Został opisany przez kapłanów, którzy chcieli mieć władzę nad ludźmi. Ja natomiast wierzę w Boga pełnego miłości.
Saga potakująco kiwała głową, Paul jednak nie był zadowolony.
– Dosyć już rozmów na ten temat. Nie powinieneś wypowiadać się w sprawach, o których nie masz pojęcia. Skąd możesz wiedzieć to wszystko? Nie lubię, kiedy wyszydza się słowa Pana.
– Nikt ich nie wyszydza – oburzył się Marcel. – Ale masz rację, nie żyłem w tamtych czasach, nie widziałem jak było, a poza tym nasza rozmowa zeszła na boczne tory i to jest moja wina. Jeśli tylko mam okazję rozmawiać z inteligentnymi ludźmi, staję się nieodpowiedzialny.
Paul złagodniał, słysząc komplement o inteligentnych rozmówcach. Marcel zatem dodał pospiesznie:
– Mieliśmy opowiedzieć sobie nawzajem historie naszego życia. Twoja kolej, Paul. Chyba rozumiesz, że jesteś dla nas postacią w najwyższym stopniu zagadkową.
Z rozbrajającą szczerością Paul oświadczył, że słucha tego z największym zadowoleniem.
Saga zaczęła sobie przypominać, co jej matka, Anna Maria, powiedziała kiedyś na temat silnych osobowości. Że jest w nich także sporo przesady. To znaczy, że ich przytłaczająca, niezwykła osobowość może stać się męcząca dla otoczenia, że zwyczajny człowiek nie jest w stanie znieść bijącego od nich promieniowania. To właśnie można było powiedzieć o Paulu. Saga wcale by się nie zdziwiła, gdyby zakochała się w tym niezwykle pięknym mężczyźnie, ale niczego takiego nie odczuwała. Był jakiś taki jakby nieprawdopodobny. W jakiś sposób nierzeczywisty.
Może zresztą było w nim coś jeszcze, co ją powstrzymywało, coś, co właśnie teraz dało o sobie znać. O takich ludziach matka także wspominała. Paul nie znajdował żadnej przyjemności w uczestniczeniu w rozmowie, w której nie był główną postacią, centralnym punktem. Oczywiście, człowiek z jego urodą musi być z pewnością rozpieszczony, ale on nudził się tak ostentacyjnie, kiedy Marcel wygłaszał swój krótki teologiczny wykład, a rozkwitł tak radośnie, kiedy uwaga znowu została skierowana na niego, że to aż się rzucało w oczy. Anna Maria ostrzegała córkę przed takimi ludźmi, zwłaszcza przed mężczyznami. Małżeństwo z kimś takim bywa bardzo trudne, mówiła matka, i Saga przyznawała jej rację.
Paul był teraz znowu sobą, jak dawniej interesujący, czarujący, ożywiony. Owo przezroczyste światło w jego oczach zgasło i nie wydawał się już taki nierzeczywisty. Mimo to w jego obecności nie czuła się dobrze.
Hrabia nie zdążył jednak nawet zacząć swojej opowieści, bo powóz gwałtownie się zatrzymał i stangret zeskoczył z kozła.
Paul otworzył drzwiczki.
– Co się stało?
– Dalej nie pojedziemy – burknęła dziwaczna figura.
Najohydniejsza na świecie gęba pochylała się do jadących z wyrazem zdecydowania.
Wysiedli. Rozmowa w powozie była tak interesująca, że nie zauważyli nawet, iż las zamknął się wokół nich gęstym pierścieniem. Słońce osiągnęło swój najwyższy punkt na niebie, ale tutaj jego światło docierało jedynie w postaci niewielkich, migotliwych plam.
Woźnica miał, oczywiście, rację. Saga już wcześniej zauważyła, że droga jest coraz bardziej nierówna, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, co to znaczy. Trzęsło przecież mniej lub bardziej przez cały czas. Teraz zobaczyli, że ostatni kawałek przebyli ledwo widocznym leśnym duktem przez brzozowe zagajniki, a teraz wjechali w sosnowy bór. I mieli przed sobą tylko wąską ścieżynę.
– No tak – rzekł Paul z westchnieniem. – To koniec z wygodami. Teraz mamy do dyspozycji tylko własne nogi. Gdzie jesteśmy?
– W drodze do norweskiej granicy – mruknął woźnica ponuro. – Ale gdzie dokładnie, to nie wiem.
Saga pamiętała widok samotnych jeziorek i pięknych, ale niestety odludnych krajobrazów, jakie mijali w ciągu ostatnich godzin. Ale przeważnie zajęta była rozmową i rzadko wyglądała przez okno.
– A gdzie jest główna droga? – zapytał Paul.
– Na południe stąd – odparł woźnica. – I myślę, że dosyć daleko.
Marcel rozejrzał się. Nie żeby spodziewał się zobaczyć coś innego oprócz lasu, ale przecież można się rozglądać – żeby tak powiedzieć – bez powodu.
– Musimy się znajdować w głębi sosnowych puszcz – powiedział. – Rozciągają się one po obu stronach norwesko-szwedzkiej granicy. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to kierować się według słońca na zachód. Dopóki nie dojdziemy do zamieszkanych terenów, już w Norwegii.
– To będzie długa droga – zauważył Paul. – Myślę, że powinniśmy tutaj coś zjeść.
Rozłożyli się na niewielkiej polance pośród mrocznego lasu. Saga nie potrzebowała wiele czasu, by się zorientować, że prowadzi tędy szlak łosi. Słoneczne światło z trudem docierało na dół, więc na ziemi nic prawie nie rosło, pokrywało ją tylko zeschłe igliwie.
Poprosili hrabiego, by opowiadał swoją historię, lecz on odmówił. Widocznie nie chciał się zwierzać, gdy woźnica był w pobliżu.
Kiedy się najedli, woźnica zdjął z bagażnika mały dwukołowy wózek i zaczął na niego pakować ich kuferki i walizy.
– Mój podróżny wózek – zawołał Paul, który po jedzeniu i piciu był znowu w promiennym humorze. Wypili butelkę wina z jego zapasów. Marcel wprawdzie odmówił, ale Saga wypiła trochę i długa podróż przez pustkowia niepokoiła ją teraz znacznie mniej. Wszystko będzie dobrze, myślała zadowolona.
– Ten wózek jest wspaniały – zapewniał Paul. – Bardzo leciutki, nigdzie się bez niego nie ruszam.
Saga jednak podejrzliwie przyglądała się jego skrzyni, którą stangret lokował właśnie na dwukółce. W porównaniu z tą skrzynią jej kuferek był drobiazgiem. Marcel w ogóle nie miał bagażu, tylko niewielki węzełek.
– W gęstym lesie trudno będzie to ciągnąć – powiedział Marcel, wskazując na wózek.
– Nic podobnego! – zawołał Paul beztrosko. – Nie będzie kłopotów, wiem, że nie będzie.
Saga zastanawiała się, czy może Paul już kiedyś nie odbył takiej podróży, ale uznała to za niemożliwe.
Stała sama przy dużym powozie, gdy nagle usłyszała, że od tyłu ktoś się zbliża, stąpa ciężko i utyka. Woźnica…! Zadrżała, ale się nie odwróciła. Udawała, że poprawia ubranie. Obaj panowie zajęci byli bagażami.
Woźnica był niższy, niż jej się przedtem zdawało, i jakiś taki skulony, jakby dawno temu coś na nim usiadło i przygniatało go do ziemi. Gdy ją mijał, wymamrotał jakby sam do siebie:
– Panienka jest takim dobrym człowiekiem. Niech panienka na niego uważa! On nie jest tym, za kogo się podaje. Niech się panienka trzyma tego drugiego!
– Co to znaczy? – zapytała również bardzo cicho – Co masz na myśli mówiąc: Nie jest tym, za kogo się podaje?
Woźnica stał przy niej i wyjmował z powozu jakieś rzeczy Paula. Pochylił głowę i wymamrotał jeszcze ciszej:
– On jest diabłem! Tak, to właśnie chciałem powiedzieć! To prawdziwy, najprawdziwszy diabeł! To nie jest ludzka istota!
Paul coś zawołał i woźnica pospieszył na wezwanie.
Saga stała wstrząśnięta. Owszem, skłonna była przyznać, że Paul odnosi się po diabelsku do tego nieszczęśnika. Nagle usłyszała, że Paul ryczy wściekle:
– Co? I mówisz o tym dopiero teraz?
Natychmiast podeszła, żeby się dowiedzieć, o co chodzi.
Paul był czerwony ze złości.
– Ten tłumok, ta kreatura, a nie stangret, zapomniał nam powiedzieć, że w puszczy trwa pogoń.
– Co za pogoń? – zapytała Saga i mimo woli stanęła pomiędzy Paulem i stangretem.
Читать дальше