Mężczyźni popatrzyli po sobie. Pani Emilia uśmiechnęła się ciepło i uspokajająco do syna.
Mandrup Svendsen pochylił się ku Elisabet i rzekł:
– Ale ty jesteś także dziedziczką Gabrielshus w Danii.
– Och, nie, na Boga! – roześmiała się Elisabet nerwowo. – Przecież ten majątek jest własnością korony duńskiej od czasów mojego prapradziadka Tristana!
Tamten wyprostował się znowu.
– Jesteś tego pewna? Ty jesteś główną spadkobierczynią, wiesz o tym? Możesz odkupić majątek od korony za niewielką sumę. Masz prawo pierwokupu.
Psie uwielbienie, jakie Braciszek okazywał swojej matce, zaczynało Elisabet denerwować. Nie uniknie się tutaj problemu teściowej! I to nie dlatego, że pani Tark będzie sprawiać kłopoty, przyczyną będzie Braciszek! Nie ma co!
– Ale na co mi Gabrielshus? Ja go nie chcę. A poza tym wcale nie jestem jedyną spadkobierczynią. W Skanii mieszka potomstwo siostry Tristana, Leny. Jest tam mój rówieśnik Arv, syn Orjana Gripa.
– W porządku, o tym wszystkim porozmawiamy z twoim ojcem – oświadczyła lekkim tonem pani Tark. – Męczycie Elisabet, czy tego nie widzicie? Ona jest naszym gościem i to powinien być miły wieczór.
– Tak, naturalnie – uśmiechnął się jej małżonek przepraszająco. – Ale chyba rozumiesz, kochanie, że Elistrand to dwór o mniejszym znaczeniu. Lipowa Aleja także. A ty nosisz przecież tytuł, jesteś margrabianką, a to wymaga oprawy.
W Elisabet się gotowało, ale, co trzeba zapisać jej na plus, zdołała zachować pozory.
– Pozwólcie mnie wyjaśnić kwestię Gabrielshus – zaproponował Mandrup. – Moglibyśmy zaraz wykupić majątek za niewielką sumę, skoro ty jesteś główną dziedziczką. A jeśli chodzi o Grastensholm i Lipową Aleję, to możesz przeprowadzić proces przeciwko twoim szwedzkim krewnym.
Nigdy w życiu, myślała Elisabet, ale tym razem udało jej się zachować pełne urazy milczenie.
Pani Tark zauważyła to. Bo Elisabet wcale nie była taka nieprzenikniona.
– Och, dajcie spokój – powiedziała pani Emilia przyjaźnie. – Jakie znaczenie mają pieniądze? Jestem pewna, że Elisabet jest odpowiednią żoną dla Braciszka. Mam chyba rację?
Mąż przytakiwał jej z niepewnym uśmiechem. Braciszek zaś naprawdę patrzył na Elisabet rozkochanym wzrokiem. Za pozwoleniem matki, oczywiście…
W spojrzeniu Mandrupa Svendsena jednak można było wyczytać zdecydowanie. I łapczywość. Można zająć wszystkie te dwory! To był prawdziwy przedsiębiorca. Tak Elisabet już wiedziała, że wielkie przedsiębiorstwo Vemunda prowadzi właśnie Mandrup.
I nagle zrozumiała, dlaczego Vemund nie pasuje do tego towarzystwa. Był on zupełnie innym typem niż pozostali członkowie rodziny. Był jednym z Tarków, temu nie można było zaprzeczyć, a jednak…
Elisabet wpadła w pełen przekory humor. A może powinna wypuścić kota z worka i zapytać: Kim jest Karin Ulriksby?
Nie, tego nie może zrobić. Obiecała Vemundowi, że będzie milczeć.
A zresztą może to pytanie wcale by nie wywołało żadnego skandalu. Może ci ludzie nie znają Karin? Może to tylko problem Vemunda?
Z ulgą przyjęła do wiadomości, gdy w chwilę potem pani Tark dała znak, że „audiencja” skończona. Elisabet wstała i bardzo uprzejmie podziękowała za wieczór. Żadne oficjalne zaręczyny nie zostały zawarte, ale od tej chwili mogła się uważać za przyrzeczoną Braciszkowi Tarkowi. Wszyscy zapraszali ją bardzo serdecznie najszybciej, jak będzie to możliwe.
Ukradkiem obserwowała swego ewentualnego przyszłego męża i czuła się dość niepewnie. To prawda, że był młodzieńcem pod każdym względem sympatycznym, to prawda, że przyjemnie było na niego patrzeć, ale…
Gdybyż tylko nie była taka niepewna!
Chciał odwieźć ją do domu, ale już sama myśl o tym wzbudziła w niej panikę. Cała ta rodzina stała jej kością w gardle. Nie, dzięki, musi zostać sama.
Ze skromnie spuszczonym wzrokiem szepnęła, że jest już późno i ona powinna myśleć o swojej reputacji.
Rodzina zaakceptowała to łaskawie. Została szczególnie gorąco pożegnana przez panią Tark, jedyną wyrozumiałą osobę w tym gronie. Elisabet, oczywiście, bała się trochę tej władczej damy. Nigdy nie lubiła czuć się mało warta. A tutaj, mimo całej życzliwości pani Emilii, tak właśnie się czuła.
– Na pewno zostaniemy przyjaciółkami, Elisabet – powiedziała przyszła teściowa i zapewne mówiła to z przekonaniem.
Elisabet jednak była w złym nastroju i przyjęła to jako groźbę.
Muszę bardziej na siebie uważać, pomyślała, pełna zastrzeżeń do samej siebie. Pomachała wytwornej rodzinie, żegnającej ją na schodach pięknego domu, i zdołała nawet przywołać na wargi blady uśmiech. Oni machali jej także przyjaźnie, niezwykle przyjaźnie.
Nareszcie powóz odjechał.
Wyskoczyła przed domem Vemunda i odesłała powóz do Lekenes. Było jej obojętne, co pomyśli stangret.
Wyprostowała się i oddychała głęboko. Co ma teraz powiedzieć Vemundowi? Czy powinna kłamać i oświadczyć, że wszystko układa się jak najlepiej? Czy opowiedzieć, jak było?
Drzwi zastała otwarte. Mój Boże, pomyślała, czy on się nie boi włamywaczy?
Zapukała z ociąganiem. W domu panowała martwa cisza.
Weszła powoli.
– Vemund?
Nikt nie odpowiadał. Poszła dalej, do pokoju, w którym już kiedyś była. W lichtarzu dopalała się świeca. Otwarte drzwi prowadziły do sąsiedniego pokoju i tam także paliła się świeca.
Vemund Tark leżał na łóżku w dosyć niewygodnej pozycji. Spał zasłaniając ręką oczy. Elisabet podeszła bliżej, niepewna, czy powinna go zbudzić, czy raczej dać mu spokój.
Ale przecież nalegał, żeby przyszła…
Kiedy zobaczyła karafkę i szklaneczkę na nocnym stoliku, obie prawie puste, i kiedy poczuła zapach alkoholu, cofnęła się pospiesznie.
Ale nie dość szybko. Ręka Vemunda wyciągnęła się błyskawicznie i chwyciła ją za nadgarstek. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa.
– No, i jak poszło? – spytał ochryple.
Elisabet skrzywiła się.
– Ty piłeś!
– Wyobraź sobie, że wiem o tym! Oczywiście, że piłem, do diabla! A jak inaczej zniósłbym to wszystko? No?
– Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Zostałam zaakceptowana. Pod jednym tylko warunkiem.
– Pod jakim warunkiem?
– A, to nie ma znaczenia.
Uścisk wokół nadgarstka przybrał na sile.
– Pod jakim warunkiem?
– Oni by woleli, żebym posiadała także Grastensholm i Lipową Aleję – jęknęła żałośnie. – A na dodatek Gabrielshus.
– Przeklęci krwiopijcy! To, oczywiście, Mandrup, prawda?
– Ja… Ja odniosłam wrażenie, że to ich wspólny pogląd. Ale on był najbardziej zainteresowany, to prawda. A twoja matka we wszystkim się z nimi zgadzała, chociaż uważała, że są za bardzo natarczywi.
Vemund znowu zasłonił oczy ręką.
– Och, taki jestem zmęczony! Nie zniosę tego dłużej!
Elisabet stała przez chwilę w milczeniu, a potem zapytała:
– Vemund, czy ja naprawdę muszę wyjść za Braciszka?
– Musisz! – zawołał i pociągnął ją tak, że usiadła na łóżku. – Jesteś jedyną osobą, która może go uratować! Mój brat ma wiele zalet, a ja jestem za niego odpowiedzialny. On musi zamieszkać w Elistrand, troszczyć się sam o siebie, o dom i rodzinę. I, Elisabet, wy dwoje moglibyście wziąć do siebie Karin… Wiem, że proszę cię o tak wiele, ale jestem w rozpaczy, wierz mi!
– Karin – powiedziała Elisabet z zastanowieniem. – Nikt nie wie, jak się teraz potoczy jej życie, kiedy znalazła się w nim ta mała dziewczynka. Karin się zmienia z dnia na dzień. Ale, rzecz jasna, to nie jest wykluczone, że moglibyśmy wziąć ją do Elistrand. My tam jesteśmy przyzwyczajeni do opieki nad poszkodowanymi istotami. Zawsze kogoś takiego mieliśmy.
Читать дальше