Była bezdomna.
Przez nikogo nie chciana.
Wyjątek stanowiła policja, oni pragnęli się z nią skontaktować.
Świadomość, że ktoś chce się z nią zobaczyć, była pewną pociechą. Ktoś na nią czekał.
Droga na rynek okazała się długa. Dźwigała sporo rzeczy, a w dodatku Blancheflor przy każdej okazji podnosił nogę. Nie darował żadnej skale, narożnikowi domu, słupowi od latarni czy też po prostu śmieciom leżącym na ulicy. Dla małego pieska wszystko jest interesujące.
Nareszcie rynek! Vinnie z zimna zsiniał nos i uszy. Pod posterunkiem policji długo się wahała. Co zrobić z psem? Przecież on w pewnym sensie był świadkiem! Po długim namyśle powoli weszła na górę po schodach i zapukała do drzwi. Blancheflor czekał w napięciu.
Nikt nie odpowiedział, więc Vinnie ostrożnie uchyliła drzwi. Ujrzała przed sobą korytarz, nic dziwnego więc, że nikogo tam nie było. Zapukała więc do kolejnych drzwi i usłyszawszy zrezygnowane: „Proszę'„, weszła do pomieszczenia za nimi. Niechętny głos chciał pewnie powiedzieć: „Wchodźże, do diabła, głupcze, to przecież biuro, tu się nie puka do drzwi!”
Ośmieszywszy się już przed wejściem, Vinnie straciła resztki odwagi, którą ledwie udało jej się zebrać.
Cierpliwie stała przy drzwiach, trzymając na smyczy równie cierpliwego pieska. Blancheflor patrzył na nią pytająco, aż wreszcie usiadł.
Dyżurny obrócił się na krześle i popatrzył na dziewczynę znad okularów. Nie wyglądał na szczególnie uradowanego przybyciem Vinnie, co jeszcze bardziej ją przeraziło. Skąd mogła wiedzieć, że przyjął już nieprzeliczoną rzeszę wystraszonych do szaleństwa osób, dowiadujących się o zagrożenie chorobą.
– Słucham? – przynaglił.
– Jestem Vinnie Dahlen – powiedziała.
Dyżurny czekał.
Och, oczywiście, przecież oni nie wiedzą, jak nazywają się kobiety, które były na przystani. Nie spodobała jej się jednak obojętna postawa policjanta, sprawiała, że czuła się po dwakroć nic niewarta.
– Czy mogę porozmawiać z komendantem?
– Jest zajęty.
Rozmawiał z Rikardem Brinkiem, ale o tym Vinnie nie wiedziała.
– A co chodzi?
– Ja… mogę przyjść później.
– O ca chodzi? – powtórzył tonem, jakby wydawał rozkaz.
– Byłam na przystani… wtedy wieczorem. Szukano mnie przez…
Poderwał się natychmiast.
– Proszę tu zaczekać!
Jak burza pobiegł ku drzwiom w głębi i pukając równocześnie wszedł do środka. Zaraz potem do dyżurki wyskoczyli dwaj mężczyźni. Jeden starszy, bardziej władczy, drugi niezgrabny jak wielki niedźwiedź, ale o miłych, dobrych oczach.
– Proszę wejść – powiedział komendant policji, wskazując jej drogę.
Zawahała się i popatrzyła na psa, nie wiedziała, czy to wypada, ale gestem wskazali tylko, by szła dalej. Niewygodny bagaż zostawiła jednak w pokoju dyżurnego.
Padano jej krzesła, a Blancheflor usiadł grzecznie obok na podłodze. Naprawdę potrafił się elegancko zachować, kiedy czuł, że tego się od niego wymaga.
– Tak, tak, pudel – westchnął młodszy z mężczyzn, wielkolud. – Nareszcie go mamy! Proszę nam opowiedzieć wszystko po kolei!
– Pewnie się zaraziłam – zauważyła nieśmiało.
– Czy była pani szczepiona? – spytał komendant.
– Nie. To znaczy tak.
Popatrzyli na nią ze zdziwieniem.
– Byłam szczepiona. Ale moja ciotka nie chce się do tego przyznać.
Po tej dość tajemniczej uwadze zaczęła opowiadać, jak to wybrała się na nabrzeże na wieczorną przechadzkę z psem. Wstydliwe intermezzo między dwoma psami przemilczała, uznawszy, że i tak nie ma to nic wspólnego ze sprawą.
– Doszłam do przystani i tam zobaczyłam, jak jakaś drobna kobieta pomaga mężczyźnie wsiąść do łodzi. Wiał silny wiatr, kobieta miała wyraźnie problemy, uwiązałam więc Blanch… psa do latami i pospieszyłam jej z pomocą.
– Czy dotykała pani tego mężczyzny?
– Tak, ujęłam go za nadgarstek, akurat w miejscu, gdzie miał tę paskudną wysypkę. Ale tamta pani na pewno bardziej się zaraziła, bo miała go całego na sobie. To znaczy…
Cóż za niewiarygodnie nieśmiała osoba, pomyślał Rikard ze współczuciem, obserwując nerwowe ruchy dziewczyny, która bez przerwy obracała w dłoniach smycz i przestawiała stopy. Jak można się tak nieciekawie ubierać?
– Czy zna pani tę drugą kobietę?
– Nie. Ale ja znam bardzo niewielu ludzi. Tylko przyjaciół mojej ciotki.
Umilkła zmieszana. Ciotka, zdaje się, nie należy do szczególnie miłych osób.
– Ale widziała pani tę damę z bliska. Jak by ją pani opisała?
Vinnie pomyślała chwilę.
– Niewysoka. Szczupła. Wystraszona. Ubrana w szary kapelusz i płaszcz, i kamasze.
– Jeden ze świadków twierdzi, że widział w tym czasie na nabrzeżu dwa psy. Czy ten drugi mógł należeć do niej?
– Ja także zauważyłam innego psa, teriera. – Vinnie zaczerwieniła się na to wspomnienie. – Ale chyba nie, nie sądzę, żeby to był jej pies. Nie wspominała o nim, a powinna, bo przecież ja też byłam z psem. To znaczy… chcę powiedzieć… ludzie, którzy mają psy, zawsze… ze sobą rozmawiają…
Z zawstydzenia głos jej się załamał.
– Co pani zrobiła później? Dotykała pani tego mężczyzny, dlatego to takie ważne!
– Poszłam prosto do domu. Ciotka rozgniewała się na mnie, ponieważ tak długo mnie nie było. No i uszargałam ubranie.
Rikard pochylił się ku dziewczynie.
– Czy to pani je wyczyściła?
– Nie, moja ciotka Kamma… Ona nazywa się właściwie Karen Margrethe Dahlen. Mieszkamy w Bakkegarden. To ona wyczyściła moje rzeczy.
– A co pani robiła? Czy dotykała pani czegoś po powrocie do domu?
– O, tak, oczywiście. Chociaż właściwie nie…
Miała irytujący zwyczaj zaprzeczania samej sobie, jak gdyby sama nie wierzyła w to, co mówi, lub sądziła, że nikt inny w to nie uwierzy.
– Ciotka Kamma zabrała moje rzeczy, a ja chciałam iść do swego pokoju. Mam oddzielną łazienkę i chciałam się wykąpać, bo myślałam o tej okropnej wysypce, ale zadzwonił telefon.
– Miała pani rację, panno Dahlen – stwierdził Rikard wstając – że chciała pani się wykąpać. Zawiozę teraz panią do szpitala, na oddział izolacyjny, jest tam kilka osób, które miały kontakt ze zmarłym. Tam jeszcze będziemy mogli porozmawiać. No i musi nam pani powiedzieć, gdzie możemy znaleźć pani ciotkę.
– Moją… ciotkę?
– Tak, to ona przecież zajęła się pani ubraniem i zagraża jej wielkie niebezpieczeństwo. Gdzie ona jest?
– Ależ to… to niemożliwe – odparła Vinnie słabym głosem.
Ciotka Kamma? Na miłość boską, ona mi tego nigdy nie wybaczy!
Ta myśl przesłoniła Vinnie wszystko. Niebezpieczeństwo zachorowania na ospę, przymusowe zamknięcie… Wszystko przestało mieć znaczenie w obliczu groźby, że ciotka Kamma się rozgniewa!
No i przecież Vinnie złożyła świętą przysięgę, że nigdy nie powie nikomu o tajemniczej skalnej grocie. Nie zdradzi gromadki wybranych Pana!
Co miała teraz począć?
Ulice Halden opustoszały, jedynie garstka wałęsających się beztrosko młodzieńców świadczyła o tym, że miasto nie jest całkiem wyludnione. Nikt poza nimi nie ośmielał się opuszczać domu.
Powszechnie uważano, że gdzieś, w jakimś punkcie miasta, chodzi po ulicach drobna, ubrana na szaro kobieta, rozsiewając wokół siebie śmierć.
Wysłuchiwano komunikatów radiowych i śledzono, co piszą gazety, nie omijano najświeższych wiadomości wywieszanych w gablotach redakcyjnych. Policja „złapała” jedną z poszukiwanych kobiet. Świetnie, przynajmniej tę jedną zamknęli!
Читать дальше