– Rozprawienie się z nim miało należeć do mnie – odpowiedział Marco. – Odsuńcie się trochę na bok!
Usłuchali. Patrzyli, jak Marco otwiera buteleczkę z jasną wodą, pochodzącą ze Źródeł Życia w Górze Czterech Wiatrów.
Czekali w napięciu.
Marco postanowił być ostrożny, wolał najpierw sprawdzić, jaki to może mieć skutek. Jedna kropelka…
Upadła na pierś Lynxa i powoli na jego ubraniu zaczęła się rozprzestrzeniać jasna, jakby przezroczysta plama. Marco skropił jasną wodą całe ciało Lynxa, także głowę.
Tova gwałtownie się odwróciła, Gabriel także.
– Nie chcę na to patrzeć – oświadczył chłopiec.
– Ja też – przyznała Tova.
Usłyszeli stłumione okrzyki zdumienia mężczyzn. Oboje wstrzymali się jeszcze chwilę, wreszcie jednak odważyli się spojrzeć.
Lynx zniknął. Zniknęło jego ubranie, skóra, kości, czaszka.
Pozostała jedynie srebrnoszara substancja, która tworzyła jakby jego ciało. Zatraciła teraz wszelkie kształty, ale nadal istniała.
– Ona nie znika – powiedział Nataniel ogarnięty najwyższym zdumieniem. – Nawet woda Shiry nie daje jej rady.
Czyżby wywodziła się z dobra? spytał Ian.
– Nie – odparł Marco. – Raczej jest fundamentalna.
Ale i on nie mógł tego pojąć.
– No cóż, musimy to tak zostawić – trzeźwo zauważył Nataniel. – Trzeba jak najprędzej iść dalej.
– Tak, ta substancja nie stanowi już chyba dla nas zagrożenia – doszedł do wniosku Mareo. – Ale na wszelki wypadek lepiej jej nie dotykajmy. Choć jasna woda z pewnością ją unieszkodliwiła. Idziemy, Gabrielu, ty wskażesz nam drogę!
Nagle z nową siłą uderzyła ich powaga sytuacji. Mieli wszak iść tam, gdzie wznosiły się dwa skalne obeliski.
Gabriel dumny był ze swej roli przewodnika. Maszerował pierwszy z takim zapałem, że ledwie za nim nadążali.
Znów zerwał się ostry wicher, lodowate podmuchy przenikały do szpiku kości. Z trudem przychodziło uwierzyć, że to maj. Ciężkie obłoki zawisły tak nisko, że wkrótce mogli znaleźć się między nimi. Na razie widoczność jeszcze była niezła, ale znad wierzchołków nadciągały nowe chmury.
Nieoczekiwanie znaleźli się nad strumieniem, po którego obu brzegach ziemia była tak ciężko zarażona.
– Nie przesadzałeś, Gabrielu – orzekł Nataniel. – Wszystko tu takie chore.
– Brrr! – wzdrygnęła się Tova, odsuwając się od zjadliwie pomarańczowoszarych kępek zniekształconego mchu. – Biedna ziemia!
– A przecież spowodowała to tylko bliskość ciemnej wody – mruknął Marco. – Pomyślcie, co zdziałać może sama woda!
Ian zatrzymał się.
– Tam mamy te dwa wierzchołki – stwierdził zgnębiony, patrząc na postrzępione skały, na przemian pojawiające się i znikające wśród chmur.
Tova starała się trzymać blisko niego. Przyłapała się na tym, że robi tak zawsze, gdy tylko sytuacja staje się bardziej krytyczna. Obecność Iana dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
W ciągu tych dni bardzo się do siebie zbliżyli. Fakt, że nigdy nie mieli czasu tylko dla siebie, jeszcze mocniej ich związał.
Nagle zwróciła uwagę na Marca. I on także się zatrzymał. Spoglądał na nich oczami tak pełnymi bólu, że Tovie serce ścisnęło się w piersi. Zdawała sobie sprawę, że oddziaływuje na niego panująca w tym miejscu atmosfera zła, lecz kryło się za tym coś jeszcze.
Pozostali także to zauważyli. Otoczyli Marca.
Nataniel powiedział cicho:
– Widzimy, że trapi cię smutek, ale nie wiemy, jaki jest jego powód.
Marco przygarnął ich do siebie, ściskał za ręce niemal z rozpaczą.
– Przyjaciele, tak bardzo was kocham – szepnął zduszonym głosem.
– A my ciebie – zapewnili wzruszeni.
Stali tak, owiewani hulającym po dolinie wiatrem, przytuleni mocno do siebie. Gabriel znalazł się w samym środku i jemu także udzielił się uroczysty nastrój, pomimo że nie sięgał tak wysoko jak inni i musiał wtulić nos w sweter Nataniela. Ale ta chwila była piękna.
– Nie opuszczajcie mnie – prosił Marco.
– Wiesz przecież, że nigdy byśmy tego nie zrobili – zapewnili jednogłośnie.
– Och, nie, nie rozumiecie!
Jak mogliby zrozumieć? Pojąć, że pewnego dnia, może za sześćdziesiąt lat, będą musieli zostawić go jego samotności. Ziemia zostanie. I on także.
Ale ich już nie będzie.
Oni jednak zrozumieli znacznie więcej, niż Marco przypuszczał.
– Drogi przyjacielu – rzekł Nataniel. – Wiem, o czym myślisz. Boisz się przyszłości. Ale przecież ludzkość będzie cię potrzebowała, wykorzysta cię.
Tova natychmiast wpadła Natanielowi w słowo:
– Będą widzieć w tobie zbawcę, błędnego rycerza.
– No właśnie – przytaknął Marco.
– Ale to nie tak – uspokajał go Nataniel. – Nie pozwól, by ta myśl cię przerażała. Do tego zostałeś wyznaczony przez twego ojca. Potem będziesz wolny.
Wolny? Co to za wolność?
Wtrącił się Ian:
– Pamiętaj o ludziach. Czy ludzie nie tęsknią za taką baśniową postacią, która w potrzebie będzie spieszyć im z pomocą? Czyż nie od zawsze poszukiwano kogoś, kto zapewniłby proste rozwiązanie podstawowych problemów?
– Owszem – przyznała zgnębiona Tova. – Ale czy ludzie kiedykolwiek dbali o tych, którzy próbowali szerzyć dobro?
– Nie – powiedział Nataniel. – Masz zupełną rację. Przeciwnie, zawsze krzywdzili wszelkich apostołów dobra. Nie wysilaj się więc, Marco! My, ludzie, nie jesteśmy warci twej troski.
Marco milczał przez chwilę, jakby wszelką wolę działania miał sparaliżowaną. Potem powiedział cicho:
– Powierzono mi jeszcze jedno zadanie.
– Naprawdę? – zdumiała się Tova.
– Tak. Nigdy nie wolno mi było o tym mówić… ale nie pojmuję, jak moglibyśmy ujść z życiem z tego, co nas teraz czeka, dlatego powiem wam, najbliżsi przyjaciele, na czym ono polega.
Czekali w napięciu.
Marco, jak gdyby usprawiedliwiając się przed sobą, wykrzyknął:
– Jestem taki samotny, tak beznadziejnie samotny, muszę z kimś o tym porozmawiać!
– Nikomu nie zdradzimy twojej tajemnicy. Możesz na nas liczyć.
Szlachetną twarz Marca ściągnęła gorycz.
– To prawda, myślę, że nikomu o tym nie powiecie, bo żadne z was nie przeżyje tej straszliwej wyprawy. – Wyprostował się i odetchnął głęboko. – Jestem tu po to, by przetrzeć drogę.
Z początku nie mogli pojąć, o czym mówi, nagle jednak Tovę przeszył lodowaty dreszcz.
– Marco! – jęknęła.
– Widzę, że zrozumiałaś – powiedział z ogromnym smutkiem. – Tak, jest właśnie tak, jak myślisz.
– Ale…
– Mój ojciec toczy beznadziejną walkę, Tovo. Od setek lat. A jego oddziały… Także czekają.
– A ty zostałeś wybrany, by utorować drogę – powtórzył wstrząśnięty Nataniel.
– Ja jestem człowiekiem, oni nie.
Tova wybuchnęła płaczem. Długo nie wypuszczała Marca z objęć.
– To zbyt niesamowite, by mogło się nam pomieścić w głowie – stwierdził Ian. – Ale bez względu na to, co się stanie, pozostaniemy twoimi przyjaciółmi.
Gabriel tylko kiwał głową. Nataniel ze zdumieniem patrzył na swego bliskiego krewniaka, Marca, nie potrafił znaleźć słów, które mogłyby nazwać jego uczucia.
Marco ściskał ich po kolei, kolejno też ujmował w dłonie ich twarze i patrzył w nie swymi fantastycznymi oczyma, z których promieniowała taka dobroć i siła.
– Dziękuję wam wszystkim – rzekł łamiącym się głosem.
Ruszyli pod górę, niedaleko jednak zdążyli zajść, gdy Ian, który przypadkowo się odwrócił, podniósł alarm.
Читать дальше