– To ci nieźle wyszło – rzekł z uznaniem Wężownik. -Taki kawał drogi! Będziesz mógł „skakać” z Jaszczura na kontynent, na piwo.
– Chyba nie będę chciał – odparł Myszka, śmiejąc się. – Rwo i tak będzie wytwarzał Nocny Śpiewak.
***
Tak więc dopływaliśmy do wybrzeży Jaszczura od całkiem innej strony, niż pierwotnie zamierzaliśmy. Statek brnął przez fale, niedożaglowany, gdyż tylny maszt pękł w połowie i galeota zachowywała się jak zraniony ptak o jednym tylko skrzydle. Niebawem pojawiły się pierwsze smoki, szybujące wysoko ponad nami. Zwykle okrążały nas kilkakrotnie i odlatywały, nie próbując nawiązać kontaktu. Obawialiśmy się, czy nie zaatakują, gdy tylko bardziej zbliżymy się do wyspy. Na wierzchołku masztu powiewał pęk błękitnych szarf, a Bestiar każdemu skrzydlatemu zwiadowcy starał się przekazać taki sam komunikat: „Bezbronni, niegroźni, potrzebujący pomocy, bardzo młodzi, szczenięta…” Najwyraźniej pomagało, gdyż czas mijał, a smoki, choć coraz bardziej zniżały lot, przyglądały się tylko ciekawie, nakrywając nas cieniami wielkich skrzydeł.
Aż nadszedł dzień, gdy okaleczony statek dobrnął do przybrzeżnych wód Jaszczura. Wyspa rysowała się przed nami w postaci grubego pasma zieleni. Prawdziwa radość dla oczu znużonych jednostajnym widokiem nieba i błękitnozielonej wody. Było to zwłaszcza ulgą dla Wiatru Na Szczycie. Góral z dziada pradziada, fatalnie czuł się na chybotliwym pokładzie. Wszyscy zdążyliśmy przywyknąć, a on nadal chorował przy co silniejszym wietrze. Sto razy zdążył przekląć swoją decyzję ucieczki z Lengorchii.
Na niebie rozsypały się podłużne plamki – znajome kształty smoków, którym odległość odbierała konkretne barwy i wyraźne kontury. Przyglądaliśmy się temu bez niepokoju. Nawet Myszka i najbardziej nerwowi członkowie załogi zdążyli przyzwyczaić się do tego widoku. Smoki zbliżały się, tańcząc w powietrzu, kreśląc na niebie zawiłe pętle. Było to największe stado, jakie widzieliśmy do tej pory. Rozdzieliły się na dwie grupy, omijając galeotę po obu stronach. Gibkie ciała śmigały całkiem niedaleko – czarne, stalowosiwe, brązowe i rudawe, białe jak mleko… Przez ogromne skrzydła przeświecał blask słoneczny, barwiąc je na złocistoróżowo.
Nagle jeden ze smoków zawrócił ostro, prawie dotykając wody końcem skrzydła. Zaniepokojeni ludzie zgromadzili się koło masztu, pod wątłą osłoną żagla. Pozostałem jako jedyny na rufie. Smok był biały. Serce waliło mi jak oszalałe w radosnym przeczuciu. Zaciskałem pięści aż do bólu i myślałem, nie mogąc, nie śmiejąc dokończyć: „Żeby to był… żeby to był…”
I był. Wylądował niepewnie, drapiąc pazurami deski pokładu i machając skrzydłami. Szeroko otwierał szkarłatne oczy, drgały mu wrażliwe nozdrza.
„Kamyk.”
„Pożeracz Chmur.”
Tylko tyle. Nie trzeba było więcej. Zatopieni w pełnym kontakcie, przestaliśmy zauważać resztę świata. Objąłem wielką smoczą głowę, a Pożeracz Chmur otoczył mnie łapami. Od dawna nie czułem się tak szczęśliwy, spokojny i absolutnie bezpieczny. Wróciłem do domu.
***
I na tym mógłbym zakończyć. Na tej scenie, pięknej i w dużej mierze patetycznej. Ale to byłoby szachrajstwo. Życie wciąż się toczy dalej.
Na przykład siedzę w tej chwili w miłym, cienistym zakątku na terytorium Skaczącej Gwiazdy. Na kolanach mam kawałek deski, na desce rozłożony pamiętnik. A pisać mogę tylko dlatego, że dwa dni temu zwichnąłem nogę w kostce i zostałem zwolniony z ciężkich robót w starym mieście. Tyle z tego pożytku, że nareszcie mogę uporządkować i zapisać to wszystko, co zdarzyło się od tamtej pamiętnej wiosny.
Drugi Krąg wznosi sobie siedzibę, podnosząc z ruin dawne miasto magów.
Nocny Śpiewak jest szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Pracuje najciężej z nas wszystkich, odtwarzając każdy szczegół, przywracając do dawnej świetności każdą rzeźbę, gzyms czy arkadę. Tam, gdzie nie da się już rozpoznać dawnego wyglądu konstrukcji, wyobraźnia zdolnego architekta tworzy nowe dzieła. Odnalazł w tym samego siebie, a to, co już powstało, ma w sobie zaklętą cząstkę jego duszy. Nowej duszy, a może dawnej, tej, która przez całe lata drzemała, przytłoczona przez złe nawyki, zamknięta w pancerzu z drwin, wątpliwości i samotności? Bo Nocny Śpiewak zmienił się od chwili, gdy przeszedł piekło Krwi Bohaterów. Spoważniał, złagodniał, posmutniał jakby. Mniej mówi, nie kpi już ze wszystkiego, a w każdym razie rzadziej to czyni. Czy to zmiana na gorsze, czy lepsze? Nie mam pewności.
Srebrzanka dba o niego. Pilnuje, by jadał porządne posiłki i nie zabijał się zbyt długim przetwarzaniem materii. Męczył się w upale, więc ostrzygła go króciutko i teraz wygląda bardzo szczupło i wytwornie. Za to Srebrzanka okrągleje z dnia na dzień, jak dojrzewający owoc. Doświadczona matka – Księżycowy Kwiat zajmuje się dziewczyną. Szyją razem malutkie koszulki i obrębiają pieluchy. A przy tym plotkują całymi godzinami. Jakkolwiek by liczyć, ziarno zostało zasiane jeszcze w Zamku. Nie ma więc żadnej pewności, że to Śpiewak jest ojcem. Lecz nikogo to nie obchodzi, a już najmniej jego samego. Patrzy w swoją dziewczynę jak w tęczę, a życzy sobie tylko jednego – żeby dziecko było jak najbardziej podobne do matki. „Kiedy wreszcie się z nią ożenisz?” – pytam go czasem. Uśmiecha się zwykle i odpowiada: „Kiedy skończę dla niej dom.”
Na razie wykończone są trzy niewielkie budynki, akurat tyle, byśmy pomieścili się wszyscy na czas pory deszczowej. A Śpiewak marzy o pojedynczej przestronnej siedzibie, tylko dla swojej rodziny.
Dzieciarnia Słonego wyrosła podczas mej nieobecności. Przestał też być ściśle strzeżoną tajemnicą fakt, że Żywe Srebro ma talent Strażnika Słów, a mały Tygrysek to Bestiar. Nikt nie powróci na kontynent, by zdradzić ten sekret i Krąg nie upomni się o dzieci Mówcy. Swoją drogą, to niesamowite nagromadzenie talentów w jednej rodzinie.
Jagoda krąży, zdezorientowana, między tyloma chłopcami do wyboru. Wyładniała bardzo, tak jak się spodziewałem, i niejeden chciałby zerwać ten egzotyczny, jasnowłosy kwiatek. Gryf, Stalowy, Wężownik, a nawet Promień wodzą za nią wzrokiem. Wystarczy jednak, by pojawił się Pożeracz Chmur, miny im rzedną. Porzucił smoczą postać. Znów mam okazję obserwować własną kopię, jak waruje, pilnując Jagody przed zakusami natrętów. Dziwaczne zjawisko, lecz można przywyknąć. Zwłaszcza, że w okolicy często widuje się razem czterech mężczyzn, wysokich i mocno zbudowanych, jak wieże. Jedna para to Słony i Nurek, a druga – Wiatr Na Szczycie i Deszczowy
Przybysz. Smoki można odróżnić wyłącznie po braku tatuaży.
Ci ostatni zajrzeli do mnie niedawno.
„Jak idzie ci pisanie? I jak tam kostka?” – spytał Hajg z pasami na twarzy i rozwinął warstwę płótna okrywającą okład. Hajg bez pasów stał obok i z sympatią poruszał uszami.
„Opuchlizna schodzi. Jutro chyba wstaniesz, «Gwiazdo»?”
Ostatnio często tak do mnie się zwraca. Zdobyłem się na to, by podejść do niego i prosić o wybaczenie. Dobrze zrobiłem. Tak należało, choć Los świadkiem, że sporo to mnie kosztowało. Długo „rozmawialiśmy”, siedząc pod klifem wydrzaków. Wiele zostało wyjaśnione, przebaczone i puszczone w niepamięć. Dowiedziałem się, co znaczy dokładnie wśród hajgońskich klanów określenie „gwiazda”. Skrzywdziłem Wiatr Na Szczycie wstrętnymi podejrzeniami. „Gwiazda” tak ma się do „zabaweczki”, jak syn do domowego psa. „Gwiazda” to chłopiec oddany pod opiekę starszego wojownika, zwanego „wilkiem”, który dba o jego wychowanie i uczy wszystkiego, co uzna za potrzebne. Tacy ludzie są bardzo ze sobą związani. Silniej, niż zwyczajny uczeń i nauczyciel. Wspierają się wzajemnie. Nierzadko walczą ramię w ramię. „Gwiazdy” nadają często synom imiona swoich nauczycieli, nie jest też wyjątkiem, że sami z kolei stają się „wilkami” dla młodszych dzieci własnych wychowawców.
Читать дальше