Do sali w pośpiechu zajrzała inna siostra.
– Obchód!
Za parawanem rozpoczęła się jakaś gorączkowa krzątanina, poprawiano pościel, przesuwano łóżka. We wzroku pielęgniarki czuwającej przy Marit także pojawiła się jakaś nerwowość, ułożyła inaczej kołdrę, stanęła na baczność i nasłuchiwała.
W sali rozległo się szuranie nowych kroków i szmer głosów. Marit rozpoznała głos, który zdawał się przewodzić całemu orszakowi.
To był on, mogła przysiąc. A jeśli przyjdzie także do niej? Ale dlaczego miałby to zrobić?
Bezradnie zaczęła się zastanawiać, jak też wygląda, ale i tak nie mogła zrobić nic, po cóż więc niepotrzebnie się dręczyć?
Zbliżali się. Usłyszała, jak doktor mówi do kogoś, że może już wracać do domu, a ktoś inny musi jeszcze parę dni poczekać.
– Bardzo chętnie! – rozległ się kobiecy głos. – Z przyjemnością zostanę u doktora!
Po sali poniósł się śmiech.
Potem głosy przycichły. „Przenieść do izolatki”. „Dobrze, doktorze”, stłumionym głosem odparła pielęgniarka. Z ich tonu Marit zorientowała się, że nie oznaczało to nic przyjemnego. Pacjentka także nie odpowiedziała, inaczej niż inne. Może nie mogła? Pozostałe chore także umilkły.
Ale Marit już zdążyła zauważyć radość i zadowolenie w ich głosach. Najwidoczniej jej doktor był tutaj ogromnie lubiany. Ogarnęło ją niemądre poczucie dumy, jakby i ona miała w tym swój udział.
I nagle on stanął za parawanem! Serce w piersi Marit gwałtownie podskoczyło. Jakiż on niebywale wysoki!
Po części było to złudzenie, bo przecież patrzyła na niego od dołu, ale Christoffer Volden był rzeczywiście mężczyzną rosłym i przystojnym, przyjemnie było na niego patrzeć.
– Jak się czujesz, Marit?
Wiedział, jak ona się nazywa, zwracał się do niej po imieniu!
– Bardzo dobrze, dziękuję – zachrypiała w odpowiedzi. Odpowiedziałaby tak, nawet gdyby jedną nogą stała już w grobie.
– Obejrzymy ranę, sprawdzimy, czy nie ropieje – oznajmił, a pielęgniarka odsunęła przykrycie.
Ach, przecież mężczyzna nie może patrzeć na jej ciało, to nie uchodzi! Marit uczyniła gest, jakby chciała się zasłonić, ale on natychmiast mocno chwycił ją za ramię i rzekł stanowczo:
– Ostrożnie, nie rób żadnych gwałtownych ruchów!
Jej pełne rozpaczy oczy musiały zdradzić wszystkie myśli.
– Droga Marit, to ja cię wczoraj operowałem. Miałem więc już okazji cię oglądać.
On? Operował… Ach, mój Boże, co za wstyd, czy on widział ją… całą?
Zaraz jednak, kiedy delikatnie uniósł bandaż, z Marit coś się stało. Nie było to nic niezwykłego, właściwie dość typowa reakcja dla wielu pacjentek. Marit pokochała swego lekarza. Nawiązała się między nimi intymna więź. On miał autorytet i siłę, której ona mogła się poddać, ona zaś była tą oddaną, uwielbiającą.
Uczucie to napłynęło gwałtownie, zalała ją ogromna fala szczęścia. Nie wiedziała, że wiele pacjentek doktora Voldena przeżywało to samo, choć nie tak intensywnie. Ona bowiem była bardzo samotną małą dziewczynką, która wyrosła na równie samotną kobietę.
Marit nosiła w sobie głębokie pokłady niewykorzystanej miłości.
Nie przeszkadzało jej już, że on jej dotyka. Ciało Marit należało do niego, ta myśl podniecała ją, jednocześnie sprawiała przyjemność i przerażała.
– Tak, całkiem nieźle to wygląda – powiedział, nakrywając ją kołdrą. Uśmiechnął się do niej uśmiechem, któremu trudno się było oprzeć. – Teraz będziesz tu sobie leżeć i odpoczywać, a my już zadbamy o to, byś nabrała trochę ciała. Potem będziesz mogła wrócić do domu.
Nie mam już domu, chciała odpowiedzieć, ale nie miała sił na tak żałosne wyznanie.
On jednak jakby mimo to zrozumiał, poznała to po jego nagle posmutniałej twarzy. Ach, oczywiście, widział przecież jej kosz z tymi paroma rzeczami, które ze sobą zabrała. I na pewno zorientował się, że na zawsze opuściła dom.
Doktor nieoczekiwanie wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku. Dla Christoffera Voldena był to gest całkiem naturalny, ale dla Marit równał się rewolucji, był wielkim krokiem do świata ludzi. Nie pamiętała, by kiedykolwiek obdarzono ją pieszczotą. Rozkazy i połajania, to jedno spotykało ją od czasów, do których zdolna była sięgnąć pamięcią.
Zanim zdążyła się pozbierać, wszyscy odeszli, kierując się ku następnej sali.
A Marit została w podniosłym nastroju. Wiedziała, że nie wolno jej płakać, bo może się to okazać szkodliwe dla rany, a tak wielką miała ochotę uronić choć parę łez szczęścia! Pierś rozsadzała jej radość, zadowolenie i błoga nadzieja.
Christoffer zaprosił Lise – Merete na kolację. Gdy się spotkali, dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, a jej uśmiech trafił mu prosto do serca. Taka była pociągająca, taka śliczna, aż trudno było od niej oczy oderwać.
Gdy szli do restauracji, Christoffer powiedział:
– Twój brat miewa się lepiej.
– Słyszałam, że bardzo cierpi?
– O, to całkiem normalne – sucho odparł Christoffer. – Tak wiele pozrywanych nerwów, to musi sprawiać ból!
Ujęła go pod ramię. Lise – Merete zawsze ogarniało szczęście, kiedy mogła wejść do pełnej sali mając u boku Christoffera. Nie było drugiego młodzieńca, który byłby tak przystojny, tak pociągający, tak wyróżniający się w swoim zawodzie i na dodatek tak bogaty!
– I poskładałeś Bernta! – zawołała. – Taka jestem z ciebie dumna!
Zawsze, gdy mrucząc tuliła się do niego, napawała go to cudownym uczuciem szczęścia. Roześmiał się zawstydzony.
Kiedy prowadzono ich do stolika, Lise – Merete oświadczyła impulsywnie:
– Właściwie to chciałabym dzielić z tobą szpitalne życie. Zawsze podziwiałam Florence Nightingale. Czy nie znalazłaby się tam dla mnie jakaś praca?
Christoffer roześmiał się. Usiedli, ujął ją za ręce nad stolikiem.
– Chyba nie, najdroższa. Na dłuższą metę raczej by ci to nie odpowiadało.
– To znaczy, że mnie nie znasz. Pragnę być z tobą, czy tego nie rozumiesz? Czy nie mogłabym na przykład przecierać czoła tym nieszczęśnikom albo robić coś podobnego?
– Taki ktoś nie jest nam potrzebny. Musiałabyś raczej opróżniać baseny albo szorować podłogi. Albo też kształcić się przez wiele lat.
Skrzywiła się ze śmiechem.
– No, to chyba zrezygnuję.
Przestudiowali menu i złożyli zamówienie. Kiedy czekali na jedzenie, Christoffer odetchnął głęboko i zaczął:
– Lise – Merete, chciałbym, żebyś wiedziała, że zawsze możesz na mnie polegać.
Natychmiast wzmogła czujność.
– Nie uważasz chyba, że chciałabym rozpocząć pracę w szpitalu dlatego, że wątpię w twą wierność?
Ta myśl nie przyszła mu do głowy, ale teraz ziarno niepokoju zostało zasiane.
– Nie, oczywiście, że nie – odparł prędko. – Ale czasami wydajesz mi się taka delikatna, taka bezbronna i niepewna jak mała dziewczynka. Tak bardzo chciałbym cię chronić, Lise – Merete! Na całą przyszłość.
Nie były to dokładnie te same słowa, których uczył się na pamięć siedząc nad rzeką. Ale cała ich rozmowa od samego początku potoczyła się inaczej niż zakładał.
– Wcale nie jestem niepewna – uśmiechnęła się Lise – Merete. Jej uśmiech był taki cudowny, taki łagodny. – Po prostu lubię być blisko ciebie, zawsze!
– To wspaniale. A nawet kiedy jesteśmy daleko od siebie, możesz być pewna, że moje myśli są przy tobie, zawsze i na wieki. Wiesz o tym, prawda?
Читать дальше