Rikard przerwał mu w pół słowa:
– Dzięki wszystkim dobrym mocom, że nie poszła do szkoły! Czy nadal leży w łóżku?
– Tak – odparła matka.
– I nikt jej dziś nie odwiedzał?
– Nie. A o co… o co chodzi?
Rikard postanowił niczego nie owijać w bawełnę, choć wieści, jakie przynosił, były naprawdę nieprzyjemne.
– Człowiek, którego podwieźliście wczoraj wieczorem, w nocy zmarł na ospę.
Zapadła cisza, kiedy wiadomość powoli przenikała do ich świadomości, a potem pani Sommer krzyknęła rozdzierająco:
– Wenche! W samochodzie siedziała tuż obok tego mężczyzny! I dostała od niego tabliczkę czekolady!
– I ty też zjadłaś kawałek! – wybuchnął Herbert. – Jak mogłaś być tak głupia! Pozwolić dziecku, by…
– To ty zaproponowałeś mu podwiezienie – zmęczonym głosem odparła żona.
– Dobrze już, dobrze – przerwał sprzeczkę Rikard. – Czy kontaktowaliście się z kimś później? Nie? To dobrze. Możemy więc spokojnie czekać, aż przyjedzie ambulans.
– Ambulans? – wykrzyknęli chórem małżonkowie.
Rikard wytłumaczył cierpliwie, że muszą przejść kwarantannę na odizolowanym oddziale w szpitalu w Halden.
– Odizolowanym? – dopytywał się Herbert. – Co to znaczy odizolowanym?
– Czy musimy zabrać ze sobą jedzenie? – żona myślała bardziej trzeźwo, ale też w jej głowie nie waliły tysiące młotków.
– Nie, w szpitalu niczego nie będzie wam brakować. – Rikard starał się ich uspokoić. – Weźcie tylko szczotki do zębów i inne rzeczy osobiste.
– Ile dni przyjdzie nam tam spędzić? Moje kwiaty…
– Mniej więcej trzy tygodnie, aż upłynie okres wylęgania.
Z oczu kobiety trysnęły łzy.
– Wenche! Mała Wenche! Zaraziliśmy się, możemy umrzeć!
– Uspokój się – syknął Herbert, ale widać było, że oblał go zimny pot. – Przecież w dzieciństwie zostaliśmy zaszczepieni.
Rikard nie miał ochoty wyjaśniać, że wartość takiej szczepionki jest bardzo wątpliwa. Prędzej czy później i tak się tego dowiedzą.
Rikard Brink z Ludzi Lodu zjadł wytęskniony obiad dopiero późnym wieczorem, tuż przed zamknięciem restauracji. Zatroszczył się natomiast, by państwo rzeczywiście miało za co płacić!
Przez całe popołudnie i wieczór telefony u lekarzy i na policji dzwoniły prawie bez przerwy. Gazety wywieszały nowe informacje w redakcyjnych gablotach, w normalnym wydaniu zdołały zamieścić ledwie krótką notkę z ostatniej chwili. Radio nadawało lokalne wiadomości, Odszukano i przepytano niezliczoną liczbę szarych dam, ale żadna z nich nie była tą właściwą. Komendant policji nigdy nie przypuszczał, że w jego mieście jest aż tyle smutno ubranych kobiet. Pewna młoda dama, która w sobotę wieczorem rozmawiała z Herbertem Sommerem, żądała, by ją także umieszczono w szpitalu. Lekarz usiłował tłumaczyć, że w sobotę wieczorem Sommer nawet nie widział jeszcze Willy'ego Matteusa. Przerażeni rodzice bali się, że Venche Sommer zaraziła dzieci w szkole, ale to chyba niemożliwe, po wyprawie samochodem nie stykała się przecież z nikim. No i ona sama nie była chora, zarazki mogła rozsiewać jedynie pod warunkiem, że osiadły na niej drobiny z ubrania Willy'ego Matteusa, maleńkie kropelki śliny lub wydzieliny z krostowatych grudek. Niezwykle trudne okazało się wyjaśnienie rodzicom prostego faktu: ich dzieci stykały się z Wenche, zanim dziewczynka spotkała Willy'ego Matteusa. Komendant policji i lekarze osłabli już od daremnych prób tłumaczenia. A poza tym przecież wszystkie dzieci zostały poddane szczepieniom! Spośród odizolowanych osób Wenche była chyba najbardziej odporna na chorobę, właśnie dzięki niedawnemu szczepieniu.
Wszystko to było bardzo męczące.
Zanim Rikard nareszcie późną nocą położył się do łóżka, dokonał podsumowania:
W izolatce było teraz pięć osób: Herbert, Gun i Wenche Sommer, Ingrid Karlsen i kierowca Kalle, Towarzyszył im zespół lekarzy, którzy mieli przebywać na oddziale we dnie i w nocy. Poza tym cała dwunastka załogi „Fanny” poddana została surowej kwarantannie. Doktor Post zamknął się w domu.
Rikard był przekonany, że odnalezieni zostali wszyscy ludzie mający kontakt ze zmarłym, z wyjątkiem dwu kobiet, które spotkały go na przystani. One też były najbardziej narażone na zachorowanie. Ale tego wieczoru nic nie mógł na to poradzić. Muszą się zgłosić same.
Rikard był zadowolony z wyników, jakie przyniósł dzień, i miał do tego pełne prawo. Działał szybko i zdołał dość szczegółowo prześledzić drogę Willy'ego Matteusa od chwili, gdy ten postawił stopę na norweskiej ziemi.
Nie przypuszczał, że najtrudniejsza część pracy ciągle jeszcze przed nim.
Nie wiedział, że jedna z kobiet zamknęła się w sekretnym miejscu wraz z sześćdziesięcioma trzema innymi osobami, wśród których znalazła się też kobieta, która oczyściła jej zakażone ubranie.
A druga…?
Zniknęła bez śladu.
Na szczęście o tym wszystkim Rikard jeszcze nie wiedział. Wykąpał się starannie, wrzucił cały mundur łącznie z butami do kosza z brudną bielizną i wsunął się do łóżka.
Zasnął w jednej chwili.
Agnes wpatrywała się w zimowy mrok. Nasłuchiwała głosów, przyjaznych głosów, które powiedziałyby: „Nie możesz tak siedzieć sama, Agnes, na bezludnej wysepce, mając za towarzysza jedynie pieska! Pojedziesz z nami na naszą wyspę, tam zostaniesz!”
Ale żaden taki głos się nie rozległ.
A gdyby nawet tak było… Przestraszyłaby się chyba jeszcze bardziej? Wiadomo, co za ludzie włóczą się wieczorami. Złodzieje, mordercy i gwałciciele, typy spod ciemnej gwiazdy.
Mocniej przytuliła teriera.
– Wszystko będzie dobrze, Doffen, mamy przecież siebie.
Ale Doffen nie był jej wielką pociechą. Wystraszony jak ona, wsłuchiwał się w odgłosy nocy, chwilami przekrzywiał głowę i wpatrywał się w drzwi warcząc albo poszczekując, jak gdyby słyszał coś niepokojącego.
– Tam nic nie ma, Doffen, przestań!
Szkoda, że zimą z okna domku nie dało się dostrzec lądu. Migoczące w oddali światełka pomogłyby przezwyciężyć uczucie samotności, ale jedyne co Agnes widziała – a raczej czego się domyślała – to morze i łańcuch maleńkich nie zamieszkanych wysepek.
Śmieszny czerwony kapelusz wisiał przy drzwiach. Zawsze go nie cierpiała. Odziedziczyła go po Olavie, której już się znudził.
Wreszcie wstała i zaczęła sprzątać ze stołu po samotnej kolacji.
Położyła się spać, zwabiła Doffena, by zwinął się w kłębek w nogach łóżka, i starała się zasnąć, niestety, bez powodzenia. W głowie wirowało jej zbyt wiele nieprzyjemnych myśli i wrażeń. Wyraźnie słyszała, że ktoś skrada się wokół domu.
Nie, to tylko złudzenie.
Kiedy jakaś fala z hukiem uderzyła o brzeg, poderwała się, krzycząc przeraźliwie. Doffen zaczął ujadać jak szalony.
Sporo czasu upłynęło, zanim oboje się uspokoili. Kość ogonowa dawała się jej we znaki, kręciła się w łóżku, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji.
Oby świt nadszedł jak najprędzej, moje serce dłużej tego nie zniesie!
Ale był styczeń i wiele jeszcze czasu miało upłynąć, zanim nastąpi poranek.
Hans-Magnus wrócił do Bakkegarden w środku nocy i zastał dom pusty.
Na stole leżał tylko zaklejony list.
Kochany Hansie-Magnusie!
Nadszedł już czas, udajemy się więc da cudownej Świątyni pastora Pruncka i zabieramy ze sobą małego Blancheflora.
Twój upór ogromnie mnie boli, ale nasz drogi pastor obiecał, że zostaniesz oszczędzony, gdy nastąpi Dzień Sądu.
Читать дальше