Później pomógł Andre i Mali w walce z jeszcze jednym upiorem, który także wyłonił się z wody, z toni jeziora w Vargaby. Także i wówczas mała alrauna przytrzymała upiora, ale nie mogła go zniszczyć.
Marco wykorzystał wtedy jeszcze inną ze swych umiejętności. Rozjaśniał krewniakom drogę w lesie, pozwalając, by świeciła jego aura.
Doprawdy radził już sobie coraz lepiej. Opanował większość z tego, co mógł sobie przyswoić.
Czegoś jednak w jego życiu brakowało.
Był do tego stopnia człowiekiem, że tęsknił za ziemską miłością. Wszyscy mieszkańcy Czarnych Sal byli nieśmiertelni, nikt nie potrzebował zaspokojenia uczucia, biorącego w zasadzie swój początek z instynktu rozmnażania się. W Czarnych Salach wszyscy szczerze się kochali, ale miłością całkiem pozbawioną erotycznych napięć.
Jego ojciec, Lucyfer, znalazł przyjemność w obcowaniu z ziemską kobietą, Sagą z Ludzi Lodu, dopiero kiedy przybył na ziemię. Jakby to właśnie ziemia, ze swymi żywiołami, barwami, zapachami i porami roku, wywoływała pociąg do przeciwnej płci.
A Marco wszak był w połowie człowiekiem.
Nigdy jednak nie spotkał kobiety, którą mógłby w taki sposób pokochać, choć ogromnie za tym tęsknił.
Miło było gościć w Czarnych Salach Vanję i Tamlina. Zebrało się już ich z Ludzi Lodu całkiem sporo. Vanja była wszak wnuczką Lucyfera.
Jako Imre odwiedzał Marco Christę, córkę Vanji. Poprzez lata wciąż wspierał swych mieszkających na ziemi krewniaków, gdy tylko zaszła taka potrzeba, a gdy nadszedł odpowiedni czas, Imrego zastąpił jego „syn”, Gand, młody rudowłosy chłopiec.
Musiał jednak przyznać, że z ulgą przyjął możliwość ujawnienia prawdy o sobie i występowania jako ten, którym był naprawdę, jako Marco z Ludzi Lodu, Książę Czarnych Sal.
Wcześniej jednak pod postacią Ganda pospieszył do łoża śmierci starego Henninga. Pragnął pożegnać człowieka, który w czasach dzieciństwa i młodości znaczył dla niego najwięcej. Andre odgadł wtedy związki istniejące między Markiem, Imrem i Gandem, a Marco sam z radością zdradził tajemnicę Henningowi. Dwaj przyjaciele z dzieciństwa mogli się więc naprawdę serdecznie pożegnać.
Tova przysporzyła mu wiele bólu głowy swym podziwem i podkochiwaniem się w „Gandzie”. I przyczyniała im tyle zmartwienia! Tylko ona mogła wpaść na pomysł, by wybrać się w podróż w czasie. Marco i Tamlin mieli wiele kłopotów z uratowaniem jej i Nataniela ze szponów Tengela Złego, Marco przy tej okazji o mały włos nie został odkryty.
No cóż, Tova przestała już teraz przysparzać problemów. Znalazła Iana, dobrego człowieka, na pewno będą razem szczęśliwi, o ile tylko żywi powrócą z Doliny Ludzi Lodu.
Marco darzył Tovę wielką sympatią i życzył jej wszystkiego najlepszego. Zupełnie inną sprawą jest, że gdy przestała widzieć w nim bohatera swoich marzeń, przyjął to z ulgą.
Przeciągnął się, wpółleżąc oparty o rozgrzaną ścianę góry wznoszącej się nad Doliną. Noc miała się już ku końcowi, robiło się jasno jak to w maju, pojawiło się szarawe, czarodziejskie światło. Podnosząca się mgła przemieniła się w chmury, na dnie doliny jednak tworzyły się już nowe poranne opary.
Nie wiedział, czy spał, czy też nie, ale czuł się rześki i wypoczęty. Dookoła spali towarzysze. Tova rzucała się niespokojnie i co raz otwierała oczy. Kiedy dostrzegała innych w pobliżu, znów zasypiała.
Marco przysunął się do Nataniela.
Przyjaciel czuwał.
– Zejdę teraz niżej w dolinę – szepnął Marco. – Moim zadaniem jest unieszkodliwić Lynxa.
– Ale musisz przecież najpierw wiedzieć, kim on jest – równie cicho powiedział Nataniel.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Gdy tylko Christa coś znajdzie, prześle mi wiadomość przez Linde-Lou. Nie mam zamiaru atakować Lynxa, chcę go tylko poobserwować i poznać sposób jego działania. On mnie nie zobaczy.
Nataniel kiwnął głową.
– Nasze drogi i tak miały się tutaj rozejść. Wyruszymy stąd, kiedy tylko oni się obudzą. Potrzebują wypoczynku, mamy za sobą naprawdę ciężki dzień.
– Tak.
Nataniel dotknął ramienia Marca na znak wzajemnego zrozumienia. Książę Czarnych Sal podniósł się cicho i miękko jak kot zaczął schodzić do przerażającej, tajemniczej Doliny Ludzi Lodu.
Christa starannie zwinęła letni płaszcz Abla Garda i umieściła go na wierzchu równiutkiego stosu, ułożonego na podwójnym małżeńskim łożu. Ruchy miała powolne, jakby nieobecne. Mimowolnie pogładziła dłonią materiał, w oczach pojawił się cień smutku.
Dziwne, o ile trudniejsze jest porządkowanie rzeczy pozostałych po zmarłym, ubrań i drobiazgów, niż sam pogrzeb! Zabrakło właściciela tych przedmiotów. Co miała z nimi zrobić? Powinna się ich pozbyć, nie może przechowywać pamiątek, żyć z nimi dzień w dzień.
Czy nie lepiej się przeprowadzić?
Skończyła sortowanie i stanęła pogrążona w myślach. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, przeszła do kuchni, nalała do filiżanki gorącej wody i włożyła torebkę herbaty. Wszystkie te czynności wykonywała mechanicznie, jej myśli błądziły daleko.
Nataniel, ukochany syn… Może akurat w tej chwili toczy walkę swego życia gdzieś w Dolinie Ludzi Lodu? Po jego wyjeździe nie miała od niego wiadomości.
Nie, nie wolno jej myśleć o Natanielu, to sprawia cierpienie.
Usiadła przy kuchennym stole. Myśli dalej wędrowały swoim torem.
Abel odszedł na zawsze. W jej życiu skończyła się długa, dobra epoka.
Ale czy naprawdę była taka dobra? Stale to sobie powtarzała. Przez wiele, wiele lat mówiła do siebie lub do Abla: „Tak mi dobrze!”, albo „Taka jestem szczęśliwa!”
I w pewnym sensie rzeczywiście tak było. Bardzo szanowała Abla, był dobrym, prawym człowiekiem, zawsze mającym jej dobro na względzie.
Ich małżeństwo należało zaliczyć do udanych, w każdym razie jego pierwsze lata. Później różnica wieku między nimi stała się widoczniejsza. Abel był od niej starszy o siedemnaście lat i z czasem coraz bardziej kurczowo trzymał się swoich zasad.
Nie, teraz jestem niesprawiedliwa. Christa z hałasem odstawiła filiżankę.
Myśli jednak wciąż nie dawały jej spokoju.
Skuliła się, przypominając sobie pewien epizod na początku ich małżeństwa…
Abel był niezwykle religijny, wiedziała o tym od zawsze, i w tym tkwiła w pewnym sensie jego siła i emanujące od niego poczucie bezpieczeństwa. Wówczas jednak przeraził ją.
Jego obowiązkowość i pedanteria przejawiały się we wszystkich dziedzinach życia. Christa z góry wiedziała na przykład, którego dnia wieczorem będzie spełniał swój małżeński obowiązek. Nie za często, ale regularnie, dwa razy w tygodniu, i zawsze z myślą o płodzeniu dzieci, jak Bóg przykazał małżonkom. Christa wiedziała jednak, że w rodzie Ludzi Lodu liczne potomstwo należy do rzadkości, poza tym Abel chyba powinien już być usatysfakcjonowany ośmioma synami?
Pewnego wieczoru, kiedy Nataniel miał już kilka miesięcy, zapragnęła jakiejś odmiany w tej jednostajności. Ich zbliżenia niczym się nigdy nie różniły. Krótkie wstępne pieszczoty, tak, aby on był gotów, a potem klasyczna pozycja. Kiedy osiągnął spełnienie – nigdy ona – dziękował jej, całując na dobranoc, i układał się do snu. Niezaspokojona Christa wstawała z miłosnego posłania i szła do łazienki spłukać ślady.
Tego jednak wieczoru, kiedy dłoń Abla jak zwykle zaczęła błądzić po jej ciele, dotknęła piersi i powędrowała w dół, Christa nabrała odwagi. Do kroćset, w ten sposób ona nigdy nie osiągnie szczytu, za każdym razem rozpalona nie mogła potem zasnąć.
Читать дальше