Marco westchnął w duchu. Gdyby zechciał, zapewne zdołałby przeciągnąć Ingegjerd na swoją stronę. Ale czy naprawdę takie było jego pragnienie?
Przyłączyłaby się do niego, bo najwyraźniej ją zauroczył. A tego Marco wcale nie chciał. Tak trudno sobie poradzić z wielbicielkami, kiedy nie jest się ani odrobinę zaangażowanym, nie da się bowiem wtedy uniknąć zadania bólu drugiemu człowiekowi. Ingegjerd z pewnością nie miała łatwego życia, nie zasługiwała na to, żeby ten, którego sobie wybrała, odwrócił się do niej plecami.
Z Tovą było co innego. Ją Marco lubił, jej podziw zresztą dało się znieść, bo sama potrafiła podejść do tego z humorem.
Teraz sytuacja byłaby znacznie trudniejsza.
Marco nigdy nie chciał nikogo zranić. Nie chciał niepotrzebnych kłopotów, związanych z koniecznością obrony przed natarczywymi miłosnymi zapędami. Nie miał też na to czasu.
– Oddaj mi flaszkę – zmęczonym głosem poprosił Ingegjerd.
W jej oczach pojawił się cień łagodności. Pomóżcie mi, czarne anioły, prosił niemo swych krewniaków, choć wiedział, że nie może otrzymać od nich odpowiedzi. Pomóżcie mi, nie chcę ich unicestwiać, w tej chwili nie jestem do tego zdolny. Te kobiety zasługują na króciutką bodaj chwilę życia, zanim Tengel Zły znów wyciągnie po nie szpony. Nie mam sił, by z nimi walczyć, brak mi też na to czasu. Moim zadaniem jest pokonać Lynxa, a nie te stosunkowo niewinne kobiety. Obie padły wszak ofiarą przekleństwa ciążącego nad rodem, nic nie mogły poradzić na to, że są takie, jakie są.
Usta Ingegjerd drżały. Nie potrafiła oderwać oczu od pięknej twarzy Marca, była jak zaczarowana. Podeszła bliżej, chcąc jeszcze raz podać mu butelkę.
Ale Guro wydarła jej paczuszkę.
– Przeklęta dziwko, całkiem pomieszało ci się w głowie? – wrzasnęła.
W następnej chwili już uciekała. Ingegjerd opamiętała się i pospieszyła za nimi dwojgiem, bo Marco pobiegł za Guro. Czy Ingegjerd podąża za nim, czy za swą przyjaciółką, nie wiedział i nie miał zamiaru się dowiadywać.
Wcześniej mógł co prawda odebrać butelkę przemocą, ale rękoczyny wydawały mu się ohydne i nie na miejscu. Próbował postępować delikatnie, to jednak okazało się błędem.
Guro umiała biegać, ale i Marco to potrafił. Sprawiali wrażenie, że unoszą się nad kamienistym płaskowyżem.
I nagle, zanim zdążył pojąć, co się dzieje, walka przyjęła całkiem nieoczekiwany obrót.
Kobiety zatrzymały się na moment.
Marco także mimowolnie przystanął.
Nie, pomyślał. Co się teraz stanie?
Zbliżyli się do kolejnego płasko ściętego nawisu, położonego strategicznie, królującego nad doliną.
Na samej jego krawędzi siedziała skulona postać przypominająca mroczny, poskręcany pniak. Zdawała się nawet nie odbijać blasku słońca, oszczędnie oświetlającego teraz Dolinę Ludzi Lodu.
Obraz Tengela Złego, przesyłany myślą.
Tutaj więc Heike i Tula rozegrali swą ostatnią bitwę. Tu Kolgrim zadał Tarjeiowi śmiertelną ranę i sam rzucił się w objęcia śmierci.
Marco znalazł się w historycznym miejscu, lecz jego nastrój ani trochę się od tego nie polepszył.
Nie miał zresztą czasu na rozmyślania, bo wszystko wydarzyło się jednocześnie. Dogonił Guro i próbował wyrwać jej paczuszkę z butelką, ona rzuciła ją Ingegjerd, która tego nie zauważyła, i paczuszka upadając na ziemię potoczyła się w dziurę za kamieniem. Marco natychmiast rzucił się za nią. Guro zawołała: „Mamy jasną wodę, panie”, i duch Tengela Złego odwrócił się w ich stronę.
Ukrytego w jamie Marca nie dostrzegł, widział jednak i słyszał kobiety. Przez moment wydawało się, że potworny duch rośnie, robi się wyższy i szerszy, ale to była iluzja. Na dźwięk słów „jasna woda” z gardzieli buchnęła szarozielona chmura dymu, ku Guro i Ingegjerd wyciągnął się długi zakrzywiony paluch i obie zostały unicestwione. Zniknęły jak rosa w promieniach słońca.
Marco nie miał czasu użalać się nad ich losem. Tengel Zły otrząsnął się i podniósł, gotów do ucieczki przed jasną wodą.
Marco działał instynktownie. Nie miał czasu na finezyjne posunięcia, tutaj obowiązywało prawo dżungli. Zabić lub zostać zabitym. Do Tan-ghila podejść nie mógł, ale zerwał opakowanie z butelki i wyszukał odpowiedni kamień, który, choć mocno tkwił w ziemi, udało mu się obluzować. Wszystko to wykonał jakby jednym ruchem. Potem wyciągnął korek z butelki i dwiema kropelkami wody zwilżył kamień, uważając przy tym, żeby nie uronić nic ani na ziemię, ani na siebie. Następnie z całej siły cisnął skalnym odłamkiem za przerażającą postacią, która właśnie poderwała się jakby do lotu. Potem Marco znów się ukrył.
Kamień musiał trafić w cel. Rozległ się przeciągły, świdrujący krzyk, od którego Marca rozbolały, uszy, buchnęła szarozielona chmura, wypełniając powietrze ohydnym smrodem.
Wiatr wkrótce rozpędził dym.
Marco zakorkował butelkę i na powrót starannie ją owinął.
Na lodowcu Tengel Zły, mobilizując wszystkie siły, uparcie posuwał się do przodu. Pokonał ponad połowę drogi do przełęczy.
Trudno jednak powiedzieć, by przemieszczał się szybko. Poruszanie się sprawiało mu ból, kamienne dłonie ściskały i obcierały jego cienkie kostki.
Nie miał jednak zamiaru się poddać. Nigdy jeszcze na jego budzącym grozę obliczu nie malowało się takie napięcie. Bezczelnych intruzów czekają w Dolinie kłopoty! Umieścił tam pięcioro swoich wiernych, no i Lynxa. A jeszcze jego obraz pilnował Doliny.
Odszczepieńcy nie mają żadnej możliwości dotarcia przed nim do jego kryjówki.
A jeśli nawet… W jaki sposób zbliżą się do zakopanego naczynia?
Nigdy im się to nie uda, był o tym przekonany. Ostateczne zwycięstwo i tak będzie jego bez względu na to, co zrobią.
Tengel Zły zatrzymał się i z trudem chwytał oddech. Co się stało? Co się wydarzyło w jego Dolinie?
Kobiety, które wołały, że idą do jego duchowego obrazu z jasną wodą?
Czy one kompletnie oszalały?
Czy nie wydał rozkazu, by ukryć butelkę jak najdalej od wszystkiego, czemu mogła zaszkodzić?
Szybko unicestwił kobiety, zażegnując bezpośrednie niebezpieczeństwo. Ale bliskość jasnej wody przerażała go, musiał odejść jak najszybciej ze swego ulubionego miejsca!
Tengel Zły stał nieruchomo na lodowcu, głęboko koncentrując się, by jego duch w Dolinie wykonał to, co należy. Nagle jego mózg przeszył nieznośny ból.
Zgiął się wpół i padł na twarz pomimo przytrzymujących go łańcuchów.
Ból, jaki ogarnął przy tym jego nogi, ledwie czuł, bo głowę rozsadzał mu potworny płomień. Z największym wysiłkiem udało mu się skupić na jednej myśli:
Uciekać! Uciekać z Doliny!
Mógł sobie tej myśli oszczędzić, co innego bowiem wygnało jego ducha, tak że nie pozostał po nim nawet najmniejszy kłębek dymu.
Tengel Zły powoli się wyprostował. Oddychał ciężko, ból jeszcze nie do końca ustąpił.
Co się stało?
Nie widział nikogo poza tymi dwiema przeklętymi babami.
W jakiś sposób, nie miał pojęcia jak, jego przesyłany myślą obraz został wystawiony na działanie strasznej wody, o której nie był w stanie nawet myśleć. Tylko ona mogła wyeliminować jego obraz z Doliny.
Nie mógł tego zrobić nikt inny jak tylko ten, którego nazywali Marco. Ale jak to możliwe, jakimi czarami się posłużył?
Szczęściem w nieszczęściu dla Tengela Złego było to, że nie wiedział, iż trafił go kamień, ledwie tylko zwilżony jasną wodą.
Читать дальше