Z niecierpliwością czekali na opowiadanie.
Cicho, tak tu cicho!
Wiatr ze świstem przetaczał się przez przełęcz, ale do nich nie docierał. Siedzieli osłonięci przed jego podmuchami w magicznym kręgu ciepła, wyznaczonym przez dłonie Lucyfera.
Tova oparła się plecami o skałę, ze swego miejsca miała widok na Dolinę. Akurat w tej chwili, w zapadającym zmierzchu, nienawidziła jej. Skrytej we mgle, groźnej, pełnej tajemnic. Nie mogła zrozumieć, skąd Tarjei czerpał siły, by przez całe wieki przebywać tutaj, tak blisko siedliska Zła. Spojrzała na Tarjeia i z jego wzroku zrozumiała, że odczytał jej myśli. Uśmiechnął się do niej z sympatią, jak gdyby mówił: „To wcale nie takie straszne, jestem duchem, w dodatku dość swobodnym. Zło tego miejsca nie wywierało na mnie wpływu”.
Pocieszyło to dziewczynę.
– Nie musimy się spieszyć – oznajmił Marcel. – Tan-ghil jeszcze przez jakiś czas się nie uwolni.
– Czy Lynx nie narobi szkód w Dolinie? – spytał Nataniel.
– Nie potrafi nic poza wysłaniem was do Wielkiej Otchłani. A tego, dopóki ja tu jestem, zrobić nie może.
– No właśnie, czym jest Wielka Otchłań? – zaciekawiła się Tova.
Marcel-Lucyfer potrząsnął głową, aż zatańczyły czarne loki.
– Tego nie wiemy. Tak jak wy macie Górę Demonów, o której Tengel Zły nic nie wie, tak on ma Otchłań, o której prawda nie leży w zasięgu naszej wiedzy. Wiemy jedynie, że to naprawdę straszne miejsce i że nikt dotąd stamtąd nie powrócił.
Nataniel zacisnął zęby. Wciąż nie mógł bez bólu myśleć o Ellen.
– Co wasza wysokość chciał nam opowiedzieć? – spytał Gabriel, trzymając długopis w pogotowiu nad notatnikiem.
– Zaraz usłyszycie! W naszych dalekich światach od dawna już wiedzieliśmy o Tan-ghilu i jego wyprawie do Źródła Zła.
Gabriel zastanawiał się, kim są owi „my”. Archanioły czy też bliżej nie określone dobre moce?
– Wiedzieliśmy, że pokonać go może tylko ludzka istota, Źródła Życia są bowiem dla ludzi, nie dla innych stworzeń. I jeśli ktoś miał sobie z tym poradzić, musiała to być osoba wywodząca się z rodu Ludzi Lodu, obdarzonego potężniejszymi mocami niż zwykli ludzie. Już wcześniej wiadomo było, że w tej rodzinie urodzi się ktoś, kto posiądzie nadprzyrodzone zdolności, o jakich świat jeszcze nie słyszał.
Marcel, ojciec Marca, uśmiechnął się, i Gabriel pomyślał sobie, że nigdy jeszcze nie obcował z kimś tak niezwykłym. Choć niby wyglądał teraz jak człowiek, nie miał skrzydeł, to jednak wyróżniał się w trudny do opisania sposób. Jego niezwykłość wprost rzucała się w oczy.
– Obserwowaliśmy was – podjął anioł światłości. – I kiedy jasne się stało, że wybranym jest Tarjei, ogarnęły nas wątpliwości. Tarjei nigdy nie zdołałby przeciwstawić się mocy Tengela Złego. Postanowiliśmy więc, że jego zdolności pozostaną tajemnicą dla wszystkich, także dla niego samego. Tarjei tragicznie zakończył życie, zgładzony przez jednego z was, Kolgrima. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw, Kolgrim także nie, bo wtedy biegiem wydarzeń pokierował Tengel Zły. Tak więc, Tarjeiu, to wcale nie było tak, że pragnęliśmy twojej śmierci, bo uznaliśmy twe możliwości za niewystarczające. Twój zgon stanowił dla nas zaskoczenie. Nie zdążyliśmy jeszcze wymyślić, w jaki sposób dodać ci niezbędnych sił, kiedy twoje życie dobiegło końca. Uwierz mi, boleliśmy bardzo nad twym losem!
Tarjei ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Wreszcie jednak postanowiliśmy ingerować podjął Marcel z uśmiechem. – Raz na sto lat wolno mi wszak odwiedzić ziemię. W roku tysiąc sześćset sześćdziesiątym w rodzie Ludzi Lodu nie było odpowiedniej kobiety. Villemo jeszcze nie dorosła. Ale gdy raz ją spotkałem, zadbałem o to, by wyposażyć ją w pewne niezwykłe talenty. Ona, jeszcze dziecko, po prawdzie dość niesforne, nie widziała mnie wtedy. W roku tysiąc siedemset sześćdziesiątym również nie spotkałem odpowiedniej kobiety, Shira była już w tym wieku, że nie mogłaby mieć dzieci. Ale w tysiąc osiemset sześćdziesiątym… Wtedy żyła Saga!
– A więc jej spotkanie z waszą wysokością nie było dziełem przypadku? – zdumiał się Nataniel.
– Nie, to nie zrządzenie losu. Wszystko zostało zaplanowane. Pragnąłem dodać Ludziom Lodu siły, takiej mocy, by potrafili zmierzyć się z Tengelem Złym.
Nagle zapatrzył się przed siebie jakby nieobecnym wzrokiem.
– Natomiast zupełnie nieoczekiwane dla mnie było to, że stała mi się tak droga. Bez niej nie wyobrażam sobie przyszłości. Urodziła mi dwóch synów. Jednego, niestety, trzeba było uznać za straconego…
– Wcale nie! gorąco zaprzeczyła Tova. I zaraz, przekrzykując się nawzajem, zaczęli opowiadać o „nawróceniu” Ulvara. Lucyfer ogromnie się ucieszył z dobrych wieści i zapowiedział, że jak najszybciej odwiedzi drugiego syna.
Nataniel był oszołomiony nowinami.
– A więc z góry ustalono, że w moich żyłach popłynie krew czarnych aniołów? A także Demonów Nocy i Demonów Wichru?
Nie, to ostatnie zawdzięczamy pomysłowi Tengela Złego, który postanowił umieścić w Lipowej Alei szpiega. Rozkazał Lilith, by się tym zajęła. Ale Tamlin, syn Lilith i Tajfuna, zakochał się w Vanji z Ludzi Lodu, a ja wysłałem czarne anioły, by pomogły im nawrócić Demony Nocy. Plan się powiódł i od tej pory Demony Nocy były nam wielkim wsparciem i radością. Zwłaszcza Tamlin, który zamieszkał w moich salach. Słyszałem, że go straciliśmy. Bardzo mnie to boli… Marcel zamyślił się na moment, a potem dodał powoli: Wielka Otchłań… Z której nikt nigdy nie powrócił…
Pozostali milczeli. Wiedzieli, że Lucyfer zastanawia się nad tym samym, co nurtowało ich przez cały czas: Czym jest Otchłań? Gdzie się znajduje? Czy naprawdę muszą uważać tych, którzy tam trafili, za utraconych na zawsze?
Gorzka to była myśl, w głębi ducha zdawali sobie jednak sprawę, że nie ma nadziei. Dla wtrąconych do Wielkiej Otchłani nie było ratunku.
Zmarły mógł powrócić jako duch i opiekun. Ale z otchłani nie wydostał się nikt pod żadną postacią.
– Dobrze więc – Nataniel powoli przychodził do siebie. – Otrzymałem wyjaśnienie, jak doszło do tego, że w moich żyłach płynie krew czarnych aniołów, a także Demonów Nocy i Demonów Wichru. Wiedziałem już wcześniej, że przyszedłem na świat jako wybrany z Ludzi Lodu. Ale jestem także siódmym synem siódmego syna. Czy to także nie przypadek?
– Oczywiście! – wesoło odrzekł Marcel. – Doprowadziliśmy do spotkania Christy z Ablem Gardem, który był siódmym synem i sam miał synów sześciu. Właściwie w rodzinie Gardów było siedmiu chłopców, wiedzieliśmy jednak, że jeden z nich nie jest jego dzieckiem. Pojawiła się natomiast jeszcze jedna postać, młody Linde-Lou, który omal nie pokrzyżował nam planów. Potomek Ludzi Lodu, o którym, prawdę mówiąc, nie wiedzieliśmy. Kiedy jednak go poznaliśmy, zyskał sobie naszą wielką sympatię, szczególnie moją, był wszak moim wnukiem. Próbowałem wynagrodzić mu ciężkie życie, jakie przypadło mu w udziale tu na ziemi. Linde-Lou jest teraz szczęśliwy, z jednym wyjątkiem…
Marcel umilkł zamyślony.
– Linde-Lou jest taki dobry – ciepło powiedział Nataniel.
– Tak, to prawda – odparł Marcel, posyłając Natanielowi nieprzeniknione spojrzenie.
Zauważyli je wszyscy, ale nikt nie pokusił się o jego tłumaczenie. Tova tylko stwierdziła później, że Marcel sprawiał wrażenie, jakby obmyślał jakiś plan. Może po prostu zastanawiał się nad przyszłością Linde-Lou? Może postanowił zabrać go do Czarnych Sal?
Читать дальше