Łagodny spokój Marcela i jego wyrażające troskę spojrzenia były dla jej duszy niczym balsam.
Pierwszy kogut odezwał się w kurniku należącym do gospody, kiedy powóz ze skrzypieniem kół ruszał w drogę. Trójka podróżnych rozsiadła się we wnętrzu ze złotymi ozdobami i pokrytymi pluszem kanapami. Tylko stangret jechał wydany na wiatr i niepogodę, chociaż ten poranek nie należał do najgorszych. Nocny deszcz odświeżył powietrze, a poranny chłód powinien niebawem ustąpić.
Saga mimo wszystko nie mogła się pozbyć nieprzyjemnego uczucia. Prześladowało ją, zanim wsiadła do powozu, i nadal dawało o sobie znać.
Nikt ich nie widział, kiedy odjeżdżali. Cała parafia jeszcze spała.
Saga pomyślała przez chwilę o pozostałych pasażerach, którzy także spali, nic wiedząc, że ich podróż została przerwana, o młodej rodzinie i wędrownym kupcu. Ale czy mogli ich zabrać, czy takie małe dziecko zniosłoby podróż przez lasy i odludzia? Hrabia chyba nie był w stanie tamtym pomóc, w żadnym razie. Poza tym jego powóz był dużo mniejszy niż dyliżans, nie dla wszystkich starczyłoby miejsca.
Mimo to miała trochę wyrzutów sumienia. Zostawili tamtych w okolicy dotkniętej cholerą… Wprawdzie mogą zawrócić… Jechać z powrotem do domu…
Saga należała do tych niezliczonych kobiet, które przychodzą na świat z nieczystym sumieniem i przez całe życie uważają, że starają się za mało i robią nie to co trzeba. I jest to cecha, której nie można się pozbyć. Jechali w szarobiałym tumanie, który zdawał się przez szczeliny w drzwiach przenikać do wnętrza powozu. Tylko od czasu do czasu w okolicach, gdzie teren się wznosił i nie było mgły, widzieli jakieś fragmenty krajobrazu.
– No tak – powiedział Paul ze swoim sympatycznym uśmiechem. – No tak, Sago. Nareszcie nadszedł czas, byś nam opowiedziała o tych niezwykłych Ludziach Lodu.
– A właśnie, gdzie słyszałeś o mojej rodzinie? – zapytała Saga.
– Och, podróżuję pomiędzy Szwecją i Norwegią, często bywam w Christianii, gdzieś w tamtych okolicach musiał mi ktoś powiedzieć, ale to było dawno temu.
To możliwe, pomyślała Saga. Ludzie Lodu nie żyli przecież w izolacji, trudno się dziwić, że sobie o nich opowiadano. W każdym razie w Norwegii, gdzie używają jeszcze starego nazwiska.
Uśmiechnęła się.
– Sądzę jednak, że nie tylko ja mam do opowiedzenia ciekawą historię. Każdy z was pewnie także przeżył to i owo.
– Myślę, że tak – roześmiał się Paul. – Ale panie zawsze mają pierwszeństwo.
– Pod warunkiem, że obaj obiecacie pójść za moim przykładem.
Obiecali. Saga nie spuszczała oczu z urodziwego Paula. Po prostu nie mogła patrzeć w inną stronę. Był jak dzieło sztuki, doskonałe do najdrobniejszego szczegółu. Te wielkie, błękitne oczy ocienione długimi rzęsami, złociste włosy, delikatna cera, wspaniałe zęby…
Stwórca musiał być w dobrym humorze tego dnia, kiedy Paul von Lengenfeldt przyszedł na świat.
Marcela dobrze nie widziała, bo siedział obok niej. Miała tylko nieodpartą, prymitywną świadomość, że jest przy niej mężczyzna. W ciasnym powozie trudno jej było uniknąć dotykania kolan Paula, ale on nie działał na nią tak silnie.
Było jasne, że powóz opuścił zamieszkane okolice. Trzęsło coraz bardziej, pojazd kołysał się z boku na bok, koła obracały się z trudem, karoseria skrzypiała.
– No dobrze, tylko od czego zacząć? – zastanawiała się Saga. – Historia Ludzi Lodu jest niezwykle bogata, przedstawię ją tylko w najogólniejszych zarysach.
Po czym opowiedziała o Tengelu Złym i jego dotkniętych dziedzictwem potomkach. O Tengelu Dobrym, który zdołał w pewnym stopniu złagodzić przekleństwo, przynajmniej na tyle, że prócz obciążonych na świat przychodzą także wybrani. Opowiadała o Shirze i o Heikem, za którym wszyscy tak bardzo tęsknią, a Paul przerywał jej wielokrotnie okrzykami w rodzaju: „Nie, to niemożliwe! Nie możesz traktować tego poważnie!” Marcel także odnosił się do jej opowiadania sceptycznie, wyczuwała to, choć się nie odzywał. Później opowiedziała o alraunie, którą wiezie teraz do Norwegii i która, oczywiście, spoczywa zapakowana w kuferku, ale która jest czymś w rodzaju żywej istoty, gdyby chcieli później zobaczyć ów niezwykły amulet, to…
Chętnie na to przystali i prosili, by opowiadała dalej, ale wyczuwała w ich głosach niedowierzanie.
Jak ich przekonać, skłonić, by mi uwierzyli, zastanawiała się. Nie znam się przecież na czarach, a alrauna w mojej obecności się nie porusza. Dzielnie jednak brnęła dalej. Opowiadała o przodkach rodu, którzy pomagają nieszczęśnikom obciążonym dziedzictwem i próbują naprawiać wyrządzone przez nich zło, ale którzy nie mają możliwości nawiązania kontaktu z wybranymi. O szarym ludku, który Vinga i Heike sprowadzili na świat, a który potem odmówił opuszczenia Grastensholm. I wreszcie o dziwnych demonach, które w istocie pomogły Ludziom Lodu, a zwłaszcza Tuli, w walce z Tengelem Złym.
– I to jest właśnie niepojęte – powiedziała na koniec. – Bo demony należą przecież do złych mocy. Nikt nigdy nie słyszał o demonach przyjaznych ludziom!
Paul uśmiechał się z tego jej przejęcia, natomiast Marcel oparł się wygodniej i rzekł:
– Z czysto teoretycznego punktu widzenia sprawa nie jest taka dziwna, jak się na pozór wydaje, Sago. Właśnie o tym rozmawialiśmy wczoraj, o istocie zła.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała przestraszona, że nie pojmuje jego zbyt jak dla niej uczonych wyjaśnień.
On chyba zrozumiał, bo wytłumaczył jej wszystko używając mniej wyszukanych słów:
– O ile dobrze pojąłem, to Tengel Zły rzeczywiście dotknął samej istoty zła, kiedy dotarł do Źródeł Życia i do ciemnej wody. To musiało wstrząsnąć ziemią do samej głębi.
Saga skinęła głową.
– Opowiadano o drganiach morskiego dna i skał i o straszliwym krzyku, jaki się wtedy wydobywał spod ziemi.
– Otóż to! Jak widzisz, ja wierzę w twoje opowiadanie, uważam, że powątpiewanie byłoby dla ciebie obraźliwe. Ale czy pamiętasz, o czym rozmawialiśmy wczoraj? Że Szatan, taki jak go określa chrześcijaństwo, jest jedynie małym fragmentem zła? Trzeba ci wiedzieć, że pierwsi ojcowie Kościoła mieli nie lada dylemat, kiedy należało objaśnić problem diabła. Nie chcieli za nic definiować zła jako samoistnej siły, która by egzystowała na świecie równocześnie z Bogiem. Bowiem ich Bóg był Ojcem wszystkiego, był Jedynym! Wszystko musiało być stworzone przez niego. Również Szatan. Dlatego połączyli dwie pierwotnie różne opowieści. Tę o Lucyferze, aniele, który przeciwstawił się Panu…
– Tak – wtrąciła Saga. – Ja znam tę opowieść. Lucyfer został za karę strącony do otchłani.
– To prawda – uśmiechnął się Marcel. – Ojcowie Kościoła dokonali tu jednak nadużycia twierdząc, że ten upadły anioł, Lucyfer, stał się Szatanem. Tak naprawdę Szatan był pradawnym bóstwem, które egzystowało od tysięcy lat.
– A zatem Lucyfer nie jest zły?
Tym razem Marcel powstrzymał uśmiech.
– Cóż, aniołem to on już nie jest. I wątpię, czy ktoś, kogo zmuszono do życia przez całą wieczność w otchłani, zdolny jest kochać ludzi. To przecież z ich powodu został tam wtrącony.
– Tak, pamiętam, za co się tam dostał.
– A zatem traktuj Lucyfera tak, jak na to zasługuje. Uważaj, że jest to upadły anioł. Czarny anioł. I nie do nas należy rozstrzyganie, czy jest dobry, czy zły. Choć bardziej prawdopodobne jest to ostatnie.
Paul poruszył się, jakby go coś uwierało. Wyraz jego twarzy wskazywał, że nie bardzo mu się ta rozmowa podoba, zwłaszcza że wszelkie próby uwodzenia Sagi spalały na panewce. Młoda dama odsuwała się od niego zdecydowanie.
Читать дальше