– Czas już dojrzał – powiedział jeden z tych, którzy się Belindzie najmniej podobali. – Czas dojrzał, żeby zwołać oficjalne zebranie.
Marcus Thrane sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego tą propozycją, ale jeszcze się wahał.
– Naprawdę jesteście zdania, że możemy się odważyć?
– Absolutnie – odparł ktoś inny i to była odpowiedź, jakiej Thrane najwyraźniej oczekiwał.
– Bardzo wielu jest po naszej stronie – zapewniał Thrane. – Słyszałem o pewnym młodym pisarzu, który pracuje nad sztuką teatralną poświęconą sprawie robotników. Nazywa się Henryk Ibsen, może któryś zna to nazwisko? Nie? Ja też nie, ale powinniśmy być wdzięczni za wszystko, co może nam pomóc. Poza tym w gazecie w Moldes ukazał się artykuł, który z daleka pachnie siarką. Napisał go Bjornstjerne Bjornson. Oczywiście sporo w nim przesady, ale… ale im więcej ludzi jest z nami, tym lepiej! A jak na twoim terenie, Viljar?
– Nie chciałem wypytywać zbyt wielu w mojej parafii, lepiej się specjalnie nie afiszować – odparł Viljar. – Ale dowiadywałem się w Lier i w Sandvika, i tam mamy poparcie. Gorzej natomiast w Asker.
Belinda siedziała jak na szpilkach. Nic dziwnego, że Viljar boi się więzienia! Dostałby się tam natychmiast, gdyby rozgadała…
Ale ona nie piśnie ani słowem! Chociaż w drodze do domu będzie próbowała go przekonać, że źle postępuje. Naprawdę nie powinien się zajmować takimi sprawami! Czy on nie pojmuje, jakim strasznym draniom pomaga?
Nie bardzo rozumiała, o czym oni rozmawiają. Mówili coś o powszechnym prawie głosu, niezależnym od tego, czy człowiek posiada majątek, czy nie, ani od tego, jaką pozycję zajmuje w społeczeństwie. Mówili o kontroli nad kupcami, którzy mają monopol na handel wiejski, i o tym, że komornicy powinni dostać ziemię na własność.
– Sprawą najważniejszą – mówił Marcus Thrane – jest radykalizacja poglądów urzędników i utworzenie partii demokratycznej, w której robotnicy i radykalnie nastawieni urzędnicy oraz drobni rzemieślnicy stanowiliby główną siłę.
Belinda potrząsała głową, jakby chciała zmusić mózg do lepszej pracy, do rozumienia, o czym mówią tamci. Ale tutaj najwyraźniej potrzeba było większych zdolności niż te, w które wyposażył ją los.
Zebrani zaczęli omawiać kwestie związane z organizacją tego wielkiego zebrania. Miałoby się ono odbyć w okolicach Bożego Narodzenia. To i takie wielkie święto mieliby zbezcześcić tą swoją bezwstydną działalnością?
O Boże drogi! Co tu robić? Trzeba przecież ratować Viljara! Musi go wyrwać ze szponów tych okropnych ludzi! Jaki on urodziwy, kiedy tak siedzi przy wielkim stole, pośrodku, a inni wokół niego! On naprawdę jest bardzo przystojny, pomyślała, i było to całkowicie jej własne odkrycie. Nie wiedziała zresztą, kogo mogłaby zapytać, co powinna sądzić o Viljarze. To prawda, że twarz miał dość surową, rysy ostre i te lodowate oczy, ale był bardzo pociągający, pewnie właśnie dlatego. Zwróciła uwagę, że zebrani odnoszą się do niego z wyraźnym respektem, słuchają bardzo uważnie, kiedy mówi. Tylko raz spojrzał w jej stronę i posłał jej przelotny uśmiech jakby dla dodania odwagi. Poczuła się wtedy taka szczęśliwa! Ale przez cały czas się martwiła. Jak mu wytłumaczy, jak zdoła go przekonać, że postępuje źle?
Jeden z obecnych coś opowiadał… Mimo woli zaczęła słuchać i sprawa ją zainteresowała. Opowiadał o biednej rodzinie, obarczonej licznym potomstwem, która została wyrzucona na ulicę, bo ojciec nie był już zdolny do pracy. Sami nie mieli w domu dużo miejsca, tylko jeden jedyny pokój dla ośmiorga dzieci i rodziców, ale i tak brali lokatorów, żeby chociaż na czynsz zarobić. Przeważnie dziewczyny uliczne, które tam przyjmowały swoich klientów. Ale właściciel domu się o tym dowiedział i wyrzucił ich. Teraz cała rodzina nie ma co jeść i nie ma dachu nad głową, a zimy tylko patrzeć.
Potem kto inny opowiedział inną historię. O jakichś biedakach, którzy przez całe życie pracowali dla bogatych ludzi, ale nigdy nie otrzymywali żadnej zapłaty, jedynie jakie takie utrzymanie, a teraz, kiedy są starzy i niezdolni do pracy, to się ich wyrzuca! Opowiadano o wielu takich i podobnych przypadkach. O krawcowych, które muszą siedzieć i pracować przez całą noc za nędzne grosze, bo bogata pani idzie na bal. O służbie dworskiej, parobkach, podwładnych…
Boże drogi, ale to przecież dokładnie tak samo jak w domu, u mamy i ojca Belindy! Na przykład Andersonowa, która ma w domu pięcioro małych dzieci, musi pracować u rodziców Belindy od wczesnego rana do późnego wieczora. Kiedy ona właściwie widuje swoje dzieci? A kiedy dzieci widują matkę?
Belinda nigdy nie myślała o Andersonowej inaczej, niż myślała jej matka! Grzech i brak moralności u tych ludzi, powtarzała matka. Pijaństwo, upadek obyczajów, brak kultury…
Tak, ale co ci biedacy mieli robić? Jakie mieli szanse, żeby się czegoś dowiedzieć o kulturze, o dobrych manierach albo o ładnym języku? Butelka wódki i harmonia, tańce w sobotę wieczorem i może jakaś chwila czułości we dwoje?
To także nie były własne myśli Belindy, po prostu jeden z obecnych mówił o braku kultury u biedaków, a także o strasznym przyroście liczby dzieci właśnie w tych środowiskach. Od kiedy udało się zwalczyć wielkie epidemie, w kraju przybywało ludzi, wszystko to razem przyczyniało się do coraz większej nędzy.
Marcus Thrane nie ukrywał, że dla niego ci biedacy są także wielką grupą wyborców, choć nie to było głównym celem jego działalności. On pragnął pomagać robotnikom, ale najpierw chciał pomóc tym, których określał jako warstwy średnie. Belindę ogarnął wstyd. Dlaczego nikt jej nigdy nie powiedział, że wielu ludzi żyje w takich strasznych warunkach?
Pewnie dlatego, że pojęcie „lud” nie należało do jej świata, tego słowa nie używano w rodzinnym domu. Od dzieciństwa były jej wpajane poglądy rodziców. Niczego więcej o świecie nie wiedziała.
Wkrótce zebranie dobiegło końca. Belinda ocknęła się z zamyślenia, przygnębiona i pełna współczucia. Viljar z Ludzi Lodu pakował jakieś papiery i gazety, wszyscy mówili sobie dobranoc.
W drodze do domu Belinda była z początku milcząca. Wszystkie słowa, które zamierzała powiedzieć Viljarowi, teraz gdzieś się zapodziały albo wydawały jej się głupie, małostkowe.
Nagle oświadczyła jakby sama do siebie:
– Muszę wiedzieć więcej.
– Tak – potwierdził Viljar krótko.
Jakie to cudowne uczucie! Że on bez jakichkolwiek wyjaśnień wie, co ona ma na myśli! Ale niczego tłumaczyć jej nie próbował.
Kiedy jechali w tamtą stronę, do Drammen, była zbyt wstrząśnięta tym, co ją spotkało w Elistrand, by zdawać sobie sprawę, jak blisko siebie siedzą na koniu. Teraz sprawy miały się inaczej. Jakby to polityczne spotkanie oddaliło niedawne przeżycia, otuliło je watą, stępiło. Teraz uświadamiała sobie, że jest żywą młodą kobietą, że w jej ciele płynie krew. On zaś był ciepły i silny, jego ramiona obejmowały ją, dając niezwykłe poczucie bezpieczeństwa. I chociaż wciąż siedziała bardzo niewygodnie, może nawet bardziej niż przedtem, to nie zamieniłaby tej jazdy na żadną cudowną podróż w złoconej kolasie.
Nieoczekiwanie zachichotała.
– Z czego się śmiejesz?
– Z twoich tajemnic – wyjaśniła. – Najpierw były upiory a, jak się można było spodziewać, byłam sztywna ze strachu, kiedy mi o tym powiedziałeś. Myślałam więc, że ta druga tajemnica jest tak samo mistyczna, też związana z czarami, a tu nagle… upadek na twardą ziemię!
Читать дальше