Nie myślał, po prostu strzelił. Oddał jeden jedyny strzał.
Życie Benedikte zostało ocalone. Ale Ulvar, jego nieszczęsny brat bliźniak, zginął.
Nigdy, ani wcześniej, ani później, Marco tak bardzo nie cierpiał. Wiedział, że postąpił słusznie, że takie właśnie było życzenie czarnych aniołów, lecz nie spodziewał się, że jego pożegnanie ze światem ludzi będzie miało w sobie tyle goryczy.
Dopiero teraz, podczas ostatecznego starcia w Siedzibie Złych Mocy, jego ból przemienił się w spokój. Nareszcie znów zobaczył Ulvara, razem płakali. A teraz brat znalazł się w bezpiecznym miejscu, z dala od władzy Tengela Złego. Ich ojciec także miał go odwiedzić.
W sercu Marca zagościł spokój.
Tamtego dnia jednak, na dziedzińcu Lipowej Alei, Marco zdawał sobie sprawę, że jego czas z ukochanymi krewniakami dobiegł końca. Najpierw długo siedział, trzymając w ramionach ciało zmarłego Ulvara, potem pożegnał się z najbliższymi.
W lesie czekały już czarne anioły
Zaczynało się jego nowe życie.
Zabrały go w oszałamiającą podróż przez lądy i morza.
Jeden przyjął postać wilka i wziął Marca na grzbiet. Drugi pozostał czarnym aniołem i opowiedział mu, że właśnie oni dwaj zostali wyznaczeni do czuwania nad życiem braci w świecie ludzi. Z Ulvara bardzo prędko musieli zrezygnować, od samego urodzenia zarażony był krwią Tengela Złego i ciążącym nad nim przekleństwem. Marcowi jednak przez dwadzieścia dwa lata jego życia towarzyszyły i chroniły go najlepiej jak umiały.
Powiedziały mu, że do Czarnych Sal prowadzi wiele dróg. Właściwie można natrafić na nie wszędzie, jeśli tylko znajdzie się rozpadlinę, grotę czy też inny dostatecznie głęboki otwór w ziemi. Teraz jednak zamierzały się tam udać główną drogą, tą samą, którą podróżowała matka Marca, Saga, gdy uratowano ją od ludzkiej śmierci.
Marco jednak, odrętwiały z żalu, ledwie zwrócił uwagę, że ich podróż nad oceanem trwa tak długo. Po pewnym czasie jednak spostrzegł niezwykłą ziemię. Pustkowie poryte wzorami ze skrzepniętej lawy.
Islandia, pomyślał. To Islandia.
Gdy ze świstem przelatywali we trójkę ponad buchającymi parą kraterami, czarny anioł rzekł mu:
– Nauczysz przemieszczać się w czasie i przestrzeni tak, abyś mógł jak najszybciej docierać do pożądanych miejsc. Poznasz wszystkie nasze tajemnice. Musisz jednak pamiętać, że po części jesteś człowiekiem, to cię trochę ogranicza, wkrótce sam się o tym przekonasz. Nie będziesz mógł przenosić się tak szybko jak my, potrzeba ci na to będzie więcej czasu. Nawet duchy Ludzi Lodu poruszają się szybciej od ciebie.
– Dobrze to rozumiem – odparł Marco. – Ich nie powstrzymuje żadna ziemska powłoka.
– Właśnie. Mimo wszystko jednak sądzę, że będziesz rad ze swych umiejętności. I tak są dostatecznie potężne.
Marco przełknął płacz, który przez cały czas dławił go w gardle. Tak bardzo pragnął, aby Ulvar mógł w tym uczestniczyć. Napłynęły wspomnienia z lat najwcześniejszego dzieciństwa. Radosny śmiech brata, rozlegający się, kiedy Marco czarował. Dwaj chłopcy w piżamach, przeciskający głowy między słupkami balustrady na piętrze i obserwujący gości w hallu Lipowej Alei. Wtedy jeszcze byli sobie równi.
Potem ich drogi się rozdzieliły.
O, Ulvarze, mój nieszczęsny bracie!
Odetchnął głęboko i zwrócił się do czarnego anioła i do wilka:
– Jestem wam winien ogromną wdzięczność za to, że strzegłyście mnie i czuwałyście nade mną przez te wszystkie lata, tak daleko od waszych domów.
Czarny anioł uśmiechnął się.
– To nie było trudne, w dodatku często odwiedzaliśmy naszą siedzibę. Kiedy jesteśmy sami, poruszamy się szybciej od światła. Ale teraz zbliżamy się już do zejścia…
Marco otarł oczy i zaczął uważniej się przyglądać, którędy lecą. Pod nimi ziemia drżała, targana wewnętrznymi siłami, z powierzchni unosiła się para, tu i ówdzie w rozpadlinach i kraterach widać było rozżarzoną do czerwoności masę.
– To, co widzisz, to obszar Krafla – wyjaśnił anioł. – Tuż pod tobą, w miejscu, gdzie ziemia ma tyle kolorów, to Namaskard. Skorupa ziemska jest tu o wiele cieńsza, niż ludzie sobie wyobrażają. Przychodzą tu oglądać gotującą się wodę i glinę, nie myśląc wcale o tym, że jeśli źle stąpną, w jednej chwili spłoną żywcem.
– A jezioro, które właśnie okrążamy?
– Myvatn. Pojmujesz, dlaczego nosi taką nazwę?
– Tak. Roje komarów tańczą nad powierzchnią. A z wody jeziora wyłaniają się niezwykłe formacje. Porośnięta trawą lawa?
– Coś w tym rodzaju. A teraz skręcamy nad Dimmuborgir…
Marco szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w rozciągający się pod nimi krajobraz.
– Widzę szczelinę… Wydobywa się z niej gorąca biała para.
– To wielki grzbiet oceaniczny, ciągnie się przez połowę kuli ziemskiej, ale widać go tylko tutaj, na Islandii. Szczelina rozszerza się z każdym rokiem. Za przyczyną tego właśnie procesu jedne góry zapadają się w morze, a inne z niego wyłaniają, wybuchają wulkany. Wszystko to budzi w ludziach grozę, jest bowiem potężniejsze niż oni.
– Ojej! Patrz na te zakrzepłe trolle! Cały wielki obszar!
– To Dimmuborgir, „mroczne twierdze”. Teraz schodzimy w dół.
Wilk skręcił i w niesamowitym pędzie zaczął opuszczać się ku centralnemu punktowi tego wielkiego, przerażającego obszaru. Marco mocniej uchwycił się grubej szczeciny i zacisnął zęby. Pędzili wprost w ziejący w dole czarny otwór, w następnej chwili otoczyła ich ciemność. Światło płynące z nieba zniknęło, znajdowali się pod ziemią.
Marco odetchnął głęboko, starając się zachować przytomność. To nie jest sen, pomyślał. To rzeczywistość. Zmierzam do królestwa, o którego istnieniu nikt nie wie. I tam spotkać mam moich rodziców.
Nigdy ich nie widziałem.
Czy ich polubię? Czy oni polubią mnie?
Od naszych pierwszych chwil na ziemi pozostawili mnie i mego brata własnemu losowi…
Nie, jestem niesprawiedliwy. Musieli tak zrobić, nie mieli wyboru. Ale czy w ogóle pamiętają, że kiedykolwiek istnieliśmy?
Nie mogli zapomnieć. Inaczej nie zostałbym tu wezwany. I na pewno nad nami czuwali.
Nade mną. Czarne anioły pojawiały się zawsze, ilekroć potrzebowałem ich wsparcia, pomocy czy pociechy.
Ulvar… Odszedł. Odszedł na zawsze,
Zabity przeze mnie, jedynego człowieka, który kiedykolwiek go kochał.
Nie, nie wolno o tym myśleć.
Ciemność. Taka tu ciemność.
– Co się stanie, jeśli wpadnie tu zwykły człowiek?
– Nic. Człowiek wyląduje na dnie rozpadliny, nie na tyle głębokiej, by wyrządzić sobie krzywdę.
Przy pokonywaniu oporu powietrza świstało mu w uszach, powiewały czarne kędziory.
– Ale my spadamy w bezdenną głębię?
– Posłuchaj, musisz przestać myśleć jak człowiek. Pamiętaj, że podróżujesz w innym wymiarze. Ta podróż nie ma nic wspólnego ze światem ludzi. Dotarliśmy do sfer, które nie mają granic, w których ani czas, ani przestrzeń nie mają władzy.
Marco zastanowił się nad słowami anioła.
– To znaczy, że ludzie nigdy nie odnaleźliby Czarnych Sal, nawet gdyby przewiercili się do środka Ziemi?
– Nigdy. Znaleźliby tylko glinę, kamienie i rozżarzoną magmę.
Marco zawsze z przyjemnością przysłuchiwał się głosom czarnych aniołów. Były takie melodyjne, łagodne i dźwięczne, a zarazem władcze niczym trąby dnia sądu, choć nie ogłuszające. Tylko potężne.
Читать дальше