Ech, kobiety!
A poza tym Vinnie też go nie obchodziła, nie miał ochoty się z nią zadawać. Taka jest beznadziejna, nieśmiała, czerwieni się i spuszcza wzrok, gdy tylko on zawadzi a nią spojrzeniem. Łatwe podboje są takie nudne!
Tak, tak, Panie, ciężko jest twemu słudze. Pocieszyciel strapionych dusz ma trudne zadanie.
Ukazały się gazety, radio rozesłało pierwsze wieści na całą Norwegię.
Pilnie poszukiwano kilku osób: rodziny, która zabrała pod Halden obcego przybysza do samochodu i zawiozła go do Sarpsborg, a także dwóch ubranych na szaro kobiet, które pomogły mu wsiąść do łodzi na przystani w Halden – wiadomo było, że jedna z nich miała pudla. Poza tym proszono o kontakt wszystkich, którzy mogli udzielić jakichkolwiek informacji.
Komendant policji otrzymał raport dotyczący papierów znalezionych na statku, dostał także dane z laboratorium. Wszystko to przekazał zmęczonemu i głodnemu Rikardowi Brinkowi.
– Możemy już zidentyfikować tego człowieka. Nazywał się Villy Matteus, pracował w Bombaju, nie wiadomo, czym się zajmował, i wracał do domu via Port Sudan, Egipt i Rotterdam. Ponieważ okres inkubacji ospy wynosi dwa tygodnie, mógł nabawić się choroby w Indiach lub w Afryce, to zależy, jaką trasę przebył statek. Wysypka musiała się pojawić zaledwie wczoraj lub dzień przedtem.
– Biedaczysko.
– Tak, to smutna historia. Ale mamy relację jeszcze jednego świadka, dotyczącą ubranej na szaro kobiety.
– To wspaniale! Czy została zidentyfikowana?
– Niestety nie, a czas ucieka. Jakiś człowiek zmierzający do Halden spotkał ją wczoraj wieczorem w porcie. Bardzo jej się spieszyło, sprawiała wrażenie zdenerwowanej.
Rikardowi coś się przypomniało.
– Ja także spotkałem wczoraj wieczorem starszą, zdenerwowaną damę – powiedział w zamyśleniu. – Pomogłem jej nawet wstać po paskudnym upadku na ulicy… Dlaczego tak niedokładnie posypują chodniki? Ale ona miała na sobie brązowy płaszcz i płomiennie czerwony kapelusz.
Rozdzwonił się telefon. Komendant podniósł słuchawkę, przez chwilę słuchał, po czym dał znak Rikardowi, by podszedł do drugiego aparatu.
Rikard trafił akurat w pół zdania. Z końca linii dobiegał glos mężczyzny:
– …odpowiada dokładnie opisowi, jaki podawano w radio.
– Gdzie zetknęliście się z Matteusem?
– Pewien kierowca-szaleniec, który pędził z kierunku Halden w stronę Sarpsborg, zmusił mnie, żebym zjechał do rowu. Tamten samochód także wylądował w rowie, ale udało mu się wypchnąć go na drogę i zaraz zwiał. Matteus natomiast został, najwyraźniej tylko go podwozili. Podał nam nazwiska kierowcy, który omal się z nami nie zderzył.
– Czy nadal je pan pamięta?
– Oczywiście, to zresztą dość znana osoba, Herbert Sontmer, mieszkaniec Saspsborg. Całe zajście wydarzyło się na obrzeżach Sarpsborg i ten człowiek, który z nami rozmawiał, to znaczy Matteus, powiedział, że zostało mu do przejścia jeszcze kilkaset metrów.
– Herbert Sommer… – powtórzył w zamyśleniu komendant. – Uciekł z miejsca wypadku?
– O, tak, zdecydowanie. Wydaje mi się, że Matteus mruknął pod nosem, że był pijany, ale głowy nie dałbym sobie uciąć.
– Czy miał pan z Matteusem jakiś kontakt, fizyczny kontakt?
– Nie, wysiadłem z samochodu, staliśmy tylko i rozmawialiśmy, a potem zapisałem nazwisko Sommera w notatniku.
– Nie brał go pan za rękę, nie zbliżał się do niego? A może on dotknął samochodu?
– Nie, na pewno nie. Żadnego fizycznego kontaktu nie mieliśmy.
– Naprawdę może się pan z tego cieszyć! Serdecznie dziękuję za informację, to dla nas wielka pomoc. Jak najszybciej złożymy wizytę naszemu żartownisiowi.
– A więc to tak – lakonicznie powiedział komendant, odkładając słuchawkę. – Natychmiast pojedziesz do Sommerów, nie mamy ani chwili do stracenia. Herbert Sommer uwielbia towarzystwo, nie może żyć bez publiczności, która go podziwia. A on rozsiewa zarazki.
– Ale ja jestem okropnie głodny – zaprotestował Rikard. – Od samego rana nie miałem czasu, żeby cokolwiek zjeść. Czy nie ma nikogo innego, kto…
– Wszyscy inni mają swoje zajęcia, a z każdą upływającą sekundą zarazić się może kolejny człowiek. Załatw jeszcze tylko tę sprawę, a zafunduję ci obiad na koszt państwa, bo naprawdę sobie na to zasłużyłeś.
Rikard z westchnieniem zabrał się za wypełnianie zadania. Oczywiście zależało mu na zapobieżeniu epidemii i poczytywał sobie to za punkt honoru, ale głód zawsze bywa wrogiem wytrwałości, a w dodatku od samego rana nie opuszczało go napięcie.
Miał wrażenie, że cały dzień upłynął mu wyłącznie na wsiadaniu i wysiadaniu z samochodów i łodzi, dzwonieniu do cudzych drzwi, wchodzeniu na pokład statków…
Dla głodnego człowieka droga do Sarpsborg wydawała się nie mieć końca.
Poszedł na kompromis i stanął przy budce, w której sprzedawano kiełbaski. Po zjedzeniu trzech porcji poczuł, że wraca mu humor.
Odnalazł dom Sommerów i znów nacisnął dzwonek do cudzych drzwi.
Otworzyła mu kobieta o zbyt wcześnie postarzałej twarzy.
– Mój mąż… hmm… nie najlepiej się dziś czuje – odpowiedziała na jego pytanie z wahaniem, niechętnie. – Czy nie mógłby pan poczekać do jutra?
– Niestety, nie – odparł Rikard. – To bardzo ważne.
Podnieś z łóżka pijaczynę, którego masz za męża, pomyślał, błogosławiąc zarazem „niedyspozycję” Herberta. Dzięki niej mniej osób mogło się zarazić!
– Wobec tego proszę wejść do środka, zaraz go przyprowadzę.
Jeszcze raz bacznie mu się przyjrzała, bo przybycie policji zawsze budzi zdumienie i strach. Z wyraźną niechęcią opuściła korytarz.
Rikard usłyszał, jak kilkakrotnie woła męża po imieniu. Zaraz też wróciła zdumiona.
– To bardzo dziwne. Kilka minut temu jeszcze tam był.
Nie rozumiem…
Rikard w lot pojął sytuację. Przywykł do podobnych reakcji.
– Czy jest tu jakieś tylne wyjście?
– Tak, ale…
Rikard nie słuchał jej dłużej. Wypadł na podwórze, okrążył dom i pobiegł do garażu. Zdążył akurat w ostatniej chwili, by zagrodzić drogę. Herbert Somrner miał do wyboru: zatrzymać się albo przejechać policjanta.
Zdecydował się na pierwsze. W tym czasie żona zdążyła już stanąć na kuchennych schodach. Nadal nie mogła zrozumieć, o co chodzi.
Sommer wysiadł z samochodu, siny ze złości i wstydu. Z marynarką dziwnie kontrastowały pasiaste spodnie od piżamy.
– Zakręt był źle wyprofilowany! – oświadczył, podkreślając moc swych słów zamaszystym gestem, mającym położyć kres dalszym dyskusjom.
– Panie Sornmer, nie mówimy teraz o ucieczce z miejsca wypadku – chłodno powiedział Rikard. – Czy pan nie czytał gazet? Ani nie słuchał radia?
– Choroba mego męża wymaga mroku i ciszy – nieśmiało wtrąciła pani Sommer. – O co właściwie chodzi?
– Pan ma rodzinę, prawda?
– Mam córkę, jeśli to pan ma na myśli – odparł zbaraniały Herbert. – Czy coś się…?
– Gdzie ona jest?
– W szkole, rzecz jasna!
Rikard zdołał zapanować nad uczuciem zawodu i nie pokazać tego po sobie. Do tej pory, starając się odizolować tych, którzy kontaktowali się ze zmarłym, on i jego współpracownicy mieli wyjątkowe wprost szczęście. Teraz jednak ich usiłowania legły w gruzach. Cała szkoła. O mój Boże!
Pani Sommer zaraz jednak podniosła go na duchu.
– Czy ty naprawdę o niczym nie wiesz, Herbercie? Wenche została dzisiaj w domu, boli ją brzuch.
– Znów objadła się słodyczy – mruknął Herbert. – Ten dzieciak…
Читать дальше