– Patrzcie – szepnął. – Co to jest?
– Kładźcie się! – rozkazał Marco. – Prędko!
Wszyscy pięcioro padli na ziemię i leżąc obserwowali górski płaskowyż, który w ciągu dnia pokryła warstewka śniegu.
W miejscu, które dopiero co opuścili, nad tym, co pozostało z Lynxa, pochylały się trzy postacie.
– Skąd one się wzięły? – spytał Nataniel z niedowierzaniem.
– Nie mam pojęcia – rzekła Tova. – Co to za jedni?
Nie udzielono jej odpowiedzi, bo nikt tego nie wiedział.
– Zbiry Tengela Złego? – pokusił się na zgadywanie Nataniel.
– To jasne – powiedział Marco. – Ale kto to taki? Trzy postacie były bardzo wysokie, ubrane na czarno i trupio blade, więcej z takiej odległości nie mogli zauważyć.
Stojąc pochylone nad szczątkami Lynxa, odwróciły głowy i skierowały oczy na pięcioro wybranych. Cała piątka odniosła wrażenie, że wzrok niesamowitych istot przecina powietrze jak nożem i trafia prosto w nich, rozpłaszczonych w trawie i żałośnie widocznych.
Gabriel, sparaliżowany strachem, nie był w stanie oddychać. Trzy postacie nie miały nic wspólnego z czarnymi aniołami; bezskrzydłe, chude, kościste, o chorobliwie bladej skórze.
Tajemnicze zjawy wyprostowały się i opuściły miejsce, w którym zniknął Lynx. Gabriel poczuł, że zaciska pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mu się w skórę. A jeśli przyjdą tu na górę?
Ale trzy czarno odziane istoty powoli i majestatycznie odwróciły się ku przełęczy, gdzie znajdował się Tengel Zły.
– Tak myślałem, to rzeczywiście jego kompani – mruknął Marco. – Chodźcie, natychmiast musimy iść dalej! Nie wiadomo, jakimi siłami władają. Być może zdołają go uwolnić.
Im wyżej się wspinali, tym wolniejsze były ich kroki. Wszystko w nich stawiało opór.
– Przyroda strasznie tu zniszczona – zauważył Nataniel. – Wprost katastrofalnie. Jak mogło do tego dojść?
– Ciemna woda – odparł Marco. – To wyjaśnia wszystko.
– I on na to właśnie chce narazić ludzi!
– I zwierzęta! – dodała Tova.
Milczący i poważni wędrowali dalej po schorowanej ziemi, która wzdychała i skarżyła się pod ich stopami.
– Bądź spokojna – Gabriel zwrócił się do przyrody.
– Uwolnimy cię.
– Na pewno – obiecał Marco, a Gabriel popatrzył na niego z wdzięcznością.
Już wkrótce musieli obwiązać chustkami nosy i usta. Z ziemi unosiły się niezdrowe opary, cuchnący odór dławił w gardle.
I nagle znaleźli się na polanie, gdzie kiedyś Tengel i Silje czekali na małą Sol. Tam się zatrzymali.
Brzozy, rzecz jasna, zniknęły. Ale czy całkiem? Te skamieniałe, trupioszare pniaki, sterczące z ziemi niczym zęby… Czy to kiedyś były brzozy?
Ujrzeli występ skalny, zza którego wybiegła Sol.
Skały w kształcie obelisków były teraz przerażająco blisko.
– Spójrzcie – szepnęła Tova. – Na każdym wierzchołku siedzi drapieżny ptak.
Marco zmrużył oczy. Przez zasłonę z chmur trudno było dostrzec takie szczegóły.
– Myszołowy – stwierdził.
– Czy one także…? – lękliwie zaczął pytać Gabriel.
– Nie, nie. Musiały niedawno tu powrócić. Chyba na nas czekają – mówił Marco wzruszony. – Widzą w nas nadzieję odzyskania zniszczonej doliny.
– Bo góry to właściwie świat zwierząt, nie ludzi?
– Tak, Gabrielu. Dzikie ostępy należą do zwierząt. My, ludzie, tak łatwo o tym zapominamy. Niewiele jesteśmy lepsi od Tengela Złego. Uważamy, że mamy prawo ingerować w życie dzikiej przyrody.
Gabriel pokiwał głową.
Od dawna już słyszeli dziwne bulgotanie. Trudno im było oddychać, wyraźnie odczuwali niechęć przed tym, by iść dalej.
– Kiedy tu byłem poprzednio, wszystko przesłaniała mgła – tłumaczył niewyraźnie przez chustkę. – Wszedłem prosto na to.
Nataniel rozejrzał się dokoła.
– Nikt dotychczas nie dotarł tak daleko jak my. Skoro nam się to udaje, to znaczy, że Tengel Zły nie jest już w stanie czuwać nad tym miejscem przy pomocy swego ducha. Dzięki tobie, Marco, i skropionemu jasną wodą kamykowi. Gabrielu, nie musisz już nas prowadzić. To moje zadanie.
Pokiwali głowami. Nataniel ruszył ku występowi skalnemu, pozostali poszli jego śladem.
Powoli, zachowując największą ostrożność, okrążyli skałę.
Wprawdzie byli przygotowani, ale mimo to cofnęli się, jak gdyby jakaś niewidzialna siła odrzuciła ich w tył.
To była groza. Przeraźliwa, niepojęta groza.
Ziejąca pustką jama. Bliskość wody zła wyżarła ziemię i skaliste podłoże. Wszelka roślinność dawno już wyginęła, pozostała jedynie zdradliwa pusta ciemność. Olbrzymia gardziel, stale poruszająca się i zmieniająca kształt niby przelewająca się w garncu wrząca smoła. Kolory, jeśli w ogóle można mówić o kolorach, były tak chore, że kojarzyły się z dżumą, z krateru buchały takie same szarozielone cuchnące opary jak z gardzieli Tengela Złego, kiedy chciał zabijać.
Pięcioro wybranych dzielił od jamy tylko kawałek rozbulgotanej, szaropomarańczowej ziemi.
– Nie – stwierdził Nataniel. Tędy nie przejdziemy. Gdzieś tutaj ukryte jest naczynie Tengela Złego, ale my nie zdołamy do niego dotrzeć. Zawracamy!
Gdy szli z powrotem, Gabriel nagle nerwowo poszukał jego ręki.
Powiedli wzrokiem za spojrzeniem chłopca.
Dzień wciąż był ponury. Wprawdzie śnieg przestał padać, ale to i tak niczego nie zmieniło. Nad halami Ludzi Lodu zapadła przeogromna cisza. Na tle cienkiej pokrywy śniegu w oddali tu i ówdzie rysowały się wysokie, czarne postacie. Stały w grupach po dwie, trzy.
– Jest ich mniej więcej dziesięć – mruknęła Tova. – Kto to może być?
– Na pewno nie są to przyjaciele – odpowiedział przygnębiony Marco.
– Czy oni chcą nas powstrzymać?
– Nie wygląda na to – odparł Nataniel. – Stoją i czekają.
Skierował wzrok ku przerażającej jamie. W tej chwili spoczywające na nim zadanie wydawało mu się niemożliwe do wykonania.
Mimo wszystko musieli próbować.
Odetchnął głęboko. Czekał ich teraz ostatni etap walki tak długo prowadzonej przez cały ród.
To na nim, Natanielu, Wybranym, spoczywała odpowiedzialność za losy świata.
A jemu wydawało się, że nie ma nadziei.
***