pierwszej pomógłby Marit z Grodziska.
– Och, dzięki Bogu, że jesteś, Christofferze – przywitał go rajca, poczerwieniały na twarzy ze wzburzenia i strachu. – Mój syn Bernt… On… Och, Boże, chyba tego nie zniosę! Że też ordynator musiał zachorować akurat teraz! – Przyszły teść Christoffera zakrył twarz dłońmi, ale zdołał się opanować i podniósł wzrok na młodego lekarza. – Musisz natychmiast operować Bernta. Natychmiast, powiedziałem. W tej chwili.
Z poczekalni dla odwiedzających wyszła Lise – Merete.
– Christoffer, najdroższy… Zrób, co w twojej mocy.
Uścisnął ją szybko i zapytał:
– Co dolega Berntowi?
Znał swego przyszłego szwagra, ale nie mógł powiedzieć, by mieli ze sobą wiele wspólnego.
Ojciec pospieszył z wyjaśnieniem:
– Najechał na mur automobilem.
– Automobilem?
Nie był to pojazd często spotykany na drogach. Właścicieli automobili w całej Norwegii dało się zliczyć na palcach jednej ręki.
– Tak, pożyczył od jakiegoś kolegi. No i źle się to skończyło, biedny chłopiec! Obie nagi… Przywieźliśmy go przed kwadransem.
Christoffer wciągnął głęboki oddech.
– Zaraz obejrzę Bernta. Ale najpierw muszę przeprowadzić inną operację. Trzeba zająć się tą kobietą.
– Co to za jedna? – opryskliwie zapytał Gustavsen. I on, i córka ze złością spojrzeli na nosze.
– Młoda kobieta z zagrody komorników. Ze względu na nią wróciłem do szpitala wcześniej, niż zamierzałem. Trzeba ją natychmiast operować, tu liczą się minuty. Siostro, proszę powiadomić o operacji wyrostka i wezwać personel operacyjny.
Pielęgniarka się zawahała.
– Wszystko gotowe, personel już czeka na operację Bernta Gustavsena. Brakowało nam tylko pana. Co za szczęście, że pan już jest, spodziewaliśmy się pana później, doktorze.
– Proszę najpierw wydać polecenia związane z operacją wyrostka.
Pielęgniarka odeszła. Lise – Merete przyglądała się Marit z nieskrywaną niechęcią.
– Przecież to tylko szkielet! W dodatku córka komorników…?
Christoffer zacisnął szczęki. Zaczął już zdejmować – wierzchnie okrycie.
Rajca zbliżył się do niego i oświadczył cicho:
– Dostaniesz dodatkowe pięć tysięcy, jeśli najpierw zajmiesz się Berntem.
– Panie Gustavsen, zaraz go obejrzę. Ale jeśli postanowię operować go jako pierwszego, to dlatego, że jego stan okaże się bardziej krytyczny, a nie po to, by na tym zarobić. – Sam usłyszał, jak chłodno zabrzmiał jego głos. – Chodźcie, pokażcie mi, gdzie on jest.
Sytuacja Bernta Gustavsena przedstawiała się nie najlepiej, wręcz źle, miał liczne złamania obu nóg. Bez wątpienia konieczna była szybka operacja.
Christoffer poinformował o tym Lise – Merete i jej ojca.
– Chwilowo jednak jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, natomiast Marit z Grodziska może umrzeć. Nią więc trzeba zająć się najpierw. Bernt dostał morfinę, teraz śpi.
Rajca podszedł do niego blisko, tak blisko, że Christoffer zobaczył, że jego zęby wymagają leczenia.
– Christofferze, jeśli zrobisz to, o co cię proszę, dopatrzę, aby moje datki na szpital nie ustały. W przeciwnym razie…
A więc groźby. Sytuacja zaczynała stawać się bardzo nieprzyjemna.
– Panie Gustavsen… Obiecuję, że uczynię dla Bernta wszystko, co w mojej mocy, ma pan na to moje słowo. Ale zrobię to ze względu na chłopaka i na was, jego rodzinę, a nie przez finansowy… – Na końcu języka miał już słowo „szantaż”, ale w czas się powstrzymał. – Nie ze względów finansowych.
– Mogę odciąć wszelką pomoc dla szpitala!
Christoffer odwrócił się i zaczął myć ręce.
– Ja sam dysponuję pewnymi środkami i nie zawaham się użyć ich tam, gdzie okażą się naprawdę niezbędne. Na przykład w takim szpitalu jak ten. A teraz, jeśli zechcecie mi wybaczyć, to zaczniemy. Im szybciej uporamy się z wyrostkiem, tym prędzej zajmiemy się Berntem. Nie, Lise – Merete, nie powinnaś teraz mnie dotykać, muszę unikać wszelkich zarazków.
Uśmiechnął się do ukochanej, ale dziewczyna odwróciła się na pięcie i wyszła. Ojciec bez słowa pospieszył za nią.
Читать дальше