Za wszelką cenę musiał zapobiec pojmaniu przyjaciół przez Lynxa.
Natychmiast przesłał komunikat:
– Lynx zmierza w waszą stronę! Ukryjcie się, idę za nim. Mam już wszystkie informacje.
– Zrozumiałem – odpowiedział Nataniel.
Marco niemal frunął nad ziemią. Musiał upatrzyć sobie dogodne miejsce, z którego mógłby udaremnić atak Lynxa. W tej chwili znajdował się niżej niż ten łajdak i nie było to korzystne. Mimo to musiał jakoś go zawrócić.
Nareszcie przed Markiem pojawiło się wzniesienie. Prędko wbiegł na najwyższy punkt.
– Fritz! – zawołał. – Fritz Haarmann!
Lynx gwałtownie się zatrzymał. Odwrócił się i przerażony spojrzał na Marca, znajdującego się zbyt daleko, by można go pochwycić. Zawrócił i zaczął zbiegać po zboczu.
Przyjaciołom Marca na razie nie groziło niebezpieczeństwo, ale Książę Czarnych Sal nie miał zamiaru poprzestawać na połowicznym wykonaniu zadania.
Gdybym tylko mógł odzyskać moje zdolności czarnego anioła, westchnął w duchu. Wkrótce bym go dogonił.
Śniegowe chmury wciąż wisiały nad wierzchołkami gór. Gdyby zeszły niżej, może Marcowi łatwiej byłoby podkraść się do Lynxa, ale jednocześnie łotr miałby te same ułatwienia.
Chyba najlepiej jest tak jak teraz, z dobrą widocznością na wszystkie strony z wyjątkiem najwyższych partii gór.
Marco wciąż jeszcze nie miał możliwości ujrzenia dwóch przypominających obeliski szczytów.
Ale gdzie się podział ten, którego ścigał?
Musiał najwidoczniej dotrzeć do bardziej pofałdowanego terenu i skryć się w jakiejś dolince, nigdzie bowiem nie było go widać.
Stało się to tak szybko, że Marco, który zaledwie przez moment szukał wzrokiem skał-obelisków, nie zauważył zniknięcia Lynxa ani też miejsca, w którym ono nastąpiło.
Potrafił jednak określić, gdzie mniej więcej powinien szukać.
Chyba że…
Chyba że Lynx znał teren o wiele lepiej od niego… Może znalazł jakąś dolinę albo koryto strumienia, prowadzące do miejsca, w którym znajdowali się jego przyjaciele, i postanowił odciąć im drogę?
Marco zmrużył oczy, by lepiej przyjrzeć się szczegółom otoczenia.
Tak, to możliwe.
Czy miał teraz gonić Lynxa, czy też spieszyć na ratunek towarzyszom?
Wybrał pośrednie rozwiązanie. Ruszył do przodu, ale ukosem wspinał się pod górę, tak aby dojść do dolinki wyżej, gdyby ewentualnie tam się znajdowała, przed Lynxem.
Marco biegł jak najszybciej, wciąż starając się zachować wzmożoną czujność. Strażnik Wielkiej Otchłani mógł zaczaić się wszędzie, Marco znalazł się teraz bowiem w bardziej urozmaiconej okolicy. Skończyło się płaskie, twarde podłoże, występowały tu na przemian bagniska, wzniesienia i zagłębienia.
Dlaczego mam ścigać tego ohydnego zbrodniarza? Wcale tego nie chcę, pomyślał przybity.
Jestem pół człowiekiem, pół czarnym aniołem. I nie ma we mnie żądzy zemsty. Henning i Malin wychowali mnie w życzliwości i miłości bliźniego. U czarnych aniołów królowała łagodność i pokój.
A teraz porwał mnie wir podłości!
Z koniecznością unicestwienia Tengela Złego potrafię się pogodzić, to mam we krwi, tak samo jak wszyscy inni z rodu Ludzi Lodu. Ale ten człowiek… Nic o nim nie wiedzieliśmy, pojawił się nagle na ostatnim etapie walki, przybył znikąd. Wybrany przez Tengela Złego, ale nie mający żadnego związku z Ludźmi Lodu.
Całkiem obcy, nasza walka wcale go nie dotyczy. Opóźnia ją, rzuca nam kłody pod nogi, musimy go zniszczyć, choć przecież stoją przed nami ważniejsze zadania.
Nie chcę nikomu szkodzić, nikomu poza Tengelem Złym.
Marco przystanął, jakby nagle się poddał. Trwał tak z głową odchyloną do tyłu i przymkniętymi oczyma, ogarnięty wewnętrznym cierpieniem. Potem otworzył oczy i zapatrzył się w niebo, na którym ciężkie od śniegu chmury podpełzały coraz bliżej.
Samotność cechuje wielu z Ludzi Lodu, pomyślał. Jest naszym nieodłącznym towarzyszem. Teraz jednak czuję się znacznie bardziej osamotniony niż kiedykolwiek. Moi przyjaciele, czarne anioły, nie mają wstępu do Doliny. Życie moich czterech towarzyszy, zależy od unieszkodliwienia przeze mnie tego Fritza Haarmanna.
Najgorsza jest jednak moja wewnętrzna samotność. Poczucie, że żadne miejsce nie jest tak naprawdę moim domem…
Znów ruszył, teraz jeszcze prędzej. Nie miał czasu na rozmyślania.
Rwący strumień, który nagle się przed nim pojawił, zdradził, gdzie tamten łajdak zdążył się tak nagle przed nim ukryć. Marco zaczął szukać śladów.
Przekonany był bowiem, że Lynx zostawia ślady. Owszem, miał zdolność przemieszczania się w błyskawiczny sposób – Marco podejrzewał, że ma to jakiś związek z ciemną wodą. Ale Lynx-Haarmann zdawał się zarazem całkowicie ziemską istotą. Ta właśnie jego cecha najbardziej zamieszała im w głowach, przez to był taki niesamowity. Ani z niego duch, ani upiór, ani żywy, ani umarły.
Kim więc właściwie był? Nigdy nie przestali się nad tym zastanawiać.
Ale ślady zostawiał! Marco nie mógł oprzeć się uczuciu triumfu, gdy znalazł odcisk w glinie nad brzegiem strumienia. Haarmann był ciężki, bardzo ciężki, na takiego zresztą wyglądał.
Ślad prowadził pod górę, Marco nie zdążył więc go przegonić, wróg posuwał się przed nim i zmierzał do czworga towarzyszy Marca.
Prawdopodobnie miał zamiar usunąć tylu, ilu tylko mu się uda, tak by Marco w końcu został całkiem sam. I stanął twarzą w twarz ze strażnikiem Wielkiej Otchłani, Ghilem Okrutnym i Tan-ghilem, który wprawdzie powoli, ale nieprzerwanie zbliżał się do Doliny.
Marco przyspieszył kroku. Był młody i silny, powinien umieć poruszać się prędzej niż tęgi Lynx.
Mało brakowało, a za moment nieuwagi musiałby słono zapłacić.
Z jednego ze wzniesień przy strumieniu nagle coś wystrzeliło w powietrze. Kątem oka spostrzegł ramię, które wyrzuciło ową lepką mackę, przypominającą język kameleona. Marco nie wahając się ani przez chwilę rzucił się ku rwącej wodzie potoku i sam nie bardzo wiedząc jak, przedostał się na drugi brzeg.
Macka Lynxa nie sięgała tak daleko. Samym końcem tylko zawadziła o ramię Marca i zaraz znów się cofnęła.
W normalnych warunkach Marco zostałby z pewnością pojmany. Podejrzewał jednak, że zaczyna działać magia imienia, osłabiając tym samym moc Lynxa.
Doskonale, mógł na tym dalej budować! Prawdopodobnie Tengel Zły posłużył się magią osoby: aby pokonać Lynxa, należało ujawnić pełną historię jego życia, wszelkie przestępstwa i zbrodnie, jakich się dopuścił. Samo imię nie wystarczało.
Ale Marco sporo już wiedział…
Ramię rwało go i piekło. Kiedy dotknął bolącego miejsca, przekonał się, że tajemnicza substancja zżarła rękaw, a na skórze powstała paskudna rana. Właściwie trudno to było nazwać raną. Wyglądało, jakby część ramienia, której dotknęła macka Lynxa, po prostu zniknęła.
– Oddaj mi ten kawałek ręki – mruknął Marco. – A może wysłałeś go do Wielkiej Otchłani?
Nie, nie wolno przesadzać.
Ale ta nieprzyjemna przygoda dodała mu potrzebnego wigoru.
Znalazłszy się w bezpiecznym miejscu na przeciwległym wzniesieniu, Marco potężnym głosem, przekrzykując szemranie strumienia, zawołał po niemiecku:
– Fritz Haarmann! Urodziłeś się dwudziestego piątego października tysiąc osiemset siedemdziesiątego dziewiątego roku w Hanowerze. Twój ojciec, którego nienawidziłeś, był nieprzyjemnym, ponurym palaczem lokomotywy, a matka inwalidką, o wiele lat starszą od męża. Byłeś ich szóstym dzieckiem, ulubieńcem matki. Bawiłeś się lalkami i…
Читать дальше