Roślinność z każdym metrem wydawała się coraz bardziej chora. Chłopiec znów się zatrzymał. Skądś dochodził go przykry zapach, odór zgnilizny i śmierci. Z początku lekko tylko drażnił nozdrza, ale wciąż gęstniał i stawał się coraz bardziej intensywny.
Smród zrobił się wreszcie tak natrętny, że Gabriel z trudem powstrzymywał mdłości. Ujął w dłoń małą alraunę, szukając u niej pociechy.
Wielokrotnie miał ochotę zawrócić, ale tylko posuwając się tędy mógł wspiąć się pod górę.
Teraz słyszał też jakieś dziwne odgłosy – jakby coś się gotowało, bulgotało, wypuszczając kłęby pary. To pewnie strumień…
Na ziemię naprawdę przykro było patrzeć. Głazy, które mijał, pokrywała ohydna, gruba, jakby włochata warstwa czegoś, czego nie umiał zidentyfikować. Miało to barwę żółtoszarozieloną, wydawało się lepkie i oślizgłe.
Gabriel, ogarnięty dojmującym poczuciem osamotnienia i strachem, głośno zaszlochał.
Nareszcie, dzięki Bogu, wyszedł na płaski teren! Teraz znów trzeba przekroczyć strumień i skierować się w stronę, gdzie musi być Nataniel!
Przeskoczył przez żółtą i gęstą jak owsianka wodę i przyspieszył, jak to zwykle bywa, kiedy ma się cel w zasięgu ręki.
Drogę zagrodziły mu resztki powykręcanych brzozowych pni. Brzozy tak wysoko?
Niepokoił go pewien szczegół. Cała ta okropność wcale nie ustępowała w miarę oddalania się od potoku. Przeciwnie, po kostki brodził teraz w przegniłym mchu, smród omal go nie zadusił, a wstrętny głuchy odgłos tylko się wzmagał.
Co mogło wydawać takie dźwięki? Tutaj, w tym świecie wieczności?
Z mgły wyłonił się występ skalny. Żeby przejść dalej, musiał go okrążyć…
Właśnie w chwili, gdy obchodził skałę, mgła nad nim się rozrzedziła i, wprawdzie niewyraźnie, wyłoniły się z niej dwie dziwaczne formacje skalne.
Gabriel stanął jak wmurowany.
„Dwa szczyty, przypominające obeliski…”
Serce waliło mu jak młotem, zakłócało oddech. Te szczyty były tak blisko niego, ale zaraz znów skryły się we mgle.
Zdążył się jednak im przyjrzeć.
Sparaliżowany strachem, nie był w stanie się poruszyć. Straszliwy dźwięk, jakby wrzała gęsta masa, rozlegał się teraz wyraźnie przed nim i nagle znów przez mgłę, która na przemian rzedła i gęstniała, Gabriel zdołał coś zobaczyć.
Ujrzał coś wielkiego, czarnego, przypominającego szeroko otwartą gardziel. Wprawdzie za welonem mgły przedstawiało się to niewyraźnie, a resztę obrazu stworzyła jego fantazja, ale nagle ciało chłopca zareagowało jakby bez współudziału sparaliżowanego mózgu. Usłyszał swój własny przeraźliwy krzyk i nogi poniosły go ukosem w dół, omijając owo okropieństwo.
Gdy zorientował się, że teren opada zbyt stromo, starał się zatrzymać. Nogi jednak przestały go słuchać, same z siebie poruszały się jak pałeczki bębenka i niosły go coraz niżej ku miejscu, z którego wyruszył, tam skąd zeszła kamienna lawina.
Tu jednak nie było żadnej drogi, wiedział o tym już wcześniej. Nagle stopom zabrakło oparcia, Gabriel poczuł, że unosi się w powietrzu, i zrozumiał, że oto musi przygotować się na spotkanie śmierci.
Lecąc w dół nie przestawał krzyczeć. Przemknęło ma jeszcze przez głowę pytanie, jak wylądować najłagodniej… Więcej pomyśleć nie zdążył.
Pionowe zbocze, wzdłuż którego spadał, poprzecinane bowiem było wieloma niezbyt odległymi od siebie występami, i Gabriel staczał się z jednego na drugie, coraz niżej i niżej. Wszędzie go bolało, nie na tyle jednak, by nie mógł poruszać rękami i nogami. Starał się przytrzymywać kamieni, opanował już paniczny lęk.
Wreszcie znalazł się na tej samej skalnej półce, z której rozpoczął wędrówkę w poszukiwaniu przyjaciół.
W dole mgła trochę się podniosła. Gabriel wstał i sprawdził, czy niczego sobie nie złamał. Uznał, że jest w zupełnie niezłej formie, i wkrótce dotarł na miejsce, z którego wyruszył po upadku w lawinie kamieni.
Nieco później ujrzał dolinę. Dolinę Ludzi Lodu. Zobaczył śnieg po drugiej stronie jeziora, halę, po której wcześniej szedł… a dalej przed sobą coś, co napełniło jego serce radością.
Zatrzymał się i jak oszalały zaczął wymachiwać rękami.
– Hop, hop! Hop! Hop!
Postacie stojące w oddali odwróciły się i zaczęły rozglądać. Spostrzegły go i także zamachały. Na jego wołanie odpowiedziały głosy Marca, Nataniela i Iana. Nawet z takiej odległości Gabriel słyszał brzmiącą w nich ulgę.
Ale Tovy z nimi nie było.
Gabriel tak bardzo przerażony był tym, co zobaczył nad strumieniem, że zapomniał, co się przydarzyło Tovie. Jęknął teraz, wracając myślą do sytuacji, w jakiej ostatnio ją widział.
Trzej mężczyźni i chłopiec biegli sobie na spotkanie. Nagle jednak tamci przystanęli.
Gabriel miał wrażenie, że z daleka słyszy czyjś krzyk.
Najszybciej jak mógł podążał ku towarzyszom. I nagle dostrzegł Tovę, zbiegającą ze zbocza za plecami tamtej trójki. Mężczyźni zatrzymali się teraz i czekali na nich dwoje, nadbiegających każde ze swej strony.
– Dzięki Bogu – powiedział Gabriel do siebie. – Nareszcie znów jesteśmy razem!
Piątka przyjaciół postanowiła poczekać, aż mgła opuści Dolinę Ludzi Lodu. Znalazłszy wśród skał niszę z widokiem na Dolinę, usadowiła się w niej, by coś zjeść i opowiedzieć sobie nawzajem o ostatnich przeżyciach.
Tova właśnie skończyła swoją opowieść:
– I, Marco, czy byłbyś tak dobry i zajął się tą pełzającą gąsienicą? Nie mógłbyś zdmuchnąć jej z powierzchni ziemi?
Marco, wciąż rozbawiony jej pomysłem, z zastanowieniem przyjrzał się Natanielowi.
– Sądzę, że nasz przyjaciel może się tym zająć równie dobrze jak ja.
– To nie jest wcale pewne – oświadczył Nataniel, który zdążył już zrelacjonować im swoje spotkanie z Paulusem. – Kiedy zdałem sobie sprawę z bezczelności tego chłopaka, poniosła mnie bezmierna złość i myślę, że to z niej wzięły się moje siły. Nie wiem, czy Olavesa Krestiernssonna potrafię wyeliminować w taki sam sposób.
– Pomyśl sobie o tym, co on próbował zrobić Tovie, to na pewno znów się rozgniewasz – podsunął mu Marco.
Nataniel się uśmiechnął.
– Na pewno znajdziemy na niego jakąś radę – zapewnił. Wszystkich szczerze rozśmieszyła czarodziejska sztuczka Tovy.
Ian opowiedział o kobietach, które go napadły, i o tym, jak Marco zastąpił go w pogoni za nimi. Marco nie zrelacjonował jeszcze Gabrielowi i Tovie swoich dokonań, o których słyszeli już Nataniel i Ian. Najpierw pragnął się dowiedzieć, co tak wzburzyło Gabriela, że przez długi czas nie mógł mówić.
Gabriel zaczął więc opowiadać, ale za nic nie chciał puścić ręki Marca.
Gdy skończył, wszyscy popatrzyli po sobie. Im też z wrażenia odjęło mowę.
Wreszcie Tova mocno uściskała chłopca.
– Dzięki Bogu, że żyjesz, mały!
– Ale jak, na miłość boską, Gabriel zdołał podejść tak blisko, skoro nie udało się to nawet Tarjeiowi? – zdziwił się Nataniel.
– Nietrudno to chyba wyjaśnić – odparł Marco. – Po pierwsze, Gabriel nie jest dotknięty, nic ma przy sobie buteleczki z jasną wodą. Można powiedzieć, że jest dość zwyczajnym chłopcem. Ale to jeszcze nie wszystko, sądzę, że i tak zostałby zatrzymany, gdyby nie fakt, że udało mi się przegnać ducha Tengela Złego z Doliny. Przestraszyłem go tak, że pewnie gdyby mógł, narobiłby w spodnie!
– Co takiego?! – zawołali jednocześnie Tova i Gabriel.
Читать дальше