Zdumiona wróciła do domu, starannie zamknęła drzwi na klucz i skierowała się do swego pokoju.
Czyżbym naprawdę poprzednio zostawiła drzwi otwarte? zastanawiała się. Nie mogłam chyba tego zrobić?
Nie, nie warto tego roztrząsać. Lepiej nie zastanawiać się w ogóle, bo dzieją się tu naprawdę dziwne rzeczy. Skąd ten chłopak mógł wiedzieć, czym ona się zajmuje? Czyżby mimo wszystko udało jej się nawiązać kontakt z Natanielem, który z kolei posługując się telepatią przesłał młodemu człowiekowi wiadomość, by się z nią porozumiał? Tak chyba właśnie musiało być.
Ale to znaczy, że ten młodzieniec mieszka gdzieś w pobliżu. Jak on się nazywa? Linde-Lou? Dziwaczne imię. Opiekun Nataniela? Niezwykłe określenie.
Ale i sam chłopak był niezwykły, sprawiał wrażenie, że jest uosobieniem dobroci i miłości.
Zdołała się wreszcie jakoś pozbierać. Wiedziała, że stoi przed zadaniem, któremu być może jest w stanie sprostać. Ona, i tylko ona, mogła pomóc Natanielowi.
Być może.
Nie, nie wolno teraz wątpić! Jeśli się wierzy w to, co się robi, można sprostać nawet niemożliwemu. Mówi się, że wiara przenosi góry.
Usadowiła się na dywanie jak przedtem i od samego początku rozpoczęła żmudny proces wprowadzania się w trans.
Udało jej się ponownie osiągnąć stan absolutnej czarnej pustki, kiedy ciało wydaje się jak martwe.
Upływały minuty. Ellen ledwie oddychała, jej świadomość skupiła się wyłącznie na Natanielu.
Nawet najdrobniejszy szmer dobiegający z głębi domu albo z zewnątrz mógł sprawić, że Ellen wypadłaby z transu i uznała, że to do niczego nie prowadzi. Wokół niej jednak panował idealny spokój, cisza tak wielka, że poczuła, iż powoli zaczyna się w niej dziać coś niezwykłego. Nigdy nie przypuszczała, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
Wrażenie było całkiem inne niż ten wielki strach, który przeżyła w dzieciństwie i który powtórzył się w zajeździe, kiedy to zrozpaczona dusza zajmowała miejsce w jej ciele. To było coś zupełnie innego, wspaniałego, ale zarazem przerażającego.
Po upływie może trzech kwadransów zorientowała się, że znajduje się w jakimś innym miejscu. Wokół niej panował mrok i chłód, powietrze było ciężkie, duszne, przesycone zapachem ziemi. Nie była sama, towarzyszyło jej kilka osób, ale siebie nie potrafiła rozpoznać. Jej myśli nie były jej myślami, nie miała świadomości, że jest młodą, beztroską dziewczyną. W jej głowie mieściło się teraz wiele mądrości, przytłaczająca wiedza o przyszłych i minionych czasach. I choć Ellen nie potrafiła w tej chwili myśleć samodzielnie, zdawała sobie sprawę, że jest kimś innym. Odczuwała pragnienie, głód, ból i odrętwiające zmęczenie. I bezradność. Mając możliwość wejrzenia w to, co ukryte, bała się. Ale to nie ona, Ellen, się bała, lecz ta druga osoba, którą teraz była.
Istniało jeszcze coś, co Ellen natychmiast odsunęła od siebie, coś strasznego, o czym nie chciała wiedzieć, ale istota, która w nią weszła, wiedziała o tym aż za dużo.
Umarły, a mimo wszystko nie umarły…
Ścieżka w lesie.
Wołanie niemego głosu.
Elementy układanki stopniowo trafiały na swoje miejsca, choć jeszcze nie wszystkie. Nadal brakowało ich tyle, że trudno było dojrzeć pełen obraz, ale z bezładnej plątaniny faktów i słów powoli wyłaniały się zarysy.
Umarły, a mimo wszystko nie umarły.
Wstrząs okazał się zbyt silny dla Ellen, ocknęła się z krzykiem i wycieńczona osunęła na podłogę, nie będąc w stanie nawet ruszyć ręką. Serce waliło jej mocno, oddychała szybko, głęboko, jak po długim biegu, jakby chcąc nadrobić za cały ten czas, kiedy nie pamiętała o oddychaniu.
Nigdy więcej, pomyślała. Nigdy, nigdy, nigdy więcej. O, biedny Nataniel, który musi żyć z taką świadomością!
Nie myślała wcale o teraźniejszości, lecz o tym, czego ledwie skrawek zdołała dostrzec.
Wyczuła, co w tej chwili najbardziej dokucza Natanielowi. Tak przecież kochał życie, słońce i światło! Nataniel, jej najdroższy przyjaciel.
Zrozumiała, że najważniejszy jest czas. Miała go bardzo mało.
Zmusiła się, by stanąć na nogi. Która może być godzina? Czy zdąży do banku? Była pełnoletnia i mogła podjąć pieniądze, latami gromadzone przez rodziców na jej koncie, którego do tej pory nie ruszała. Była to wielka suma, a ona potrzebowała teraz zaledwie jej niewielką część. Telefon na lotnisko, list do rodziców, ubranie odpowiednie na wyjazd…
Parę godzin później Ellen siedziała w wieczornym samolocie do Londynu.
Maleńkie miasteczko w Lake District okazało się zupełnie inne, niż Nataniel opisał je w liście. Nazwa się zgadzała, miejsce także, ale Ellen nie mogła pojąć, dlaczego wyrażał się o nim tak negatywnie. Okolica była przecież czarująca! Łagodne zbocza Foggy Hill lśniły w blasku słońca, a nad brzegiem jeziora w dolinie zbiły się w gromadę prześliczne małe domki. Dostrzegła też zamek, otoczony bujnymi drzewami, a nad wszystkim imponującą wysokością królowało Foggy Hill. Dalej, na krańcu doliny, rozciągały się pagórkowate wrzosowiska, niknąc na horyzoncie w błękitnej mgle.
Chciałabym tu zamieszkać, pomyślała Ellen, ale zaraz przypomniała sobie, w jakiej sprawie przyjechała. Choć z trudem dało się w to uwierzyć, spokojne angielskie miasteczko skrywało straszną tajemnicę, gdzieś tutaj musiał przebywać Nataniel, któremu groziło wielkie niebezpieczeństwo. I nikt go nie szukał.
Nadal odczuwała trudy podróży, choć pokonała długą drogę najszybciej jak się dało, ostatni etap taksówką z najbliższego lotniska. Natychmiast po zakwaterowaniu się w hotelu i otrzymaniu wiadomości, że Nataniel jeszcze się nie pojawił, zgłosiła się na policję.
Pozwolono jej rozmawiać z samym komendantem, wysokim chudym mężczyzną, który przyglądał jej się spokojnie nieprzeniknionym wzrokiem. Z trudem przyszło jej wyjaśnić, dlaczego przyjechała, ale jakimś cudem ją zrozumiał. Postanowiła trzymać się wersji, że większość informacji o poczynaniach Nataniela otrzymała od niego w liście, nie udało jej się jednak pominąć swego telepatycznego eksperymentu. Zdanie komendanta policji na temat jej porozumienia z Natanielem pozostało jego tajemnicą. Niewiele się odzywał.
– Jestem pewna, że on potrzebuje pomocy – zakończyła swą przemowę Ellen. – Trzeba go znaleźć jak najprędzej. Sądzę, że mniej więcej wiem, gdzie on jest.
Komendant nareszcie przemówił, otwierał usta z trudem, jakby spięte były klamerkami:
– Sporo się wydarzyło od czasu gdy… hm… gdy ostatnio miała pani kontakt z Natanielem Gardem. W piątek rano, dzień po tym, jak pan Gard zniknął, odnalazł się Ken Brown.
– Co takiego? – zawołała Ellen. – Żywy?
Uroczyście pokiwał głową.
– Ale wycieńczony. Leży teraz w szpitalu, cały pokryty śladami po ukłuciach igieł, dochodzi do siebie po tym, co przeżył. Nic nie potrafi powiedzieć. Wie tylko, że kiedy przed czterema tygodniami wszedł do swego pokoju, ktoś musiał się tam schować, bo na głowę narzucono mu cuchnącą szmatę. Potem już nic nie pamięta do chwili, kiedy w piątek wczesnym rankiem obudził się na tutejszym cmentarzu. Człowiek zamiatający ulicę zobaczył, jak idzie chwiejnym krokiem.
– Nie pamięta niczego, co wydarzyło się przez tak długi czas?
– Nie. Bredzi tylko o przedziwnych lotach w powietrzu, o tym, że sam potrafi fruwać jak ptak, o przerażających wizjach. Sporo fragmentów jego opowieści wskazuje na to, że był pod działaniem jakiegoś narkotyku i miał halucynacje.
Читать дальше