– Jakim sposobem możesz dostać tę księgę?
Móri uśmiechnął się ironicznie:
– Muszę zmarłego człowieka przywrócić do życia!
– Nie, ja wychodzę! – jęknął Erling. – Nie nabijaj jej głowy takimi głupstwami, Móri!
– Już nie będę. Ale czy my jesteśmy tutaj bezpieczni?
– Właściwie nie. Bo jeśli wójt zacznie mnie szukać, to prędzej czy później tu przyjdzie. Najlepiej przenieśmy się do Laksevåg. Tam nikt nie będzie szukał ani Tiril, ani żadnego z nas. Ja mogę wziąć konia, natomiast wy będziecie chyba musieli…
– Mój koń czeka niedaleko stąd – przerwał mu Móri. – Jeden z nas może zabrać Tiril.
– A Nero pobiegnie za końmi – dodała Tiril z uśmiechem. W jednej chwili koszmar ostatnich godzin się rozwiał. Nic jej nie grozi, skoro ma trzech takich przyjaciół!
Kiedy jednak wyszli na ulicę, pojawiły się nowe problemy. Bezdomne psy zwietrzyły Nera i otaczały go teraz kołem, pełne napięcia. Nowy przewodnik stada szczerzył kły i warczał raz po raz głucho. Tiril jednak uspokoiła całą zgraję kilkoma krótkimi słowami.
– Nieźle sobie z nimi poradziłaś – powiedział Erling, któremu to naprawdę zaimponowało.
– Tak, ale mam wyrzuty sumienia – bąknęła, po kolei głaszcząc zwierzęta po łbach i grzbietach. Kudłate ogony poruszały się radośnie. Tiril zwracała się do każdego psa po imieniu i obaj młodzi mężczyźni byli wzruszeni, patrząc na tę przedziwną scenę powitania. – Mam wyrzuty sumienia, że je tak pozostawiłam własnemu losowi. To przecież zdrada. Wprawdzie pewien mały chłopczyk donosi im trochę jedzenia, ale kiedy go ostatnio widziałam, był chory. Złapał wietrzną ospę. Powinnam była teraz coś im przynieść!
Erling poprosił, by zaczekali chwilkę. Zdecydowanym krokiem ruszył do sklepiku rzeźnika na nabrzeżu, wołając po drodze do Tiril:
– Ile ich jest?
Szybciutko przeliczyła.
– Z Nerem będzie osiem.
Kiwnął głową i zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił z ośmioma sporymi kawałkami mięsa. To musiało kosztować majątek, pomyślała Tiril przestraszona. Sprawiedliwie obdzielili wszystkie psy, najpierw Nero i nowy przewodnik stada, a później reszta. Przez dłuższy czas na ulicy panował spokój. Ludzie mogli bez przeszkód odjechać, ale bardzo szybko zwierzęta odnalazły trop. Kiedy więc trójka przyjaciół zmierzała do bram miasta, odprowadzała ich procesja złożona z ośmiu psów. Na szczęście siedem z nich wolało zostać w obrębie miejskich murów.
Postanowiono, że Móri nie opuści tej nocy Tiril, będzie spał w dużej izbie. Nie odważyliby się zostawić jej samej, natomiast Erling musiał być na bankiecie u klienta. Nie obawiał się jednak powierzyć dziewczyny opiece czarnoksiężnika. Jak sam wcześniej zauważył, Móri nie był stworzony do miłości i nigdy by nawet nie tknął Tiril.
– Tylko pamiętajcie, żadnych czarów – ostrzegł Erling na odchodnym.
Ton był żartobliwy, ale sens jak najbardziej poważny. Wyjazd się trochę opóźnił, bowiem Nero porwał wytworny kapelusz młodego przedsiębiorcy i ukrył go w krzakach porzeczek. Erling zniósł to dzielnie.
Nastał wieczór. Tiril i Móri przygotowali trochę jedzenia ze starych zapasów, bo nagle uświadomili sobie, że przez cały dzień nie mieli czasu nic zjeść. Kiedy człowiek jest zbyt wstrząśnięty, traci apetyt.
Siedzieli przy stole, gdy Tiril poprosiła, by opowiedział jej o swoim życiu. Czuła się bardzo zmęczona, ale nareszcie miała Móriego tylko dla siebie i bardzo chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
On przyglądał się jej w zamyśleniu z jakimś dziwnym wyrazem tych swoich ciemnych oczu.
– Znamy się już na tyle dobrze, że chyba mogę to zrobić – powiedział w końcu. – Ale moje życie nie zawsze było takie piękne jak twoje.
– A czy moje było piękne?
– Rzeczywiście – stropił się. – Chyba też nie za bardzo. Ale, dziewczyno, przecież tobie oczy same się zamykają! I twarz płonie. Więcej już chyba dzisiejszego wieczora nie byłabyś w stanie znieść. Porozmawiamy jutro.
– Obiecujesz, że jutro mi opowiesz? – zapytała sennie, bo uznała, że Móri ma rację. Trzeba iść spać. Jedyne, o czym teraz naprawdę marzyła, to przytulić głowę do poduszki.
– Obiecuję.
Móri zaniósł ją do łóżka i zdjął jej buty. Pozwolił, by zasnęła w ubraniu, okrył ją tylko i wyszedł z alkierzyka.
Tiril miała dziwny sen. Czuła, że jest jej gorąco, okropnie gorąco. I coś ją strasznie drapało w piersi. Jęczała. Ktoś przy niej był. Ktoś, kto gładził jej rozpalone ramiona i kładł ręce na piersiach, dotykał jej skóry, a ją od tego przenikały dreszcze. Móri?
Jakie ma delikatne, chłodne dłonie. Tiril uśmiechała się przez sen.
Nagle te ręce się odmieniły, a twarz nad nią nie należała już do Móriego. To była twarz jej przybranego ojca, który po nią sięgał. Tiril wrzasnęła i zaczęła się rozpaczliwie bronić.
– Nie, nie! – krzyczała. – To ty zamordowałeś Carlę, to twoja ponura żądza, ale ja nie dam ci się zniszczyć!
Dwie silne, szczupłe dłonie ujęły jej nadgarstki i skłoniły, by leżała spokojnie.
– No, no, Tiril, przywidziało ci się. To ja, Móri. Jego osobliwa wymowa nie pozwalała się pomylić. Tiril przestała krzyczeć i powoli odzyskiwała spokój, ale jej ciałem raz po raz jeszcze wstrząsał dreszcz.
– Ja myślałam…
– Tak, wiem. To moja wina.
Dwa rozżarzone ogniki rozbłysły w izbie. Nero stanął obok Móriego, węszył i przyglądał się Tiril.
– Ty… Ty mnie dotknąłeś.
– Tak. Spałaś niespokojnie, musiałem do ciebie zajrzeć. Jesteś taka spocona.
– Właśnie. Jakby mnie zamknięto w piecu chlebowym.
– Masz jakieś czerwone plamy na szyi. Obejrzałem też twoje piersi, masz czerwoną wysypkę. To wietrzna ospa.
Tiril musiała się roześmiać, chociaż nie było jej wesoło.
Móri uśmiechnął się również.
– Będę cię pielęgnował. To nie jest ciężka choroba, szybko damy sobie z nią radę.
– Na takich sprawach też się znasz?
Nie odpowiedział, przyniósł natomiast mokrą szmatkę, którą otarł jej twarz, szyję, piersi i plecy.
– Zrób to jeszcze raz, Móri – mruknęła.
– Obmyć ci twarz?
– Nie, nie, masz takie chłodne ręce, dotykaj mojej skóry. To cudowna ulga!
Wahał się przez moment, po czym jeszcze raz przetarł szmatką piersi dziewczyny.
Tym razem jęknęła:
– Nie, nie, to zbyt zimne!
Móri siedział, nie spuszczając wzroku z jej twarzy, jakby starał się ocenić sytuację, Tiril zaś zdawało się, że w jego oczach kryje się świat jakichś nieznanych jej powykrzywianych istot w ciemnych grotach, ukrywających się w cieniu, bladosinych, zawodzących żałośnie, wizje z czasu, który minął, i czasu, który dopiero nadejdzie. Przerażało ją to bardzo. Ale wszystko było też niezwykłe, jak odbite w pękniętym lustrze, jak ciemna woda albo pusta przestrzeń pomiędzy niebem i ziemią. Półmrok – szarobłękitny, makabryczny.
Zadrżała, głęboko wciągała powietrze jak po długim, beznadziejnym płaczu. Móri uśmiechał się smutno, jakby wiedział, czego Tiril zaczyna się domyślać, jakby wiedział, że zajrzała za drzwi, które powinny pozostać dla niej zamknięte. Później wsunął dłonie pod jej bluzkę i zaczął je wolno przesuwać po rozpalonej skórze.
Tiril odprężyła się, cienie zniknęły.
– O, tak – westchnęła. – Właśnie tak, to przynosi ulgę.
– Ach! – roześmiał się. – Cała jesteś w kropki.
– Możesz się zarazić – powiedziała sennie.
Читать дальше