Najbardziej bała się tego odcinka drogi, na którym las rósł po obu stronach.
Dalej, już koło zagrody, był Andreas. Ta myśl dodała jej otuchy. W zbożu leżał ukryty Kaleb, ale nie zdradził swojej obecności.
Przecież ona jeszcze musi wrócić tą samą drogą!
Jeśli zajdzie aż tak daleko…
O, tutaj siedziała razem z Mattiasem na ukwieconej łące, prowadząc nadzwyczaj intymną rozmowę. Gdzie teraz podziały się kwiaty?
Może te jaśniejsze, szarawe plamki, które gdzieniegdzie dostrzegała, to stokrotki?
Jakże wstrząśnięta była jego pytaniami! Na przykład o to, co czuła, gdy jako dorosła kobieta przez całe lata nikogo nie widywała. I jak zmysłowa mu się wydawała. Tak, to prawda, nagromadziła w sobie wiele nie spełnionych uczuć, a one przerodziły się w potrzebę kochania kogoś w podwójnym rozumieniu tego słowa. On wtedy powiedział, że jest w niej zakochany. Nie uwierzyła mu wówczas i nawet teraz wątpiła! Dlaczego nie przyszedł? A może tak jak inni trzymał straż gdzieś po drodze?
Nie, to niemożliwe, Mattias nigdy by nie zostawił jej samej w tak dramatycznej sytuacji.
Jeżeli ją kochał…
W jaki sposób tylu mężczyzn mogło zachowywać się tak bezgłośnie? Czy naprawdę tu byli?
Znów strach pochwycił ją w swoje szpony. Przytłaczała ją jedna natrętna, koszmarna myśl: oszukali mnie. Jestem całkiem sama, sama w środku lasu. Wszyscy porządni ludzie właśnie kładą się spać, starannie uprzednio zamknąwszy swe domostwa. Tylko ja jedna jestem poza domem. Ja i jeszcze ktoś…
Który z domów leży najbliżej, zapytała sama siebie na wypadek, gdyby musiała uciekać przed tajemniczym prześladowcą. Lipowa Aleja? Chyba tak, jeśli przebiegnie przez polanę, na której Andreas odkopał zwłoki. Czy może chata Jespera wyżej, w lesie? Nie, tam przecież nikogo nie ma. Jesper przeniósł się w bezpieczne miejsce, na Grastensholm.
Grastensholm także leżało niedaleko, ale wiodąca tam droga była bardziej uciążliwa.
Będzie musiała kierować się na Lipową Aleję.
Choć i tak nie zdąży tam dotrzeć, dobrze o tym wiedziała. Przed człowiekiem, być może, zdołałaby umknąć. Ale pamiętała straszne, poruszające się długimi susami zwierzę w jałowcach koło Elistrand. Przed nim nigdy nie ucieknie.
Hilda raz jeszcze zatrzymała się, nim weszła w czeluść lasu. Kilkakrotnie odetchnęła, by uspokoić oszalałe serce.
Przez szesnaście lat mieszkała w domu pod lasem. I las był jej domem. A teraz była tak przerażona, jak gdyby wstępowała w otchłań.
Z mocno bijącym sercem, w każdej chwili gotowa do ucieczki, zagłębiła się w las.
Wśród drzew było całkiem ciemno, ale ona znała ścieżkę, bardziej ją wyczuwała niż widziała.
Panowała tu grobowa cisza. Trzask spadającej na ziemię złamanej gałązki wydawał się strzałem armatnim. Musiała użyć całej siły woli, by zmusić nogi do posłuszeństwa.
Czuła, że jej ciało niemal zdrętwiało ze strachu. Wyciągnięte ręce odstawały od boków, skóra składała się z samych odsłoniętych nerwów, a kark miała tak sztywny, że nie mogła ruszyć głową, tylko w myślach huczało: gdzie jesteście? Powiedzcie, gdzie jesteście? Powiedzcie, że w ogóle jesteście! Że nie jestem sama!
Czy coś nie poruszyło się w głębi lasu?
Jeśli tak, to może jeden ze strażników?
Droga przez las wydawała się nie mieć końca. Czy zboczyła ze ścieżki i zabłądziła?
Nie, chyba widziała przed sobą prześwit.
Przeszła. Najgorszy odcinek już za nią.
A może zbrodniarz o niczym nie słyszał i wcale go tu nie ma? I przejdzie całą drogę tam i z powrotem, a on się nie pokaże? To była pocieszająca myśl.
W ciemności rozróżniła furtkę. Uznała, że w pobliżu powinien ktoś leżeć, bo po jednej stronie rosło kilka wielkich brzóz.
Zdjęła dwa drągi i wspięła się po pozostałych. Tamtych dwu nie założyła na miejsce na wypadek, gdyby w powrotnej drodze musiała się spieszyć…
Jeszcze ten kawałeczek pod górę.
Było tu dużo otwartej przestrzeni i w pobliżu nikt i nic nie mogło się ukryć. Ale oczy mogły ją śledzić; oczy, które w ciemności widzą lepiej niż ona.
Znajdowała się już na małym, tak dobrze jej znanym podwórku. Te niezliczone zimowe wieczory, kiedy przechodziła tędy, by wydoić krowę. Równie ciemne zimowe poranki… Czy wtedy się nie bała? A może tak? Może już wówczas nieobcy był jej strach? Nie mogła sobie przypomnieć.
Tu powinien być Andreas. Nie określił dokładnie miejsca, ale gdzieś tu miał się schować.
Och, Boże, niechże on się jakoś odezwie! Muszę poczuć obecność drugiego człowieka, usłyszeć głos, choćby najcichszy szept.
Czuła, jak krew pulsuje jej w żyłach.
Dom… musi wejść do środka, by przeprowadzić plan do końca. Przecież przyszła po to, żeby zabrać coś z domu. Musi więc to zrobić. Nikt nie może nic podejrzewać.
Zaczęła mocować się z zamkiem. Andreasie, odezwij się! Pokaż, że tu jesteś, daj choć mały, najmniejszy znak!
Odpowiedziała jej głucha cisza.
Zamek wyłamany! Ktoś musiał otworzyć drzwi!
Nie, tego nie zrobi! Nie wejdzie teraz do środka, kiedy tam może się ktoś ukrywać, stać za drzwiami… Będą musieli ją zrozumieć.
Ze strachu zrobiło się jej słabo. Może szeptem zawołać Andreasa? Nie, po co? Jeżeli ktoś jest wewnątrz, Andreas musi chyba o tym wiedzieć? Przypuszczała, że zajęli swoje posterunki już dawno, wiele godzin temu, ale pewności nie miała.
Tu niedaleko jest Andreas, myślała, starając się uspokoić oddech. Ujęła w dłoń długi, płaski kamień, którym zwykle oskrobywała buty po powrocie z obory. Tak uzbrojona wolniutko pchnęła drzwi, najpierw górną połowę, potem dolną.
Maleńka sionka. Już unosi się tu zapach taki, jak w domach, w których nikt nie mieszka. Niskie drzwi do izby…
Czuć było stęchlizną! Ale czy jest tu jeszcze inny, obcy zapach? Zapach człowieka? Lub też… ostry zapach drapieżnika? Nie czuła niczego.
Nie było czasu, by zapalać łuczywo. Będzie musiała udawać, że szuka w ciemnościach.
Zaskrzypiały drzwi prowadzące do komory. Przez długą, długą chwilę Hilda stała nieruchomo, w głowie kłębiły się wspomnienia. Ciało ojca, chybotliwie zwisające z belki w powale…
A jeżeli ktoś ukrył się właśnie tam?
Nie mogła już dłużej znieść napięcia. Pomyszkowała jeszcze chwilę na półkach pod powałą i w szafie. Starała się wyjść z domu spokojnie i dostojnie; w rzeczywistości jednak popędziła jak strzała.
Wyjście na otwartą przestrzeń przyniosło jej ulgę. Połowę zadania miała za sobą, teraz pozostawał jeszcze powrót tą samą drogą.
Żadnego znaku od Andreasa. Mógłby chociaż pisnąć.
Nie, oczywiste, że nie mógł. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Wprost przeciwnie.
Z powrotem tą samą drogą… Ale Hilda była już spokojniejsza. Wszystko jak dotąd toczyło się pomyślnie. Teraz też będzie dobrze, na pewno!
Wspięła się po furtce i położyła na miejsce dwa zdjęte wcześniej drągi. Zawsze to jakaś przeszkoda dla tego, kto ewentualnie posuwa się jej śladem.
Kiedy oddaliła się już od płotu, przyszło jej do głowy, że źle zrobiła. Gdyby ktoś napadł ją tu, niżej, a Andreas biegłby na pomoc, furtka utrudniałaby mu pościg.
Nie, już nie zawróci.
Droga, którą miała teraz przed sobą, wcale nie wydawała jej się długa. Jeszcze tylko przejść przez las…
Zatrzymała się gwałtownie.
Bo naprawdę coś usłyszała, coś w lesie, z lewej strony. Coś wielkiego, co szło po cichu.
Читать дальше