Hrabia wyjaśnił, że i on jedzie do Norwegii, ściślej do Christianii, bliższych szczegółów jednak nie zdradził. Zachowywał całkowite milczenie na temat celu swej podróży.
Saga musiała raz jeszcze wyjaśnić pokrewieństwo pomiędzy sobą i Marcelem, ponieważ hrabia także wyraził zdumienie, że tacy są do siebie podobni. Zdawało się, że wyjaśnienie go bawi, a w każdym razie że przyjmuje je z ulgą.
Przy stole mówił przeważnie komiwojażer, porządnie już podpity. Hrabia próbował wprawdzie raz po raz kierować rozmowę na bardziej interesujące tematy niż ceny różowego perkalu czy lenistwo sprzedawców, kupiec wracał jednak z uporem do swojego, nie bacząc, czy to kogoś interesuje, czy nie, i był w stanie zagadać wszystkich.
Saga napotykała co chwila wzrok hrabiego i widziała wyraźnie, co ten elegancki pan myśli o gadulstwie komiwojażera. Czasami jednak w niezwykle pięknych oczach hrabiego pojawiały się diabelskie błyski. Saga miała wrażenie, że dostrzega wtedy drugą stronę jego natury.
Choć okazywał wiele wyrozumiałości pospolitemu światu, Saga nie mogła pozbyć się myśli, że on odgrywa jakąś rolę. Nie potrafiłaby jednak określić, jakie jest jego prawdziwe ja.
Piwa nie można nadużywać bezkarnie. Komiwojażer robił się coraz bardziej znużony, mówił bełkotliwie i coraz częściej kładł ręce na kolanach lub ramionach Sagi, lepkie i natrętne. W końcu natura upomniała się o swoje prawa; nudziarz musiał wstać od stołu, na niepewnych nogach udał się na dwór w nie cierpiącej zwłoki sprawie. Wszyscy mieli nadzieję, że potem pójdzie spać.
Młoda para wstała także. Saga zamierzała pójść za ich przykładem, ale hrabia tą powstrzymał:
– Nie zechciałaby pani zostać jeszcze chwilę? Byłoby miło porozmawiać z młodą, kulturalną osobą.
Saga rzuciła pytające spojrzenie swemu kuzynowi, ale on skinął głową. Została wobec tego, nie widziała w tym nic niestosownego.
Teraz potoczyła się bardzo interesująca rozmowa. Obaj panowie byli ludźmi wykształconymi, Saga musiała wytężać całą inteligencję, żeby uczestniczyć w ich wymianie myśli.
Po jakimś czasie hrabia oświadczył:
– Jesteś bardzo zajmującą osobą, Sago. Po prostu czarującą, ale trochę zbyt chłodną, zbyt poważną. Pozwól ujawnić się temu ciepłu, które w sobie nosisz, wiem, że masz go wiele, czasem ujawnia się w twoim szczerym spojrzeniu, ale zaraz znowu je tłumisz. Czego się tak boisz?
Saga spuściła oczy.
– Ja… Och, jest wiele przyczyn…
– Może nam opowiesz – zachęcał hrabia. – Rozumiesz chyba, że człowiek w twoim towarzystwie odczuwa potrzebę uwolnienia w tobie tego ciepła. Prawda, Marcelu?
Marcel długo nie odpowiadał, uśmiechał się tylko, jakby rozważał słowa tamtego. Potem rzekł z wolna:
– Owszem…
– A zatem, Sago, opowiadaj!
– Wiele jest pewnie konsekwencją tego, że mam za sobą rozwód, bardzo trudną sprawę, i straciłam wiarę w siebie, chociaż nie to jest najważniejsze…
Uświadomiła sobie nagle, że chce historię swego życia opowiedzieć właśnie tym dwóm mężczyznom. Oni chyba zrozumieją, a przecież Saga nie miała teraz nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o swoim wielkim niepokoju.
– Sprawy mają się tak, że ja urodziłam się po to, by spełnić pewne zadanie. To mnie bardzo ogranicza i pewnie dlatego jestem taka sztywna.
– Wcale nie jesteś sztywna – odparł hrabia. – Jesteś chłodna, pełna rezerwy.
– Możliwe. Ale właśnie zostałam wezwana do wypełnienia mojego zadania. Po prostu ja nie jestem taka jak inni ludzie…
– To odkryliśmy już dawno – powiedział Marcel łagodnie, jak to on.
– Rzeczywiście, masz bardzo silną aurę – przyznał hrabia, który chciał, by Marcel i Saga mówili mu po imieniu i sam też tak się do nich zwracał. – Tak, tak, ja się na takich rzeczach znam, bo ja sam też się różnię od innych ludzi.
– Och, ja bym powiedziała, że bardzo się różnisz! – zawołała Saga z przejęciem.
Hrabia uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony…
– Ale teraz opowiadaj, jakie to zadanie cię czeka!
– To bardzo długa historia.
– Przed nami cała noc.
Saga wahała się.
– A w końcu co to szkodzi – westchnęła. – Wolno mi przecież opowiadać o Ludziach Lodu.
– O Ludziach Lodu? – zawołał hrabia. – Chyba już o nich słyszałem. To przeklęty ród, prawda? Zaprzedany Szatanowi?
– Nie Szatanowi – sprostowała Saga. – Ale złu. I chociaż chrześcijanie złe moce określają mianem Szatana, to przecież jest to coś więcej, prawda? Coś znacznie głębszego, tak mi się zdaje.
– Oczywiście! – przyznał ciemnowłosy Marcel. – Szatan, ten z tradycji chrześcijańskiej, to tylko niewielki fragment świeckiego obrazu zła.
Paul nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie, że źle się czuje, nie był zadowolony, że rozmowa przybrała taki obrót. Może jest człowiekiem głęboko wierzącym? myślała Saga. A może nie podoba mu się, że jestem rozwiedziona?
Deszcz bębnił o szyby, słyszeli szum wody spływającej po dziedzińcu.
– Nie powinniście jednak sądzić, że ja także zostałam zaprzedana złu – powiedziała spłoszona. – Moim zadaniem jest walczyć ze złem. Tylko nie wiem jeszcze jak.
– Czy nie mogłabyś powiedzieć nam czegoś więcej o Ludziach Lodu? – poprosił Marcel.
Saga dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak wielki autorytet posiada ten człowiek. Był bardzo przystojny, choć nie tak oślepiająco piękny jak hrabia Paul. A jednak w spokoju Marcela Saga znajdowała pocieszenie. U kogoś takiego jak Marcel można szukać ochrony, choć z pewnością jest on równie biedny, jak hrabia bogaty.
Ponadto w Marcelu było coś nieokreślonego, czego po macoszemu przez życie potraktowana Saga nie była w stanie rozpoznać. Intrygowało ją to, choć nie rozumiała, o co chodzi, wiedziała tylko, że ją to niepokoi. Te jasnozielone oczy w mrocznej, jakby zaciętej twarzy, uśmiech, który miało się ochotę wywołać na jego twarzy, bo człowiek wiedział, że na pewno istnieje – wszystko to niesłychanie ją pociągało.
Nie można było winić Marcela za to, że znajdował się całkowicie w cieniu Paula, mężczyzny tak urodziwego, że patrzącym aż zapierało dech, zwracającego uwagę wszystkich.
Paul był człowiekiem o dwóch obliczach. Archanioła i diabła.
To tak bywa, kiedy się sądzi po pozorach, pomyślała Saga z ironią.
Nie zdążyła nawet rozpocząć opowieści o Ludziach Lodu, bo do izby wszedł woźnica dyliżansu wraz z pomocnikiem.
– O, panienka jest tutaj – powiedział woźnica. – I panowie, jak słyszałem, też jadą do Norwegii. Prawda to?
– Prawda.
– Pozostali pasażerowie pewnie się już położyli?
– Chyba tak.
– Obawiam się, że przynoszę nie najlepsze wiadomości. Z dalszej podróży do Norwegii nic nie będzie, niestety.
– Co takiego? – zawołała Saga. – Ja muszę tam jechać!
– Nic na to nie poradzę. Granica została zamknięta. W tej okolicy Szwecji panuje cholera i Norwegowie nie chcą, żeby pasażerowie przywlekli chorobę do nich.
– Cholera? – zapytała Saga. – Tutaj? Może także w tej gospodzie?
– Właściciel powiada, że nie. Mogą więc państwo być spokojni. Jedzenie nie jest zakażone. Ale jechać dalej nie można. Poczta zostanie tutaj aż do otwarcia granicy, a ja wracam do domu. Żałuję, ale nie mam tu już nic do roboty.
Wyszedł. Saga i jej towarzysze wstali i spoglądali na siebie nawzajem. Saga zauważyła, że jest z nich najniższa, co przecież nie powinno nikogo dziwić. Marcel był niemal o głowę od niej wyższy, natomiast hrabia Paul sprawiał wrażenie olbrzyma, chociaż tak naprawdę obaj mężczyźni byli prawie równego wzrostu.
Читать дальше