Mogłaby go uściskać z wdzięczności i szczęścia. Ale czy można obejmować kogoś takiego jak Móri? Absolutnie nie.
A przy tym mówił jednak rzeczy naprawdę straszne i dotychczas całkowicie dla niej obce.
Jak to… o tym, jak jego matka wraz z innymi czarownikami została pojmana przez ludzi lensmana i postawiona przed Alltingiem w Thingvellir. O makabrycznej podróży koło Myrka, gdzie jakoby miał się pokazywać zmarły dawno diakon, a także o wędrówce przez bezlitosne Sprengisandur i w pobliżu biskupiej siedziby w Skalholt, gdzie, jak wiedział, została pochowana druga „Gråskinna” i spoczywała tam dotychczas obok znającego się na czarach eremity.
O tym, jak zdołał uciec do Kaldidalur, miejsca schronienia wszystkich wyjętych spod prawa, podczas gdy matka i dwaj inni czarownicy zostali straceni…
– Och, Móri – szepnęła Tiril ze łzami w głosie. – Tak mi przykro.
– Kiedy się o tym dowiedziałem – ciągnął – coś w mojej duszy umarło. Stałem się zimny i niewrażliwy, zdecydowany zrobić wszystko, by osiągnąć w życiu jeden cel: stać się najznakomitszym czarnoksiężnikiem na świecie! Do tego jednak potrzebne mi są księgi: „Rödskinna” i „Gråskinna” druga.
Następnie opowiedział jej jeszcze o tym, jak trafił do Szkoły Łacińskiej w Skalholt, gdzie dowiedział się, że „Gråskinna” została już wywołana z ziemi przez człowieka nazwiskiem Eirikur z Vogsos. Móri poznał całą treść księgi znajdującej się w szkole, a potem pobierał nauki u owego Eirikura.
Był to dość wesoły okres jego życia, więc też i nastrój w małym domku na Laksevåg bardzo się poprawił, kiedy o tym opowiadał. Tiril zaśmiewała się serdecznie z rywalizacji między Eirikurem a kobietą imieniem Stokkseyri-Disa i z przygody Móriego z małymi diabełkami.
– A potem znowu musiałem uciekać – powiedział Móri; oczy mu pociemniały na wspomnienie tamtych wydarzeń.
– Chciałbym zdobyć „Rödskinnę”, bo wtedy moje wykształcenie byłoby, pełne. Ale wyznaczono cenę za moją głowę i nie mogłem się pojawić ani w Holar, ani w ogóle na Północy. Pozostało mi tylko opuścić kraj.
– No i pojawiłeś się tutaj – stwierdziła Tiril. – Z czego ja cieszę się bardzo. Ale to się chyba nie stało tak całkiem niedawno, prawda? Moim zdaniem jesteś w Norwegii od kilku lat.
– Tak, przenosiłem się z miejsca na miejsce. Gdybym potrafił zerwać z uprawianiem magii, mógłbym się gdzieś osiedlić na stałe. Ale nie chcę odrzucać całej wiedzy, jaką posiadłem, tylko z powodu głupoty i przesądów ludzi. Tiril, ja nie robię nic złego, chociaż mógłbym, bo czarna magia, na której znam się bardzo dobrze, posiada straszną siłę.
Tiril ujęła jego dłoń.
– Ja wiem, że nie chcesz robić nic złego – powiedziała serdecznie. – Spotkanie z tobą to najlepsze, co mi się w życiu przydarzyło.
Spoglądał na nią w zamyśleniu, a ona miała wrażenie, że w duchu zadaje jej pytanie: „No, a co z Erlingiem?”, ale jakby nie chciał ani nie mógł zadać go głośno. To było dziwne uczucie, coś jakby milcząca wymiana myśli. A przecież Tiril nie miała żadnych tego rodzaju uzdolnień.
Ale Tiril wyczuwała coś bardzo istotnego. Bo w telepatii ważniejsze są zdolności nadawcy niż odbiorcy.
– Dziękuję ci, Tiril. Teraz jednak spróbuj zasnąć.
– No, a ty?
– Masz rację – odparł z uśmiechem. – Mnie się też przyda chwila snu. Dobranoc!
– Dobranoc, Móri, mój najlepszy przyjacielu. A może raczej powinniśmy powiedzieć: Dzień dobry?
– Chyba tak.
Móri opuścił alkierzyk.
Tiril układała się do snu z uśmiechem zadowolenia. Czuła się tutaj całkowicie bezpieczna.
Erling wrócił koło południa i wtedy Móri jeszcze spał. Nie chcieli go budzić, usiedli oboje z Tiril na sękatej ławce pod ścianą domu. Erling żartował z jej kropkowanej cery.
– Wietrzna ospa. Mam nadzieję, że ty też się zaraziłeś – odwzajemniła złośliwość. – Móri dał mi wieczorem lekarstwo przeciw gorączce i dzisiaj czuję się już całkiem nieźle. W każdym razie nie chce mi się leżeć w łóżku. No? A co słychać w mieście?
– Sprawa Móriego nie wygląda najlepiej – oświadczył Erling. – Wójt i pastor postawili na nogi wszystkich swoich ludzi, mają jak najszybciej znaleźć człowieka, który się w naszym mieście zajmuje czarami. Tu i ówdzie ludzie gadają, że robi to mężczyzna. Czarnoksiężnik. Pogłoski dotarły aż do Stavanger, gdzie podobno niedawno wzburzył całe miasto, przywracając zdrowie śmiertelnie choremu człowiekowi.
– Powinni mu być za to wdzięczni!
– Ale nie lekarze. Doktor, który uznał człowieka za nieuleczalnie chorego, nie zniesie takiego zagrożenia dla swojej reputacji. Nieuleczalnie chory pacjent powinien umrzeć i nikt nie ma prawa zmieniać wyroku.
– Jesteś złośliwy – uśmiechnęła się Tiril. – Ale rozumiem, że Móri jest w niebezpieczeństwie. Tylko że ja bardzo nie chcę, żeby wyjechał, nie chciałabym go utracić.
– Masz przecież mnie – powiedział Erling żartobliwie, lecz wrażliwe ucho wyłowiłoby napięcie w jego głosie.
Ale Tiril nie miała wrażliwego ucha.
– Wiem, że mam ciebie – uśmiechnęła się serdecznie. – I bardzo ci za to dziękuję.
– I wiesz, oczywiście, że pomogę ci z pogrzebem twoich przybranych rodziców – rzekł znowu, a Tiril ogarnęły okropne wyrzuty sumienia. W ogóle o tym nie pomyślała. – Później, kiedy już się uspokoi, będziesz z pewnością mogła wrócić do domu. Wszystko tam przecież należy do ciebie. I Nero będzie mógł zamieszkać z tobą, dopóki zechcesz.
– Jakoś nie zastanawiałam się nad sprawami praktycznymi – przyznała zgnębiona. Skuliła się, jakby jej było zimno. – Akurat teraz nie mam najmniejszej ochoty wracać do domu.
– Rozumiem cię. Zresztą wcale nie musisz tego robić. W każdym razie jeszcze nie teraz. Wciąż za mało wiemy, kto na ciebie napadł i dlaczego.
– Za mało, powiadasz? My przecież nie wiemy nic.
Z domu wyszedł Móri i powitali go chóralnym: „Dzień dobry, śpiochu!”, a potem Erling zaczął opowiadać, czego dowiedział się w mieście.
– Jakichś dwóch obcych ludzi dostało się wczoraj do domu konsula, jeszcze zanim umarła twoja przybrana matka. Podobno widziano ich wcześniej, i to wychodzących. Być może po śmierci konsula, ale trudno ustalić godzinę.
– W jaki sposób tam weszli? – zapytał Móri, witając się jednocześnie z uszczęśliwionym Nerem. Psy witają człowieka zawsze tak samo radośnie, niezależnie od tego, czy go nie było rok, czy kilka minut.
– Oświadczyli, że są stolarzami i że konsul ich zamówił.
– A jak wyglądali? – zapytała Tiril.
Erling odwrócił się do niej.
– Jeden był w średnim wieku i miał kozią bródkę, a drugiego trudno opisać. Młodszy, bez znaków szczególnych.
Tiril aż podskoczyła.
– To oni! – zawołała. – To oni napadli na mnie koło cmentarza. Jeden ma na imię Georg, teraz sobie przypomniałam.
– Bardzo dobrze, wiemy w każdym razie, że wszystkie napady mają ze sobą jakiś związek – stwierdził Erling. – No, ale też tego się właśnie przez cały czas domyślaliśmy. Tiril, musimy odwiedzić żonę kowala, żeby uzupełnić nasze informacje o twoich prawdziwych rodzicach.
Nagle Tiril spostrzegła, jaki pochmurny jest dzisiejszy dzień.
– Rodzice, powiadasz? Dotychczas mowa była tylko o matce.
– Tak, no i to zresztą logiczne, bo przecież mówiono, że urodziła cię w tajemnicy.
– Masz rację.
– A tymczasem ojciec może odgrywać znacznie ważniejszą rolę, niż przypuszczamy.
Читать дальше