Przykrą prawdą jednak było, że Ulvar wciąż postępował niewłaściwie. Kiedyś raz, gdy Marco uleczył małą dziewczynkę od dokuczającego jej stale bólu głowy, przekonywał Ulvara, że to jego zasługa. Ulvar jednak tylko się rozgniewał, on chciał przecież, żeby mała umarła, bo złościła go zapłakana buzia. Kiedy więc twarzyczka małej pacjentki rozjaśniła się, bo ból ustąpił, Ulvar ją uderzył. Dziewczynka znów zalała się łzami i Marco musiał ją pocieszać, próbując jednocześnie uspokoić Ulvara. Tłumaczył mu, że oto spełnił dobry uczynek i że to z jego strony bardzo ładnie. Ulvar jednak, który zdążył już nauczyć się brzydkich słów od uliczników, kazał mu zmiatać gdzie pieprz rośnie, dokładając wiązankę wulgarnych przekleństw.
Marco otrzymał polecenie od czarnych aniołów – w końcu dowiedział się, jak je nazywać – aby zdobył jak najwięcej wiadomości o świecie ludzi. Szkoła też była ważna, ale i poza nią miał się uczyć, uczyć, chłonąć wszystko, co widział i przeżywał. Jego credo miała stać się stara sentencja: „Nic co ludzkie nie jest mi obce”. Etyczną stroną jego wychowania zajęły się czarne anioły, bo wprawdzie Marco miał poznać wszystko, nie wszystko jednak mógł praktykować, musiał nauczyć się odróżniać dobro od zła, a sprawiedliwość od niesprawiedliwości.
Ulvar pod tym względem okazał się oporny. Zawsze ciągnął w przeciwnym kierunku. Marco jak dzień długi musiał znosić drwiny i prześmiewki, czasami płakał, bo kochał swego brata, być może jako jedyna osoba na świecie. Henning i Malin, którzy zajmowali się chłopcami, mieli wiele cierpliwości dla Ulvara i ze wszystkich sił starali się go polubić. Nad uczuciami jednak nie ma się władzy i choć bardzo tego nie chcieli, często w stosunku do Ulvara ogarniała ich rezygnacja. A w najgorszych chwilach nie mogli go znieść.
Marco natomiast nigdy nie miał z tym kłopotów, ogromnie mu tylko było żal, że Ulvar nie dostrzegał, co jest dla niego dobre. Nie pojmował, że swoimi złośliwymi pomysłami ściąga na siebie gniew ludzi. Przeciwnie, wydawało się, że nigdy nie bywa w lepszym humorze niż wówczas, gdy komuś naprawdę dotkliwie dokuczy.
W przeciwieństwie do Ulvara Marco kochany był przez wszystkich.
Często jednak dręczyła go samotność.
Najlepiej czuł się, gdy wzmagał się wiatr, na przykład w czasie burzy, lub w ciężkiej złowróżbnej duchocie zapowiadającej niepogodę. Lubił niezwykłe nastroje, gdy niebo rozświetlała zorza polarna albo księżyc w pełni.
Szedł wówczas na pobliskie wzgórze i spoglądał na niebo. „Dlaczego?” – szeptał. – „Kim jestem, czym jestem, czemu przepełnia mnie taka tęsknota?”
Zwykle wtedy z lasu wyłaniały się wilki i ocierały się o jego nogi. Drapał je za uchem, szepcząc słowa podziękowania. Przypominał sobie, co powiedziały kiedyś, gdy przybrały postać czarnych aniołów. Uśmiechały się łagodnie i mówiły: „Czekaj! Z czasem się dowiesz!”
I Marco także się uśmiechał, wiedząc, że jest w połowie jednym z nich.
Ale uczucie rozdarcia pozostawało nieznośne. Wiedział też, że czułość dla Ulvara jest jego słabością.
Często otrzymywał polecenia od czarnych aniołów. Miał zaznajomić się ze wszystkim, co nowoczesne w świecie ludzi. Działo się to u schyłku XIX wieku, w czasach kiedy dokonano wielu wynalazków technicznych. Marco jako szesnastolatek wiedział wszystko o maszynie parowej, kolei żelaznej, zjawiskach elektrycznych i magnetycznych. Z niezwykłą łatwością przychodziło mu zapoznanie się z techniką, budową skomplikowanych maszyn, księgowością i produkcją przemysłową. Działo się tak dlatego, że potrafił przejrzeć wszystko na wskroś i od razu dostrzegał metodę, nie musiał wysilać szarych komórek aby coś pojąć.
W szkole traktowano go niemal jak geniusza, lecz jednocześnie jak odmieńca, którego nikt nie mógł zrozumieć. Wydawało się, że nie zauważa nawet bezgranicznego uwielbienia, jakim darzyły go dziewczęta. Wszystkim okazywał życzliwość, nikogo przy tym nie wyróżniając.
Właściwie jednak dziewczęta nie miały odwagi zbliżać się do niego. Było w nim coś nieosiągalnego. Nie tkwiło to w jego charakterze, był wszak otwartym i sympatycznym chłopcem, lecz otaczała go jakaś nieziemska aura, którą wyczuwały nawet osoby najmniej wrażliwe.
Mówiono o nim, że jest jakby nie z tego świata.
Ludzie nie zdawali sobie sprawy, ile racji jest w tej opinii.
Czarne anioły ostrzegły go kiedyś:
– Marco, nadejdzie czas, gdy innymi oczami zaczniesz patrzeć na dziewczęta i kobiety. Dostrzeżesz je na nowo. Nie zapominaj, kim jesteś! Nie wolno ci się z nimi spotykać…
Marco słuchał w milczeniu. Doskonale rozumiał, o co chodzi czarnym aniołom.
– Pozbawiacie mnie jakiejś części ludzkich doznań – protestował.
– To konieczne. Musisz pogodzić się z tym, że odbierzesz niezwykle surowe wychowanie.
– Dlaczego?
– Czeka cię zadanie.
– Jakie?
– Jesteś jeszcze za młody, by się o nim dowiedzieć.
Liczył sobie wtedy zaledwie jedenaście lat i zawracał w głowach tylko bardzo młodziutkim panienkom. Później dopiero miał spotkać wiele kobiet, które zauroczyła jego baśniowa uroda. Ale Marco nauczył się nie patrzeć w ich stronę. I jeśli kiedykolwiek pociągała go jakaś dziewczyna, to i tak nigdy nie dał tego po sobie poznać.
Był przyjacielem wszystkich, nikogo nie faworyzował. Dla każdego miał życzliwy uśmiech, a dla najsłabszych – pomocną dłoń. Kochano go, podziwiano i darzono głębokim szacunkiem, lecz jednocześnie trochę się go bano.
„Przeklęty obłudny aniołku, jesteś taki doskonały, że niedługo zadławi cię ta twoja świętoszkowatość” powtarzał zwykle ogarnięty gniewem Ulvar.
Ale to, co mówił o obłudzie, nie było prawdą. Gdy wymagała tego sytuacja, Marco okazywał się odważniejszy i twardszy od wielu innych. Być może nie przychodziło mu to wcale z trudem, dowiedział się wszak, że jest prawie nietykalny. Jeszcze nie całkiem, nie w pełni, podkreślały czarne anioły, pewną ostrożność musi więc zachowywać.
Bez względu na to, jak podle odnosił się do niego Ulvar, Marco wiedział, że brat na swój sposób go kocha, pomimo że dotknięty przekleństwem za nic na świecie by się do tego nie przyznał. Prawdą było też i to, że choć Ulvar nie raz starał się go jak najdotkliwiej zranić, Marco stanowił dla nieszczęsnego brata jedyny punkt oparcia w świecie.
Marco bardzo wcześnie spotkał przodków Ludzi Lodu, którym przewodził Tengel Dobry.
Oczywiście przeczytał wszystkie kroniki rodu i dobrze poznał historię Tengela Złego i straszliwego przekleństwa, jakie ciążyło nad rodem. Od tej pory znacznie lepiej rozumiał Ulvara. W samotności płakał nad losem brata, rozumiejąc przy tym, że niewiele może zrobić, aby mu pomóc. Mógł jedynie służyć mu wsparciem, współczuć i wybaczać.
Spotkanie z duchami przodków było w życiu Marca ogromnie ważnym wydarzeniem. Pewnego dnia po zajęciach w szkole wilki zabrały go prosto do lasu, do „świętego” miejsca na wzgórzu.
Oczekiwali tam już na niego wszyscy. Z początku dostrzegał ich tylko jako gromadę cieni, zaraz jednak wyłonili się z mgły.
Zrazu Marco zdumiał się na widok tak niejednorodnej grupy, bo choć wszyscy nosili podobne szaty, fryzury wskazywały na ich pochodzenie z bardzo różnych epok. Potem przyjrzał się ich twarzom, w większości naznaczonych piętnem złego dziedzictwa jak twarz Ulvara, i zrozumiał, kim są.
Powitał ich z szacunkiem. Miał wówczas zaledwie dwanaście lat, ale pojmował, że oto uczestniczy w czymś bardzo szczególnym.
Читать дальше