– Kiedy cię w końcu złapano, w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym, jak zareagowałeś na proces? Potraktowałeś to jak przedstawienie, kuglarskie występy, w których odgrywałeś główną rolę! Grałeś przed publicznością, stroiłeś sobie żarty z tragedii tylu ludzi: tych, którzy stali się twymi ofiarami, ich rodzin i klientów! A sąd pozwolił ci brylować, to wprost niepojęte!
– Sąd trzymał moją stronę.
– O, nie. Ale wykazał w stosunku do ciebie niespotykaną pobłażliwość. Kiedy poskarżyłeś się, że na sali jest tak wiele kobiet, poproszono cię niemal o wybaczenie, że nie można zabronić im wstępu. Raz po raz pozwalano ci przerywać rozprawę wesołymi komentarzami. A gdy pewna biedna kobieta miała występować jako świadek, bliska obłąkania z żalu nad losem swego syna… Tak, ty się nudziłeś i poprosiłeś o cygaro. Pozwolono ci je zapalić!
Morderca zapomniał o swej obecnej sytuacji i uśmiechnął się z pogardą.
Marco pobladł z gniewu.
– Nie masz się z czego śmiać! Tu nie możesz liczyć na taką swobodę. Sądzisz, że mnie bawi to, że mam do czynienia z taką szumowiną, niegodną, by nazwać ją człowiekiem? Niedobrze mi się robi na twój widok, bo wiem, czego się dopuściłeś. Zostałem wychowany w czystości nie po to, by obnażać upadek człowieka.
Pulchna twarz Fritza Haarmanna sposępniała. Powrócił do doliny wysoko w górach Norwegii, zrozumiał, że jego sytuacja jest krytyczna.
Marco nie dawał mu ani chwili spokoju:
– Potem pisemnie przyznałeś się do winy, napisałeś wszystko to, co chciałeś. W twoim oświadczeniu pełno było szczegółów o tym, jaką rozkosz stanowiło dla ciebie mordowanie i zaspokajanie w ten sposób chorej żądzy.
Łotr zdał sobie sprawę, że oto jego drugie, w tak cudowny sposób odzyskane życie dobiega końca. Z krzykiem przetoczył się na bok, ale Marco natychmiast znów znalazł się nad nim.
– A potem? Wyrok… Gdybym nie wiedział, na co cię skazano, domyśliłbym się, widząc cię dzisiaj. Zostałeś ścięty. Wszyscy sądzili, że to twój koniec. Ale ty znów się pojawiłeś. Jak to możliwe, jak do tego doszło?
Fritz Haarmann nie miał zamiaru na to odpowiadać. Magia imienia przestała działać. Nie potrafił już pojmać Marca. Ale gdyby zdołał dotrzeć do źródła, z którego czerpał swoją moc, może nie wszystko byłoby stracone? Należało więc przeciągnąć czas.
Marco czuł się straszliwie zmęczony. Miał już wszystkiego dosyć, najchętniej skropiłby wroga jasną wodą. Niestety, pozostawało jeszcze kilka spraw, które należało wyjaśnić.
– Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o twojej formie życia – rzekł niechętnie. – I o Wielkiej Otchłani.
– Co otrzymam w zamian za informacje? – natychmiast ożywił się Lynx.
Marco patrzył na niego z obrzydzeniem.
– Nic. Nie mam zamiaru targować się z takim łajdakiem. Podnieś się! Staniesz twarzą w twarz z tym, którego przede wszystkim starałeś się zniszczyć.
Postawił swego więźnia na nogi i kazał iść przed sobą.
Przyjaciele czekali tam, gdzie Marco ich zostawił.
– Macie go – oświadczył Marco. – Jest już nieszkodliwy, utracił swoją moc. Zajmij się nim, Natanielu, nie mam już sił na niego patrzeć.
Marco odszedł na bok i przysiadł w pewnej odległości od grupy. Podciągnął kolana, oparł na nich łokcie i ukrył w dłoniach twarz, obezwładniony smutkiem.
„Nic co ludzkie nie jest mi obce”, pomyślał. Tego miałem się nauczyć w świecie ludzi i w Czarnych Salach. Ale czy ktokolwiek przewidział, że przyjdzie mi mieć do czynienia z czymś nieludzkim?
Pierwszy raz uznał, że dobroć i łagodność mogą być słabością.
Była to paradoksalna, gorzka do przełknięcia prawda.
Głosy przyjaciół docierały do Marca jakby z daleka, nie miał już sił przysłuchiwać się ich rozmowie.
Rozmyślał o swej przyszłości.
W ostatnich dniach nie potrafił uwolnić się od takich rozważań.
Wprawdzie nieśmiertelny, jednak jestem człowiekiem. Czy jak Ashaverus mam bez spoczynku wędrować przez kolejne epoki po ziemi, samotny, bez nikogo bliskiego? Bo przecież moi ukochani Ludzie Lodu starzeją się i umierają! Czy też przyjdzie mi żyć w Czarnych Salach, dręczonemu ludzką tęsknotą za towarzystwem innego człowieka?
Świadomość bezgranicznej samotności nie dawała mu spokoju. U swych rodziców w Czarnych Salach czuł się dobrze, nie w tym rzecz. Jego ojciec, Lucyfer, znalazł sobie ziemiankę, lecz Saga była kobietą z rodu Ludzi Lodu, tkwiło w niej więc coś ze wszech miar szczególnego. Ale pozostali z czarnych aniołów nie odczuwali potrzeby ziemskiej miłości, oni byli ponad to.
Marco jednak był inny.
Znał swoje przyszłe zadanie. Jeśli uda im się pokonać Tengela Złego i świat zwykłych ludzi nadal będzie istnieć, Marco miałby odgrywać rolę jakby rycerza niosącego pomoc wszystkim cierpiącym istotom wszędzie tam, gdzie tego potrzeba. Zdawał sobie sprawę, że będzie podziwiany, być może kochany za swe uczynki. Stanie się legendą.
Wpatrywał się w swe niezwykle kształtne dłonie, doskonałe do najdrobniejszych szczegółów, ale myśli błądziły gdzieś daleko.
Legenda o czarnym rycerzu…
Samotność.
Z rozpaczą podniósł głowę i spojrzał w poszarzałe niebo. Czy nie ma nikogo wśród ludzkich istot, kto by go zrozumiał?
Westchnął zrezygnowany. Jeśli nawet ktoś taki istniał, czas jego życia i tak był ograniczony.
Później jego samotność stanie się po wielekroć bardziej dotkliwa. Dołączą się do tego jeszcze tęsknota i żal.
– Marco?
Obok rozległ się zatroskany głos Tovy. Odwrócił się do niej i dostrzegł w jej oczach zdumienie. Najwidoczniej nie przypuszczała, że zawsze tak zrównoważony Marco może się załamać. Zmusił się do uśmiechu.
– Nie dość wiemy o Lynxie, by coś zrobić – powiedziała ostrożnie, prawie nieśmiało. Bardzo to do Tovy niepodobne.
Wstał i podszedł do przyjaciół. Związali Lynxa sznurem i czekali, aż Marco zada mu decydujący cios.
Najkrócej jak potrafił, zrelacjonował im, co zaszło, kim jest Lynx i co zrobił. Wyjaśnił, że dobrze by było, gdyby Natanielowi udało się wyciągnąć z niego jeszcze jakieś informacje, i znów odszedł na bok.
Wszyscy czworo byli niezwykle poruszeni tym, co usłyszeli. Tova przeklinała pod nosem, Gabriel pozieleniał na twarzy, a Ian odwrócił się plecami, nie mogąc znieść widoku potwora.
Z oczu Nataniela posypały się błyskawice.
– Musimy się dowiedzieć, gdzie jest Wielka Otchłań, ty nikczemniku – zwrócił się do Lynxa.
Lynx wzruszył ramionami, nie interesowała go ta rozmowa.
Nataniel zacisnął zęby.
– Odpowiedz przynajmniej, dlaczego nazywają cię Lynx?
Łotr uśmiechnął się zadowolony.
– Czy to nie jest jasne? Nie mogłem znaleźć żadnego bardziej odpowiedniego imienia. To imię symbolizuje szlachetność, sprężystość i piękno naszego największego kota…
– Jakim prawem bezcześcisz nazwę tak pięknego stworzenia, jakim jest ryś? – wykrzyknął rozgniewany Nataniel. – Między wami nie ma ani krztyny podobieństwa!
– Ryś zabija, przegryzając gardła swym ofiarom. Ja także.
– A więc to dlatego! Ale tak jak sądziliśmy, przybrałeś to imię wiedziony próżnością.
– Natanielu – Tova odciągnęła kuzyna na bok. – Jesteś tak wzburzony, że nie zauważasz tego, co rzuca się w oczy. On nie wygląda dobrze.
– No nie, to całkiem jasne.
– Nie o to mi chodzi. Sądzę, że magia imienia Marca zadziałała trochę zbyt skutecznie. Myślę, że trzeba się spieszyć z wyciągnięciem z niego prawdy.
Читать дальше