Z oczu młodzieniaszka bił triumf.
– Lepiej się pospiesz. Oni już długo nie wytrzymają.
Nataniel zaczął szperać w swojej torbie, zawieszonej na pasku.
I wtedy Paulus popełnił błąd.
Chcąc do reszty wystraszyć Nataniela, wskazał na występ z płyty łupku.
– Widzisz? Za moment się urwie!
W morzu mgły znów pojawił się otwór. Nataniel zobaczył małe, słabe palce Gabriela, samymi koniuszkami trzymające się skały, przerażoną twarz Iana, znieruchomiałe ciało Tovy…
Znów zakryła ich biała wata.
Nataniel przypomniał sobie, co ujrzał poprzednio, i porównał z tym, co zobaczył teraz.
W obu przypadkach coś go zastanowiło. Otwór we mgle miał dziwnie regularne krawędzie, przypominał owalne okienko, wydłużone, szersze niż dłuższe, albo coś na kształt wizjera.
Czyżby więc Paulus chciał na niego sprowadzić iluzję?
Myśli pędziły przez głowę Nataniela jak szalone. Ujrzał swych przyjaciół jakby za blisko. Wcześniej słyszał przecież ich krzyki, wydawało się, że spadają gdzieś w bezdenną głębię, o wiele, wiele dalej od małego występu skalnego, który ujrzał.
Wszystko to było zatem złudzeniem!
W Natanielu narastał gniew. Z oddali gdzieś poniżej usłyszał wołanie: „Fritz!” Ten głos mógł należeć tylko do Marca.
Teraz wpadł we wściekłość. Oto stał marnując czas na tego młodzieniaszka, podczas gdy przyjaciele pilnie potrzebowali jego pomocy! I gdyby nadal wierzył Paulusowi, Lynx z pewnością zdążyłby porwać tamtych troje!
Marco temu zapobiegł.
Ale za Paulusa odpowiedzialny był on, Nataniel.
Nie zastanawiając się dłużej, z wrodzoną naturalnością wykonał gest, dziedzictwo zaklinaczy z rodu Ludzi Lodu. Obrócił dłonie wewnętrzną stroną ku Paulusowi i zawołał, ale z jego ust nie popłynęły pradawne zaklęcia, lecz zwyczajne współczesne słowa:
– Zaklinam cię w nicość! Bo nikt nie darzył cię sympatią, kiedy żyłeś. Twoja matka umarła przy twoim urodzeniu, ojciec nie zdołał cię pokochać, choć tego pragnął. Siostry odżegnały się od ciebie, wszystko to z powodu twojej nikczemności. Nie było w tobie nic, co teraz zdołałoby cię uratować…
Nataniel widział przed sobą swoją rękę. Obserwował, jak pojawia się wokół niej poświata niebieskawych iskier, ciągnąca się także dalej wzdłuż ramienia. Starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo zdziwiło go to zjawisko, choć serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi i ze zdumienia zaparło mu dech.
Paulus także osłupiał i Nataniel się zorientował, że najwidoczniej niebieskofioletowa aura otacza całe jego ciało. Wiedział, że aura w tym kolorze wskazuje na nadprzyrodzone zdolności, ale że widać to tak wyraźnie…?
Nigdy nie miałem świadomości, ile potrafię, pomyślał. Teraz z wielką intensywnością objawia się mój gniew, on wyzwala te niezwykłe talenty. Jestem silniejszy od innych, aby zaklęcia zadziałały, nie muszę nawet wypowiadać ich w języku naszych przodków!
Na jego oczach bowiem Paulus zaczął się rozpadać tak jak pierwszy Jolin w Eldaflord pod wpływem zaklęć Didy, Mara i Targenora-Wędrowca. Nataniel nie zaklinał, on po prostu gorąco pragnął, by upiór całkowicie zniknął z powierzchni ziemi, i jego życzenie zostało spełnione!
To nieprawdopodobne, fantastyczne! Nataniel starał się z całych sił zachować chłodny gniew i jasność umysłu, nie chciał stracić kontroli, bo wtedy mógłby wszystko zaprzepaścić.
Spotkał już na swej drodze wielu dotkniętych dziedzictwem zła. Wielu zdołali nawrócić, przeciągnąć na swoją stronę. Ale Paulus, ten arcyłotr, był zatwardziały jak Solve, nie wart ani odrobiny współczucia czy litości.
Z ostatnim żałosnym jękiem Paulus zniknął. Nie został po nim żaden ślad.
Kolejne niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Nataniel oddychał ciężko, ale bardziej chyba z przejęcia niż ze zmęczenia. Nie miał jednak chwili do stracenia. Pamiętając, że nie ma za nim żadnej drogi wiodącej w dół, ruszył przed siebie.
W Dolinie pozostają więc teraz cztery przeszkody. Plus Lynx, ale on to nie moja sprawa. No i najgorsze: obraz Tan-ghila, przesyłany jego myślą!
Boże, czy nigdy nie znajdę ścieżynki, prowadzącej na dół?
Uznał, że naśladowanie Iana nie byłoby właściwym posunięciem. Po tym, jak Irlandczyk ześlizgnął się za Tovą i Gabrielem, Nataniel nie słyszał już głosu żadnego z przyjaciół.
Strach ścisnął mu serce. Dlaczego tam na dole panuje taka cisza?
Marco zobaczył, że Lynx na dźwięk imienia „Fritz” nieruchomieje jak słup soli.
Tak, on naprawdę tak się nazywa. To jego imię i on śmiertelnie się boi, pomyślał.
Własna potęga napełniła Marca poczuciem triumfu.
Niebezpieczne uczucie, bo kazało mu zbliżyć się do Lynxa.
– Fritz! – zawołał jeszcze raz. – Wiem, kim jesteś!
Nie było to prawdą, nic więcej przecież nie wiedział na temat tego mężczyzny.
Lynx jednak zawrócił na pięcie i zaczął uciekać w dół ku Dolinie. Marco bez zastanowienia pognał za nim.
Lynx zniknął za jednym z występów i zaczął spuszczać się w dół. Znów załomotały spadające odłamki.
Marco podążył za Lynxem.
Dotarł mniej więcej do połowy stromego zbocza, na którym wciąż można było dostrzec ślady, prastarej ścieżki dla bydła, kiedy usłyszał jakiś głos w swoim wnętrzu:
– Marco, Marco, myśl o tym, co robisz!
Zatrzymał się. To był głos Tengela Dobrego.
Dopóki wybrani przebywali w Dolinie, przodkowie Ludzi Lodu nie mogli bezpośrednio ingerować. Zawarli jednak umowę, że Tengel Dobry będzie pośredniczył między Markiem a Linde-Lou, który z kolei utrzymywał kontakt z Christą.
– Wybacz – szepnął. – Zapomniałem się.
– Nie stać nas na to, Marco – ostrzegł głos. – To mogło się bardzo źle skończyć. Lynx czyha za jednym z głazów, gotów do ataku.
Marco zadrżał. Miał wrażenie, że już czuje, jak wokół niego zaciska się groźna pętla.
– Czy oni coś znaleźli? – spytał. – Christa i Linde-Lou?
– Wyniknęło pewne opóźnienie. Z powodu czyjejś nadgorliwej chęci niesienia pomocy zmuszeni są czekać aż do jutra.
– Ależ tak długo zwlekać nie możemy!
– Musicie. Zostaw Lynxa i ruszaj na pomoc pozostałym. Przekaż im wiadomość, że mają zachować jak największą ostrożność. Grozi im niebezpieczeństwo. Spiesz się!
Głos umilkł. Marco natychmiast zawrócił i zaczął wspinać się pod górę, chcąc odnaleźć towarzyszy. Był zły na siebie z powodu swej lekkomyślności i obiecywał sobie, że to się więcej nie powtórzy.
Właściwie popełnianie tego rodzaju głupstw nie przynosi tylko i wyłącznie szkody. Człowiek najlepiej wszak uczy się na własnych błędach i być może taki wstrząs był konieczny, aby Marco wzmógł czujność.
Ale tak bardzo kusiło go, by rozprawić się z Lynxem już teraz, przerazić go jego własnym imieniem.
Fritz! Jakby to jedno, imię, wystarczyło!
Powoli dawało się odczuć ciepło dnia, a od wspinaczki zrobiło mu się wręcz gorąco. Marco musiał nieco zwolnić.
Zastanawiał się, gdzie też mogą się znajdować pozostałe zjawy wywodzące się z pierwszych lat, jakie Ludzie Lodu spędzili w Dolinie. Widział wszak tylko Ghila Okrutnego, i to z daleka.
Może tylko on tu był? On i Lynx?
Ale Tengel Dobry powiedział przecież, że przyjaciele Marca znaleźli się w niebezpieczeństwie, na własne uszy słyszał też łoskot spadających odłamków i wołanie o pomoc. A potem tę straszną ciszę.
Marco przyspieszył kroku.
Przebudzenie Iana Morahana było bardzo bolesne. Miał wrażenie, że wszystkie kości popękały mu na drobniutkie kawałeczki, na skórze czuł tysiące zadrapań. Najgorzej sprawa przedstawiała się z dłońmi, jakby całkiem obdarto je ze skóry.
Читать дальше