Nie, to trudno wyjaśnić nawet sobie samemu.
Wciąż opadali ku tajemniczej głębi. Towarzysze Marca podjęli opowiadanie:
– Widzisz, kiedy anioł światłości został strącony z nieba, a my pospieszyliśmy w jego ślady, nastąpiło to w… Nie wiem, czy można to nazwać światem symboli. Chyba bardziej właściwe byłoby określenie „inna przestrzeń, inna sfera”.
– Rozumiem. Można też chyba mówić o innych wymiarach?
– Tak, wtedy chyba najłatwiej to pojąć.
– Tak jak duchy Ludzi Lodu mają swój własny wymiar, prawda?
– Absolutna racja. Zmarli ludzie także mają odrębny. Ci, którzy nie zaznali spokoju, inny.
– Ale czy oni nie przebywają w tym samym miejscu, co szary ludek?
– Owszem, to ich wspólny wymiar. Jeszcze inny wymiar mają demony.
– A więc demony istnieją?
– Nigdy żadnego nie spotkałeś?
– Nie, czytałem tylko o nich w kronikach Ludzi Lodu. O tym, że Tula zniknęła wraz z czterema demonami. O demonach Silje i tych, które widziała Ingrid, co prawda ona nigdy nie miała okazji sprawdzić, czy nie były tylko brzozami.
– Nie, to nie brzozy. Ty z pewnością także prędzej czy później natkniesz się na demony – powiedział czarny anioł. – Wszędzie ich pełno, a nie wszystkie są równie przyjemne.
Marco postanowił być ostrożniejszy.
– Istnieje pewnie… Także wymiar dla… białych aniołów? I całej reszty… związanej z nimi?
– Owszem, istnieje – towarzysz nie zgłębiał tego tematu.
Marco nie zdążył zastanowić się nad oszałamiającymi perspektywami, jakie otworzyły się przed nim po tych informacjach, nagle zorientował się bowiem, że zwolnili. Pod sobą dostrzegał teraz niebieskawą łunę, która stawała się coraz mocniejsza.
Jednocześnie blask, o dziwo, łagodniał. Niebieskawa poświata stopniowo ustępowała, aż wreszcie światło zrobiło się całkiem normalne, tak jak w cieniu w piękny, słoneczny letni dzień. Chłodne, a zarazem ciepłe.
Zsunął się z grzbietu wilka, stanął na równinie porośniętej złotawą trawą. Z napięcia ciało mu odrętwiało.
Wilk znów przybrał postać czarnego anioła. Marco spostrzegł olbrzymią ścianę, w której otwierała się rzeźbiona czarna brama. Towarzysze dali mu znak, że wchodzą do środka.
Czarne Sale…
Gdy tylko Marco przestąpił próg, zrozumiał, dlaczego tak nazwano to miejsce. Wszystko tu było czarne z lekkim odcieniem niebieskiego, niektóre tylko drobiazgi wykonano ze złota. Te dwie barwy dominowały; prawdę mówiąc, innych kolorów nie było.
Nie wywierało to jednak wrażenia ponurości. Było piękne, baśniowo piękne.
Wszystko miało ogromne rozmiary. Marco ledwie mógł dostrzec niezmiernie wysokie sklepienie. Istoty, które znajdowały się w salach, były olbrzymiego wzrostu, oczywiście przyczyniały się do tego niebywałych rozmiarów skrzydła.
Odnoszono się tu do niego z najwyższym szacunkiem, ale i tak krocząc między swymi przyjaciółmi czuł się niezwykle mały. Szczęście, że Ulvar i ja nie wyrośliśmy jak oni, pomyślał. Zwracalibyśmy na siebie uwagę bardziej, niż byśmy sobie tego życzyli.
Zorientował się, że w myślach nieustannie bierze pod uwagę Ulvara. Często zdarza się tak z bliźniętami. Wprawdzie oni nie byli bliźniętami jednojajowymi, ale czuł, jak bardzo mocno są ze sobą związani.
Ciekawe, czy Ulvar odbierał to podobnie?
Niewidzialne siły otworzyły kolejne olbrzymie drzwi, tym razem w całości wykonane ze szczerego złota. Marco zrozumiał, że oto wstępuje do najwspanialszej z komnat.
Wszedł do środka i zaparło mu dech w piersiach. Stanął jak wryty, oszołomiony widokiem, który się przed nim roztoczył.
Na wygląd sali nie zwrócił uwagi, na środku bowiem dostrzegł oczekującą go postać w czarnej przepasce na biodrach.
Był to czarny anioł, lecz olbrzymi, górujący nad wszystkimi pozostałymi. Bił od niego taki autorytet, że Marcowi pociemniało w oczach. Skrzydła sięgały sklepienia, a ich dolne końce opierały się o posadzkę. Kruczoczarne włosy w lokach spływały na ramiona, a obie dłonie spoczywały na rękojeści miecza, czubkiem brzeszczotu opartego o posadzkę tuż przed Markiem. Marco nie sięgał nawet do rękojeści.
Wiedziony uczuciem bezbrzeżnego szacunku, padł na kolana. Pochylił głowę, w oczach mu pociemniało, nie śmiał podnieść wzroku.
Zauważył nagle jakieś nieznaczne poruszenie obok siebie i miękka dłoń dotknęła jego ramienia, zachęcając, by wstał.
Gdy uniósł głowę, Lucyfer, niesamowity anioł światłości, przybrał bardziej ludzką postać, choć zachował skrzydła. Przy nim stała piękna młoda kobieta, spowita w czerń, w lśniącej czarnej koronie na głowie. Oboje uśmiechali się do niego, Marco czuł, że po policzkach płyną mu łzy, ale nie uczynił nic, by je powstrzymać.
Objęli go kolejno, oboje także głęboko poruszeni, wyrażając swą radość z tego, że nareszcie mogą zobaczyć jego, Księcia Czarnych Sal.
Po raz pierwszy wówczas Marco usłyszał swój właściwy tytuł.
Przez wiele dni świętowano jego przybycie, odprawiono też wzruszającą ceremonię ku pamięci Ulvara, drugiego syna Lucyfera i Sagi, za co Marco był niezmiernie wdzięczny.
Zaczął przyzwyczajać się do swego nowego świata, o dziwo, nie tęsknił za słońcem, bo światło w salach i poza nimi przypominało jego blask, nieco tylko łagodniejszy.
Uczył się. Codziennie odbywał zajęcia utrwalające i rozszerzające jego nadprzyrodzone zdolności. Bardzo mu się to podobało!
Wiele czasu spędzał z Sagą, stali się sobie bardzo bliscy. Jakby chciała sobie powetować wszystkie te lata, które musiała spędzić z dala od dzieci. Tematów do rozmowy nigdy nie brakowało, oboje wszak byli z Ludzi Lodu, a ponadto Saga opowiadała o nieznanych dotąd nikomu wydarzeniach ze swego życia w Szwecji.
Była bezgranicznie szczęśliwa, że syn wrócił „do domu”.
Lucyfera widywał rzadziej i za każdym razem czuł wobec ojca ów niezwykły szacunek i respekt. Ich stosunki układały się jak najlepiej i rozumieli się bez słów, zdarzało się, że Lucyfer zabierał syna na wędrówkę po swym królestwie. Z wielką powagą omawiali wówczas tajemnice przyprawiające o zawrót głowy, dotyczące nie tylko globu zamieszkanego przez ludzi, lecz zjawisk daleko bardziej potężnych.
Dyskusje te jednak miał Marco zachować dla siebie. Zwykły człowiek nie potrafiłby objąć tego umysłem.
Wkrótce zaprzyjaźnił się ze wszystkimi mieszkańcami Czarnych Sal. Były wśród nich czarne anioły płci zarówno męskiej, jak i żeńskiej, ale wkrótce uderzyła go pewna osobliwość: Wszyscy oni przebywali w Czarnych Salach od samego początku, od czasu, gdy za Lucyferem opuścili Ogród Edenu. Na przestrzeni wielu tysięcy lat Marco był dopiero drugim nowym przybyszem, drugim, rzecz jasna, po Sadze. Znalazło się tu natomiast sporo innych istot, zbłąkanych stworzeń z wymiarów, którymi opiekowały się czarne anioły.
Marco spytał raz kiedyś matkę:
– Czy Ogród Edenu naprawdę istniał? Czy rzeczywiście stworzono tam ludzi?
Saga się uśmiechnęła.
– Ogród Edenu istniał, ponieważ ludzie tego chcieli. Oni zostali stworzeni przed wieloma milionami lat, nie z gliny, lecz w wyniku ewolucji, rozwoju. Czy to brzmi bardzo zawile?
Tak, Marco musiał przyznać, że tak.
Odwróciła się do niego roześmiana.
– Dlaczego istnienie takiego ogrodu wydaje ci się niemożliwe? Pięć-sześć tysięcy lat temu? Legenda oparta na faktycznych zdarzeniach. Wiesz przecież, jak zmienia się historia w miarę jej przekazywania.
– A więc to nie Bóg stworzył ludzi szóstego dnia?
Читать дальше