– Tak, oczywiście! Muszę wiedzieć wszystko. Nawet jeśli będzie późno.
Poczuła się jakoś raźniej. Jednak nie była pozostawiona własnemu losowi.
Elisabet nie słyszała, czy powóz zawrócił, gdy szła ku domowi. Ale nie potrzebowała się odwracać, by wiedzieć…
Otworzyła jej pokojówka i nie było już odwrotu, wszystko się zaczęło – okropnie nerwowo, jeżeli chodzi o Elisabet. Braciszek powitał ją w hallu i pomógł jej zdjąć okrycie, a ona potknęła się i upuściła rękawiczki. Miała nadzieję, że jej szmaragdowozielona suknia jest odpowiednia na taką okazję. Nastała już jesień i bardziej pastelowych kolorów należało unikać. Z drugiej jednak strony nie powinna wyglądać, jakby szła na pogrzeb.
Chociaż, któż to wie, na co szła? Może na pogrzeb swojej wolności?
Braciszek był sympatyczniejszy i przystojniejszy, niż go zapamiętała. Czasami miała wrażenie, że jego zachowanie wynika ze słabości, ale był przecież jeszcze taki młody. I przystojny, że aż dech zapierało. Wyglądał dużo, dużo lepiej niż Vemund.
Cóż, Elisabet powinna być zadowolona…
„Ci piękni ludzie”, jak nazywała mieszkańców Lekenes, przyjęli ją niezwykle życzliwie. Pan i pani Tark ubrali się na tę okazję niebywale wytwornie; był też obecny jakiś tęgi pan, którego jej przedstawiono jako Mandrupa Svendsena, kuzyna pani Tark. Także i on musiał kiedyś mieć niezwykle piękne rysy, teraz można było się ich tylko domyślać pod ciemnoczerwoną, świecącą się skórą twarzy.
Wspaniała kolacja powoli mijała, Elisabet z łatwością uczestniczyła w konwencjonalnej rozmowie. „O, dziękuję, moja mama ma się znakomicie, nie, nie czytałam jej książki, ale chętnie to zrobię, oczywiście, moja pracodawczyni jest niezwykle sympatyczną damą, nie ma zbyt wielkich wymagań, tak, rzeczywiście pogoda zrobiła się okropna…
Przez cały czas czuła, że jest oceniana, że ją ukradkiem obserwują i taksują. Pani Emilia Tark, dokładnie tak czarująca, jak matka Elisabet ją określiła, uśmiechała się słodko i przyjaźnie, wypowiadała akurat te słowa, które należało, ale ani na chwilę nie spuszczała z niej oka. Pod całą tą życzliwością informowała wyraźnie: „noli me tangere”, „nie dotykaj mnie”. Braciszek wielbił ją bezgranicznie.
Elisabet chciałaby kiedyś być taka jak pani Emilia Tark. Tak samo zrównoważona, równie układna i równie piękna. Ale to oczywiście beznadziejne marzenia.
Jej mąż także zachowywał się jak światowiec, lecz Elisabet dostrzegała spojrzenia, jakie posyłał żonie, oczekując jej akceptacji za każdym razem, kiedy zabierał głos.
To Emilia posiadała wrodzoną pewność siebie. Arnold był jak nuworysz, który potyka się w tym świecie etykiety.
Mandrup Svendsen był również niepewny, choć w inny sposób. Hałaśliwy, rozgadany, wybuchający śmiechem. Elisabet domyślała się, że jego miało tu nie być dzisiejszego wieczora, że przyszedł nieoczekiwanie, ubrany niedostatecznie wytwornie, choć i tak elegancko, a oni nie mogli go nie zaprosić, by został na kolacji.
Pani Emilia chwilami wyglądała na udręczoną, kiedy kuzyn przerywał albo zachowywał się zbyt głośno w nieodpowiednich momentach.
Była to, ogólnie biorąc, dość męcząca kolacja.
Potem wszyscy przeszli do małego saloniku. Elisabet i pani Tark podano jakiś lepki, słodki napój, dość mocny, panowie natomiast pili bardziej męskie trunki. Mandrup Svendsen opróżniał swoją szklaneczkę jednym haustem, a dyskretny sługa natychmiast znowu napełniał naczynie.
Pani Tark, matka braci, posłała swemu mężowi ponaglające spojrzenie, po którym on zaczął mówić:
– No więc, droga Elisabet, wiesz chyba, dlaczego poprosiliśmy cię, byś dzisiaj do nas przyszła. Nasz ukochany syn chciałby prosić cię o rękę. A wczoraj jego brat, Vemund, powiadomił go, że już w imieniu Braciszka prosił twoich rodziców… i że oni nie okazali niechęci.
Elisabet pochyliła głowę i przestała szarpać swoją chusteczkę. Dłonie oparła na kolanach, ręce wyprostowała aż do bólu. To okropne skrępowanie, którego nigdy się chyba nie wyzbędzie, zaciskało jej gardło tak, że nie była w stanie odpowiedzieć. Czuła na sobie ciepłe spojrzenie Braciszka. Podczas kolacji starał się dawać do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko małżeństwu z nią, ale Elisabet nie była pewna stałości jego uczuć. Czy można na nim polegać? Czy pozyska jego miłość na tyle, że zechce z nią zostać do końca życia? Czy tak jak inni mężczyźni będzie szukał kochanek?
Elisabet nie należała do kobiet, które byłyby w stanie patrzeć przez palce na niewierność męża. Zdecydowanie nie!
Skupiała się teraz na tym, co mówi ojciec Braciszka. Ale on nie był zbyt silną osobowością. Jego słowa nie miały żadnej mocy przekonywania. Były to tylko słowa.
– Musimy starannie zaplanować to małżeństwo, żeby wszystko mogło się dobrze ułożyć – mówił pan Tark. – Pomiędzy umawiającymi się rodzinami powinna być określona równowaga, to z pewnością rozumiesz. Jak wiesz, nie jesteśmy ludźmi biednymi…
Mandrup Svendsen wyprostował swoje przypominające kiełbaski palce i pociągnął solidnie ze szklaneczki. Elisabet zauważyła, że posłał jej pospieszne, niechętne spojrzenie i zatrzymał je na niej przez chwilę. Czy to był lęk? Strach? Czy tylko chciał ją ocenić?
Tark mówił dalej:
– Wiemy też, że twój ojciec, Ulf Paladin z Ludzi Lodu, jest właścicielem dobrze utrzymanego Elistrand, a jego pozostały majątek też jest nie do pogardzenia.
Ach, tak! A skąd wy to wszystko wiecie? pomyślała Elisabet gniewnie.
Pani Tark, zdaje się, zauważyła jej niechęć i pospieszyła z pomocą:
– Moje dziecko, nie chcielibyśmy, oczywiście, męczyć cię takimi rozważaniami. Mój mąż odwiedzi twojego ojca i wtedy szczegółowo omówią waszą przyszłość. Przedtem jednak trzeba ustalić kilka spraw.
Uśmiechnęła się przepraszająco, jakby chciała powiedzieć, że nie zgadza się z mężczyznami co do sposobu omawiania przyszłości, i ponownie oddała głos mężowi.
Arnold Tark powiedział ostrożnie:
– Z tego co wiemy, w przyszłości masz odziedziczyć także Grastensholm i Lipową Aleję.
– To nie jest wcale takie pewne – powiedziała Elisabet spiesznie. – Oba dwory należą do innej gałęzi rodu, do Lindów z Ludzi Lodu.
– No, ale oni mieszkają przecież w Szwecji – wtrącił Braciszek, spojrzawszy przedtem na matkę, jakby prosił o pozwolenie. – Tam mają zamek myśliwski w Morby.
– Teraz już nie mają – odparła Elisabet. Zaczynała ją irytować ta ich szczegółowa wiedza. – Hrabia Goran Oxenstiema przeprowadził się do Skenas w Vingaker i mój kuzyn, Daniel, jako jego adiutant przeniósł się tam także z rodziną.
Nowe spojrzenie na matkę, a potem pytanie:
– Ale mają tam własny majątek?
– Tak, kupili dwór w pobliżu Skenas.
Pani Tark odezwała się znowu, a wszyscy natychmiast skupili się na tym, co mówi. Prawdziwym autorytetem była tutaj ona.
– Droga Elisabet, wybacz nam naszą ciekawość – zaczęła delikatnie. – Dowiedzieliśmy się jednak, że Daniel Lind z Ludzi Lodu, twój kuzyn, na dobre osiedlił się w Szwecji.
Pospieszny, z macierzyńską czułością wymierzony klaps w ramię Braciszka, który rozpromienił się w odpowiedzi na ten dowód uwagi.
– Kto to powiedział? – wyrwało się Elisabet. Była naprawdę zła i z trudem nad sobą panowała.
– Twoja matka, kochanie.
– Mama buduje zamki na lodzie. Daniel ma dwoje dzieci, syna Solve i córkę Ingelę. Można przypuszczać, że jedno z nich zechce zamieszkać w Grastensholm i Lipowej Alei.
Читать дальше