Linde-Lou pochylił głowę.
– Rozumiem – rzekł cicho, zasmucony.
Zamyślony Lucyfer długo za nim patrzył.
Chriście z trudem przychodziło zabranie się do czegoś konkretnego. Wszystko wydawało jej się takie kłopotliwe, najprzyjemniej siedziało jej się przy kuchennym stole. Tylko siedziało, nic więcej.
Ale myśli nie pozwalały jej się rozprężyć.
Muszę przejrzeć papiery Abla. Rachunki. Zorientować się w stałych wydatkach, żeby któregoś dnia nie przyniesiono z pocztą jakiejś nieprzyjemnej wiadomości. W tym względzie taka jestem niepraktyczna, zawsze Abel się tym zajmował.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Christa zmarszczyła czoło. Kto puka, kiedy jest elektryczny dzwonek? Może bateria się wyczerpała?
Jeszcze jeden kłopotliwy drobiazg, którym trzeba się zająć, pomyślała, idąc do drzwi. I z kranu w łazience kapało.
Ciężko żyć samej!
Otworzyła drzwi.
Natychmiast go poznała. Zresztą mogłaby kiedykolwiek zapomnieć o miłości swych młodzieńczych lat? Swej jedynej miłości.
Tak łagodnie się do niej uśmiechał. Ubrany był jak Książę Czarnych Sal, ale nie nosił teraz korony.
Mam pięćdziesiąt lat, przeleciało jej przez głowę jak błyskawica. A on wciąż pozostaje osiemnastolatkiem. Jak wtedy.
Przeszył ją dojmujący smutek.
Nagle się przestraszyła.
– Nataniel… – jęknęła. – Czy coś się stało?
– Nataniel przebywa na granicy Doliny – odparł młody człowiek. – Na razie wszystko układa się w miarę dobrze. Przybył Lucyfer.
– Lucyfer? Ależ on… No tak, prawda, właśnie upłynęło sto lat! To znaczy, że jest może dla nas nadzieja!
– Jego wysokość nie może wejść do Doliny, mogą to zrobić tylko ludzie.
– Tak, masz rację. Ale chodź do środka – opamiętała się wreszcie.
Uroczyście przestąpił próg domu jej i Abla.
– Lucyfer powiedział, że możesz zdobyć dla mnie zwykłe ubranie.
Oczywiście.
– Widzisz, dopóki tu jestem, będę jak wszyscy inni ludzie.
Nie zdobyła się na pytanie, dlaczego przybywa.
Nataniel na pewno zostawił jakieś swoje rzeczy. Poczekaj, zaraz…
W dawnym pokoju syna stanęła, przyciskając pięści do ust, by powstrzymać ich drżenie.
– Boże – pomodliła się do Boga Abla. – Boże, pomóż mi teraz!
Nie wiedziała jednak, o jaką pomoc prosi.
Rozdygotanymi dłońmi wyjęła czystą koszulę, ciemnobrązowy sweter, bieliznę, skarpetki i jasne sztruksowe spodnie. To ubranie miał na sobie Nataniel, kiedy po raz pierwszy zobaczył Ellen, ale o tym Christa nie wiedziała.
Pospiesznie wróciła do hallu.
– Gorzej będzie z butami – powiedziała spięta.
– Czy nie mogę chodzić w tych?
Miał na nogach czarne buty z dość wysoką cholewką z mięciusieńkiej skóry.
Czarne do brązowego? A, niech tam!
– W porządku – stwierdziła. – Przebierz się w pokoju Nataniela.
Nataniel… Syn jej i Abla. Powinien być dzieckiem Linde-Lou. Powinien być dzieckiem Linde-Lou!
Nie, co to za myśli?
Rozgorączkowana przejrzała się w lustrze. Kilka siwych włosów, biegnących od skroni srebrnym pasemkiem, usiłowała ukryć pod gęstą grzywką.
Linde-Lou w jasnych włosach także miał srebrne pasmo, to pierwsze, na co zwróciła uwagę w jego wyglądzie. I na jego zawstydzone, smutne oczy.
Przybyło jej parę kilogramów, ale nie było to widoczne. Ciało wciąż miała powabne, może bardziej dojrzałe, nie młodzieńcze…
Przerażoną Christę oblał zimny pot. Co ona robi? Stoi i rozmyśla o swojej skórze?
Linde-Lou wrócił do hallu. Spodnie Nataniela okazały się ociupinę za długie, ale kiedy trochę je podciągnął i podwinął pasek, były akurat. Brązowy kolor swetra pasował do jasnych włosów.
Nieznośny płomień ogarnął ciało Christy. Chcę znów być młoda, pomyślała. Chcę być młoda i ładna i nie wiedzieć, kim naprawdę jest Linde-Lou. Pragnę przywrócić kruchą atmosferę tych dni, kiedy tak ostrożnie zbliżaliśmy się do siebie. On był wówczas taki powściągliwy. Powiedział, że nie możemy być razem. Z dwóch bardzo oczywistych powodów. Sądziłam wtedy, że chodzi mu o jego ubóstwo. On nic sobą nie reprezentował, podczas gdy ja byłam córką zamożnego człowieka, posiadającego dość wysoką pozycję w społeczeństwie, i jego opory wydały mi się staroświeckie i trochę śmieszne. Jaki miał być ten drugi powód, pozostawało dla mnie trochę niejasne.
Ale to, o co jemu chodziło, okazało się naprawdę poważne. Nie wiedział nic o tym, że jest wnukiem samego Lucyfera, ale poza tym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim był: synem Ulvara, ojca mej matki. I został zabity w roku 1897. Trzynaście lat przed moim urodzeniem.
To były te przeszkody, uniemożliwiające rozwój naszego romansu.
I jeśli o to chodzi, w dalszym ciągu sytuacja pozostaje bez zmian, myślała Christa. Chociaż, owszem, zaszła pewna zmiana, lecz na gorsze. Linde-Lou wciąż był duchem, wciąż był jej wujem. Teraz jednak na dokładkę ona była o całe trzydzieści dwa lata starsza od niego. Okres jej kwitnienia miał się ku końcowi, młodość już dawno przeminęła.
Mimo to wciąż go kochała tak samo jak wtedy. Płomienną, gwałtowną, pełną tęsknoty miłością. Gdy go ujrzała, zdała sobie z tego sprawę, targana wyrzutami sumienia.
Chyba oszalała!
Gdy takie myśli przelatywały jej przez głowę, Linde-Lou przyglądał jej się onieśmielony.
– Jesteś taka piękna, Christo.
Zadrżała. Zdusiła cisnący się jej na usta protest: „Ale jestem też stara! Czas odcisnął swoje piętno”. Pod jego pełnym podziwu wzrokiem zapomniała o wieku, przypominając sobie natomiast wszystkie komplementy, jakie prawiono jej za młodzieńczy wygląd. Nie, nie wyglądała już jak osiemnastolatka i, rzecz jasna, zdawała sobie z tego sprawę, ale Linde-Lou uważał ją za piękną i tylko to miało znaczenie.
W noc Valborgi w Górze Demonów spotkali się na krótko. Dla Christy były to wzruszające chwile, ale i w oczach Linde-Lou dostrzegła wtedy łzy. On zawsze był taki wrażliwy. Niestety, Góra Demonów pozostawała jakby snem.
Teraz stali naprzeciwko siebie, sami w rzeczywistym świecie. Linde-Lou mówił, że jest dzisiaj jak wszyscy żywi. Był rzeczywisty. No tak, dla niej zawsze był taki, także w tym krótkim czasie, kiedy się poznali przed z górą trzydziestu laty. Jej jednej objawił się jako konkretna istota, a nie budzący grozę upiór.
Linde-Lou…
Od przywołanych wspomnień w oczach zakręciły jej się łzy. Starając się panować nad sobą, powiedziała prędko:
– Powiedz mi, w jakiej sprawie przybywasz. Siądziemy sobie tu, na sofie.
Linde-Lou, trochę sztywny, usadowił się na eleganckiej kanapie. To Christa wybrała meble, przed kilku laty nalegała na ich wymianę, choć Abel, z natury konserwatywny, protestował. Stare sprzęty pamiętały jednak jeszcze czasy jego pierwszej żony i Christa w tej sprawie wykazała prawdziwą nieugiętość. Wreszcie Abel ustąpił, ale zauważyła, że gdy miał płacić, ściskał portfel w rękach jakby z wielkim żalem. Bliska gniewu chciała wyłożyć własne pieniądze, wszak wywodziła się z zamożnej gałęzi rodu, powstrzymała się jednak przed tym. Wiedziała, że dla Abla kwestią honoru jest możliwość utrzymania domu i żony, zgodnie z nakazami Biblii. Nagle w jej świadomość wdarła się myśl: „Jestem teraz wolna. Wolna!”
Zaraz się jednak tego zawstydziła.
Bardzo chciała wyciągnąć rękę w stronę Linde-Lou i położyć ją na siedzeniu kanapy. Może on nakryje ją swoją dłonią? Zabrakło jej jednak odwagi.
Читать дальше