– Zaraz, zaraz – włączył się Nataniel. – Jest tu coś, czego nie pojmuję. Tengel Zły musi napić się wody ukrytej w Dolinie, aby odzyskać pełnię swej potwornej, niebezpiecznej mocy. Ale jeśli uczynił coś z Lynxem przy pomocy tejże wody, znaczy to, że musiał choć trochę mieć jej przy sobie?
Lucyfer zamyślił się nad jego uwagą, potem uśmiechnął leciutko.
– Jeśli mam wyznać prawdę, to nie wiem, co on uczynił z Lynxem. Przypuszczaliśmy jedynie, że musi to mieć związek z mocą ciemnej wody. Ale w tym, co mówisz, jest głęboki sens, Natanielu. Na pewno o tym nie zapomnimy. Tak, masz prawo do dumy!
Lucyfer podszedł do Marca i położył mu dłonie na ramionach.
– Uwierz, że nie podjąłem tej decyzji z lekkim sercem. Ale ty jedyny jesteś do tego zdolny. Nataniel pewnie także mógłby spróbować, ale jego należy oszczędzać na ostateczną rozgrywkę. Liczę na ciebie, synu.
Marco podziękował lekkim skinieniem głowy.
– Nie wystarczy chyba jednak wiedzieć, że on nosi imię Fritz i jest Niemcem?
– Nie, to za mało. Trzeba poprosić kogoś z Ludzi Lodu, by odszukał więcej szczegółów z jego życia.
Patrzyli na Marcela wyczekująco.
– Rzecz jasna, nie może to być nikt z was. Musimy nawiązać kontakt z bardziej zwyczajnym przedstawicielem Ludzi Lodu.
– Andre? – natychmiast zaproponował Nataniel. – On zajmuje się badaniem historii rodu.
– Andre zawsze miał zręczniejsze ręce niż głowę, w dodatku jest za stary, jeszcze coś mu się przytrafi, nie możemy ryzykować.
– Czy to zadanie może wiązać się z niebezpieczeństwem? – spytał Ian.
– Nie wiadomo. Tan-ghil z pewnością nie będzie zachwycony, jeśli dowie się, że próbujemy coś wywęszyć. Potrzeba nam kogoś silnego.
– Jonathan? – podsunęła Tova.
Marcel uśmiechnął się:
– Jonathan, przy całym dla niego szacunku, bywa czasami dość roztargniony.
– Wiem już! – wykrzyknął Nataniel. – Moja matka, Christa! Córka Tamlina, zdolna i mądra, będzie wiedziała, gdzie szukać. Poza tym jest bardzo przygnębiona śmiercią ojca i moim wyjazdem. Dobrze by jej zrobiło, gdyby choć na chwilę mogła oderwać się od smutków.
– Christa świetnie się do tego nadaje – orzekł Marcel i znów na jego twarzy pojawił się zastanawiający wyraz, coś jakby przebiegłość. Zauważyli to już raz wcześniej, ale nikt nie mógł sobie przypomnieć przy jakiej okazji. – Natychmiast wyślę do niej z wiadomością kogoś, komu w pełni ufa.
– Linde-Lou?
– Oczywiście. Jemu także przyda się odmiana, bo jak wspomniałem, on nie jest w pełni szczęśliwy. A ja bardzo chciałbym coś zrobić dla mego biednego wnuka.
W oczach Nataniela pojawił się niepokój. Czyżby zaczął rozumieć szelmowski uśmieszek Lucyfera? Nie, jakaś myśl przemknęła mu przez głowę, ale nie zdążył jej uchwycić.
Gabriel niczego nie zauważył. Trochę przemądrzałym tonem dodał:
– Tak, i Christa, i Linde-Lou są twymi potomkami, panie.
– Masz rację, młody przyjacielu. W samym więc sercu walki znajduje się teraz czworo z mojej krwi. Prawie wszyscy moi potomkowie. Brakuje tylko Vanji i Ulvara.
– To wielka stawka w grze o zwycięstwo nad Tengelem Złym – zauważył Ian z powagą. – Wielka ofiara z waszej strony.
– Tak, Irlandczyku, to prawda – odparł równie poważnie Lucyfer. – Ale i ja także narażałem się na niebezpieczeństwo, nie tylko poświęcałem innych. A teraz żegnajcie już, moi przyjaciele. Z naszych tajemnych siedzib będziemy śledzić waszą wędrówkę przez Dolinę, choć sami nie możemy się włączyć. Walka jest waszą sprawą, ludzi. Nie możesz o tym zapominać, Marco, mój ukochany synu! Jesteś teraz człowiekiem, a nie czarnym aniołem, obdarzonym nadprzyrodzonymi zdolnościami z racji swego pochodzenia.
– Będę o tym pamiętać, ojcze – spokojnie odrzekł Marco.
– Linde-Lou przyniesie ci informacje, jakie Christa zdoła zebrać o Lynxie.
Kolejny raz na twarzy Lucyfera wykwitł ów tajemniczy uśmieszek, który uświadamiał im, że jest on mimo wszystko strąconym i wcale nie białym aniołem. Tova miała wrażenie, że przez przełęcz przeleciał lodowaty powiew wiatru. Zadrżała z zimna.
Lucyfer zabrał Tarjeia i Runego. Ruszyli w powrotną drogę przez lodowiec i już po chwili utonęli w gęstej nocnej mgle, kładącej się na lodzie.
Tengela Złego nie było już widać, przestał też wrzeszczeć. Przypuszczali, że za wszelką cenę stara się posuwać do przodu pomimo ciężkiego łańcucha trupów, które musiał ciągnąć za sobą.
Pięcioro wybranych ułożyło się na nocny spoczynek. Ziemia ogrzana przez Lucyfera wciąż pozostawała ciepła, wystarczyło im więc, że owinęli się tylko w lekkie ubrania i płaszcze od deszczu.
Marco zapatrzył się w otaczającą ich teraz mgłę. Jego myśli powędrowały daleko.
W tej rozstrzygającej godzinie przed oczami jedna za drugą przesuwały mu się sceny z jego życia. Zdawał sobie bowiem sprawę, że zadanie, jakie mu wyznaczono, jest prawie niemożliwe do wykonania.
Przyszedł na świat w mrocznym, ponurym lesie w roku 1861. Marco i jego brat bliźniak, Ulvar. Matce, Sadze z Ludzi Lodu, kiedy rodziła obciążonego złym dziedzictwem Ulvara, śmierć zajrzała w oczy. Tylko mały jedenastoletni chłopiec mógł się nią zająć i chronić noworodki przed chłodnym, surowym światem. Henning Lind, łkając i pociągając nosem, starał się zatroszczyć o maleństwa najlepiej jak mógł. Zrozpaczony błagał Sagę, by nie umierała.
Pospieszono im jednak z pomocą.
W pustym, głuchym lesie nie wiadomo skąd pojawiły się czarne anioły. Zapewniły dzieciom ciepło, a Henningowi dodały sił. Uleczyły Sagę i powiodły ją do Czarnych Sal, gdzie czekał już na nią ojciec chłopców, strącony anioł światłości, Lucyfer.
Saga nie mogła zostać w świecie ludzi, w nim skazana była na śmierć. Choć dobrze jej było w Czarnych Salach, bezustannie martwiła się losem chłopców. Tak było do czasu, kiedy dowiedziała się, co z nich wyrosło.
Marco niewiele liczył sobie lat, gdy po raz pierwszy zrozumiał, że tkwi w nim coś szczególnego. Oczywiście jego najwcześniejsze dzieciństwo spowiła mgła zapomnienia, świetnie jednak pamiętał wilki. Istniały, odkąd sięgał pamięcią. Dwa wielkie drapieżniki towarzyszyły mu zawsze, kiedy wyprawiał się gdzieś w samotności. Czuł się bezpieczny, kiedy mógł złapać za szczeciniaste futro i wtulić w nie twarz.
Czasami wilki przemieniały się w dwóch wysokich czarnych mężczyzn ze skrzydłami.
A potem nadszedł dzień, kiedy nauczyły go, jak sam ma się zmieniać w wilka. Był to niezwykły moment w życiu czterolatka. Pytał, kim są, a one odpowiedziały: „Jesteś jednym z nas”. „Ale ja nie mam skrzydeł” – protestował Marco. „Mimo to jesteś od nas potężniejszy, jesteś naszym księciem! Lecz o tym nie wolno ci nikomu wspominać, nawet twemu bratu bliźniakowi”. „Zatem on także jest księciem?” – dopytywał się Marco. „Tak, tak, ale nie powinien się o tym dowiedzieć, przynajmniej na razie”. Marco kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
Nauczyły go także „czarować”, jak to określał w swym dziecinnym języku. Czarować tak, aby grzmiało i błyskało, aby sypały się iskry, a przedmioty przeobrażały się wedle jego życzenia. Ulvar uwielbiał na to patrzeć, zanosił się wtedy swym ochrypłym śmiechem, który wcale nie brzmiał miło.
Małego Marca dręczyło jedno wielkie zmartwienie: nikt nie lubił jego brata. Bardzo go to zasmucało, chronił Ulvara i pomagał mu jak umiał, nie przekazując jednak umiejętności, jakie opanował dzięki czarnym aniołom. One twierdziły, że Ulvar jest zbyt niedojrzały, aby we właściwy sposób rozporządzać takimi talentami, i Marco w głębi ducha przyznawał im rację. Często jednak pozwalał Ulvarowi wierzyć, że to właśnie on dokonuje małych cudów, a nie Marco. Tak bardzo chciał sprawić bratu przyjemność i nauczyć odróżniać dobro od zła.
Читать дальше