– Czeka nas cała masa pracy biurowej – powiedziała pani Sinclair, kiedy wspinały się na kolejne schody. – Dlatego musiałaś przyjechać tak wcześnie, reszta personelu zjawi się dopiero za dziesięć dni, na otwarcie.
– Czy pani tu mieszka? – ostrożnie spytała Ellen.
– Nie, mam swój dom we wsi.
– O – powiedziała tylko Ellen i bała się spytać o coś więcej. Na długim korytarzu z głębokimi wnękami okiennymi grube deski w podłodze przeraźliwie trzeszczały pod stopami.
Pani Sinclair najwyraźniej jednak wyczula lęk dziewczyny.
– Pomieszkasz tu najwyżej przez parę dni – pocieszyła ją. – Nic złego się nie stanie, mażesz pozamykać wszystkie drzwi, żeby ustrzec się ewentualnych niepożądanych wizyt. W tym właśnie budynku pierwotnie mieścił się zajazd. Poprzedni właściciel najwyraźniej w ogóle nie miał zamiaru go wykorzystywać, ale moim zdaniem to niemądrze. Przygotowałam już niektóre pokoje. O, do tego możesz się wprowadzić.
W niskim pokoju nie była ani jednego kąta prostego. Okienka z chropowatymi szybkami wychodziło na drogę. Ellen zauważyła, że zaraz za nim wisi jeden z szyldów.
– Jak tu miło – szepnęła, z podziwem patrząc na staromodną narzutę w różyczki i miedzioryty na ścianach.
Pani Sinclair już była na korytarzu. Ellen wyszła za nią, w drzwiach musiała się pochylić.
– Numer cztery i pięć to pokoje dwuosobowe – wyjaśniała kierowniczka, otwierając i zamykając kolejne drzwi. – Jedenaście i dwanaście dla rodzin z jednym dzieckiem.
Skręciły.
– A to są jedynki, numer sześć i dziewięć. Tutaj jest schowek na szczotki, toalety są na parterze, bardziej nie zdołaliśmy unowocześnić tej części.
– A te drzwi… Dokąd one prowadzą? – spytała Ellen wskazując na niskie, krzywe, nie pomalowane drzwi na końcu korytarza. – To chyba pokój numer osiem?
– Tych drzwi się nie używa – odparła krótko kierowniczka i skierowała się ku schodom.
Zanim Ellen skręciła za róg, zerknęła po raz ostatni na zamknięte drzwi. Każdy milimetr korytarza był starannie wyczyszczony i odmalowany – z wyjątkiem tych drzwi.
Wszystko w tym domu była stare, ale te drzwi sprawiały wrażenie, jakby naprawdę nikt ich nie otwierał przez ostatnie sto lat.
Działo się to za dnia, kiedy zajazd tętnił życiem, zewsząd dobiegały głosy ludzi, robotnicy stukali i pukali, a Ellen z zapałem zapoznawała się z obowiązkami recepcjonistki. Nigdy nie przypuszczała, że może ich być tak wiele, pani Sinclair zaś z trudem ukrywała irytację z powodu jej kompletnej ignorancji w tej dziedzinie.
Pod wieczór jednak, kiedy zaczęło się zmierzchać, dom powoli przycichał, aż wreszcie i pani Sinclair pojednawczo powiedziała Ellen „dobranoc” i kazała jej zamknąć się na wszystkie spusty.
Ellen wykonała polecenie, zabrała z kuchni szklankę soku pomarańczowego i przygnębiona poczłapała po stromych schodach do swego krzywego pokoiku w najstarszej części domu.
Smętny, monotonny szum rzeki słychać było teraz wyraźniej. Gdzieś w głębi lasu śpiewał drozd, jego smutne trele niosły się dokoła. Samotna, samotna… jeśli nawet we wsi znajdowali się jacyś młodzi ludzie, to nie było ich słychać. Ani warkotu samochodu, ani odgłosu motocykla… Ciszy wczesnoletniego wieczoru nie mącił żaden ludzki głos.
Ellen starannie złożyła narzutę w różyczki. Doszła właśnie do wniosku, że wcale, ale to wcale nie jest jej przyjemnie w tym starym domu. Zaraz za drzwiami ciągnął się kręty korytarzyk i szereg zamkniętych drzwi. Pod nią – puste piętro, na którym mieszkał kiedyś sam właściciel zajazdu. Nieco dalej zaczynało się skrzydło kuchenne, przylegające do jeszcze jednego pustego budynku, z drugiej strony zaś stajnie, gdzie za dawnych czasów trzymano konie na zmianę. A teraz w całym zajeździe przebywała tylko ona, Ellen Knutsen, z dwudziestego wieku. Nigdy szczególnie nie bała się ciemności, ale pod wpływem dość niesamowitej atmosfery, wszystkich wspomnień, jakie musiał kryć w sobie ten dom, odczuwała pewien niepokój.
Właśnie w takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak bardzo jest samotny, myślała przygnębiona. Ellen już wiele razy w swoim krótkim życiu doznała rozczarowań, ale wciąż z tym samym entuzjazmem całą duszą angażowała się w najbardziej szalone przedsięwzięcia: organizowała zbiórki i kiermasze dobroczynne na cel, który właśnie poruszył jej serce, protestowała przeciw niesprawiedliwości i upominała się za najsłabszymi tylko po to, by ostatecznie się przekonać, że nie zawsze można przełamać opór większości, że to właśnie ogół często ma rację, a słaby jest po prostu słaby i nie dorasta do sytuacji…
Ach, ile już klęsk poniosła! Ile pogardy, drwin i pouczeń musiała znieść, kiedy porywał ją zapał i sprowadzał na manowce! Ileż przykrych, mrocznych chwil przeżyła, takich jak teraz!
Ellen chciała tyle z siebie dać, ale wciąż jeszcze była za młoda, by znaleźć właściwą drogę w życiu.
Napłynęły przykre wspomnienia, przywołane smutną piosenką drozda i odwiecznym szemraniem rzeki, a trzaski starego domu przywiodły na myśl upiory niespokojnej przeszłości.
W historii rodziny istniała bowiem ciemna karta, która dręczyła Ellen szczególnie w dzieciństwie. Nigdy co prawda nie łączyła tego ze swym strasznym przeżyciem, u którym nikomu nie powiedziała, ale to miejsce i ta chwila okazały się jakby specjalnie wybrane, by nękać ją takimi właśnie wspomnieniami.
Na szczęście Ellen była przemęczona i nie wierciła się długo w łóżku, wyolbrzymiając dźwięki i snując niemądre fantazje o przeszłości. Zasnęła jak kamień.
Następnego dnia poszła da wioski. Był tam wielki nowoczesny supersam i zwykły mały prowincjonalny sklepik. Wybrała ten drugi, choć może nie powinna była tego robić.
Sklepikarka okazała się nadzwyczaj ciekawską osobą.
– O, widzę, że już się u nas pojawili turyści.
– Nie, ja pracuję w zajeździe. Będę tu przez całe lato.
– Aha, kelnerka?
– Nie, recepcjonistka. Ale Bóg jeden wie, jak to będzie. To chyba trudniejsze, niż sądziłam.
Sklepowa położyła biust na ladzie.
– Mieszkasz we wsi, prawda?
Ellen po raz trzeci musiała odpowiedzieć przecząco.
Nie, w zajeździe. Przyjechałam wczoraj i muszę przyznać, że czuję się tam trochę osamotniona.
Kobieta plasnęła o ladę otwartą dłonią.
– Na litość boską, ta szalona baba pozwoliła zamieszkać takiej młodej dziewczynie samej w tym nawiedzonym domu? Niesłychane!
Usta Ellen zadrżały. Wzburzenie sklepikarki i śmieszyło ją, i dziwiło.
– Nawiedzony dom?
– Szczęśliwie zamknęli najstarszą część…
– Chodzi pani o tę bliżej lasu? – spytała Ellen niepewnie. – Właśnie tam mieszkam.
– Co takiego? – krzyknęła kobieta. – Co? To przecież szaleństwo! Nicolaysen nigdy by do tego nie dopuścił! Przenigdy!
– No, zaczynam się bać – rzekła nieco zniecierpliwiona Ellen z wyrzutem. – Naprawdę tam straszy, czy pani żartuje?
Sklepowa pojęła, że posunęła się za daleko.
– No cóż, czy straszy… Nikt niczego nic widział, ale działy się tam różne dziwne rzeczy.
– Jakie dziwne rzeczy?
Kobieta, jakby w obawie, że ktoś przypadkiem je usłyszy, zerknęła przez ramię i ściszyła głos:
– Powiem ci jedno: nie ruszaj tych drzwi!
– Tych w samym końcu korytarza? – spytała Ellen z jakimś dziwnie nieprzyjemnym uczuciem. – Co to właściwie za drzwi? Dokąd prowadzą?
Wiejska sklepikarka poufnie nachyliła się jeszcze niżej.
Читать дальше