„Czy mam też rzygać? Będzie prawdziwiej” – spytał Stalowy, zataczając się umiejętnie.
„Tobie się wydaje, że to zabawa?”
„Na razie chyba tak” – przekazał szczerze.
„Poczekaj, aż zobaczysz Nocnego Śpiewaka.”
Niebawem dotarliśmy pod drzwi ze znajomym napisem: „Grzywa Stworzyciel. Najlepszy chirurg…” i tak dalej. W uchwycie przy drzwiach płonęła mała lampka. Zgasiłem ją dmuchnięciem. Dotknąłem Stalowego, dając znak kontaktu.
„Przypomnij Wężownikowi: przedsionek ma cztery kroki na dwa w poprzek. Po bokach wąskie ławki. Nic więcej.”
Uścisnął krótko moje ramię, potwierdzając przyjęcie wiadomości. Stanęliśmy blisko siebie. Wężownik zacisnął palce na naszych rękach. Na mgnienie oka ziemia uciekła nam spod stóp, ogarnęło przykre uczucie, że nie ważymy zupełnie nic, i już byliśmy wewnątrz.
Mrok rozpraszało jedynie światełko strażniczej lampki, stojącej na półeczce blisko wejścia. Wziąłem ją ze sobą. Nawet jeśli ktoś dostrzeże przez szyby poruszające się światełko, pomyśli, że to sam Grzywa pracuje nocą. Pamiętałem, gdzie stoi szafka z preparatami. Klucz przekręcił się gładko. Przy wątłym blasku lampki przeglądałem zawartość półek, ale dopiero na czwartej znalazłem wciśniętą w kąt flaszeczkę z upragnioną zawartością.
„Co to takiego?” – spytał Stalowy, przyglądając się, jak ostrożnie przelewam część płynu do przygotowanego wcześniej słoiczka i starannie go zamykam. – „Wygląda jak woda.”
„Bo to jest woda. W przeważającej części. Pozostały składnik to jad białego węża. Właściwie powinienem robić to w rękawiczkach. Wystarczy malutka ranka na skórze i jestem martwy.”
„Myślałem, że mamy wyleczyć Śpiewaka, a nie go otruć!”
„Śpiewak nie jest chory, tylko znarkotyzowany tym hajgońskim paskudztwem. Biały Wąż, gdy go się wypije, jest najsilniejszym znanym środkiem znieczulającym. Dziwne, że ty, Stworzyciel, nie wiesz takich rzeczy. Biały Wąż zniesie działanie Krwi Bohaterów. Nocny Śpiewak zaśnie, nie będzie się rzucał i krzyczał, gdy go zabierzemy.”
„Trzeba mu to jeszcze wlać do gardła” – przekazał Stalowy, a jego myśli podszyte były zwątpieniem.
„Po to jesteś mi potrzebny.”
Owinąłem starannie naczynie chustką i schowałem je pieczołowicie w szarfie. Miałem nadzieję, że nic nie sprawi, iż je rozbiję. Skończyłyby się dla mnie wtedy wszystkie kłopoty. Wraz z życiem.
Zatarliśmy wszystkie ślady naszego pobytu. Wziąłem jeszcze jedną ze szklanych rurek Grzywy. Miała podziałkę do odmierzania płynów.
„Skąd tyle wiesz o Białym Wężu?” – zapytał Stalowy z uznaniem.
„Żmijowe Pagórki to jedno z niewielu miejsc, gdzie żyją. Pierwszy, jakiego złapałem, był jednocześnie ostatnim. Gdy przyniosłem go do domu, dostałem w skórę, a potem musiałem nauczyć się wszystkiego o neurotoksynach. Przydało się.”
Odstawiłem latarenkę na dawne miejsce. Wężownik skinął poważnie głową. Chwyciliśmy się za ręce, jak podczas zabawy w kółko i już po chwili staliśmy na zaniedbanym dziedzińczyku za więzieniem, zgodnie z koordynatami, ustalonymi wcześniej przez Wędrowca. Przed nami wznosiła się tylna ściana, podziurawiona czarnymi otworami okien. Stalowy sprawdzał, co porabiają więźniowie i ich strażnicy.
„Trzech ludzi w jednej izbie. To pewnie dozorcy. Dwóch śpi, jeden popija. Jeden, dwa, trzy, pięć… osiem różnych snów. To pewnie więźniowie…” – W tym momencie przekaz od niego rozsypał się i został podjęty dopiero po chwili. – „Trafiłem na Nocnego Śpiewaka. On jest bliski obłędu! Chce umrzeć. Myśli, jak odgryźć sobie język!”
„To się pospieszmy.”
Ustaliliśmy, które okno należy do celi Nocnego Śpiewaka. Przeniknięcie przez mur było błahostką. Światło księżyca kładło się kanciastą plamą na wewnętrznej ścianie celi. Gdzie indziej panował mrok. Stalowy pozostawał ze mną w stałym kontakcie. Jednomyślnie, bez straty czasu, podnieśliśmy posłanie Śpiewaka i przenieśliśmy je tam, gdzie jaśniej. Wieczorna dawka Krwi Bohaterów jeszcze działała. Chłopiec wyprężył się, gdy tylko oblała go księżycowa poświata. Nawet to łagodne światło nocnego wędrowca sprawiało cierpienie przewrażliwionym źrenicom.
„Stalowy, spróbuj do niego jakoś dotrzeć. Wytłumacz, że to my i że musi połknąć to, co mu damy.”
Stalowy po chwili potrząsnął bezradnie głową.
„Nie wiem, czy zrozumiał. Błaga tylko, żeby go więcej nie dręczyć.”
„Trudno, musimy.”
Miałem już przygotowane naczynie z Białym Wężem. Uważnie nabrałem do szklanej „słomki” sporą dawkę płynu.
„Otwórzcie mu usta. I przytrzymajcie. Nie mogę go skaleczyć.”
„Na razie tylko jęczy. Będzie wrzeszczał, a wtedy sprowadzi nam na kark strażników.”
„Tym gorzej dla nich” – odparłem złowrogo, unosząc szkło ze śmiertelną trucizną.
Nocny Śpiewak milczał. Dwie pary rąk usiłujące rozewrzeć mu szczęki przyprawiły go o taką mękę, że jego gardło zacisnęło się w spazmie i nie był w stanie nie tylko krzyczeć, ale nawet oddychać. Stalowy zamykał Śpiewakowi usta, licząc upływające sekundy. Ja masowałem mu gardło, licząc, że połknie jednak zbawczą mieszankę. Nocny Śpiewak krztusił się i wił, usiłując uwolnić. Zrozumiałem w pełni, czemu służyły więzy. W końcu ciało chłopca zwiotczało. Puściliśmy go. Sprawdziłem, czy nadal oddycha. Nabierał powietrza ciężko, jakby wzdychał, lecz regularnie. Udało się. Po czterech dniach i nocach nieustannego czuwania, wyczerpany walką z ogłuszającym hałasem, oślepiającym światłem i nieznośnym szarpaniem przez obce, okrutne ręce, Nocny Śpiewak nareszcie zasnął.
Dopiero wtedy zauważyłem, że jestem spocony, jakby ktoś oblał mi głowę i plecy wodą. Schowałem słoiczek z Białym Wężem z powrotem do szarfy. Zastanowiłem się, co zrobić z miarką. Po chwili wahania położyłem ją na wystającej belce nad drzwiami. Przecięliśmy więzy na rękach Nocnego Śpiewaka, owinęliśmy go kocem. Rankiem zdumiony zarządca więzienia znajdzie tylko pustą pryczę i parę strzępów płótna. Drzwi nadal zamknięte na klucz, nie naruszone kraty w oknie i ściany. A my będziemy już daleko.
***
Pojawiliśmy się u Promienia dokładnie pośrodku kręgu wyznaczonego przez leżący na podłodze sznur. Ledwo zdążyłem ochłonąć po przykrym doznaniu towarzyszącym „przerzutowi”, a już ktoś odepchnął mnie na bok bez żadnych ceremonii. Jakaś dziewczyna uklękła przy Nocnym Śpiewaku, delikatnie wzięła jego twarz w obie dłonie. Gładziła wilgotne kosmyki na czole śpiącego.
Dziewczyna miała na sobie męską koszulę, spodnie i wysokie buty, jakby szykowała się do podróży. Na głowie zamotała chustkę, a spod niej wyglądał gruby, czarny warkocz. Przykucnąłem i zajrzałem jej w twarz. Nie zdziwiłem się, rozpoznając „kwiatek” z okna Ogródka, choć nie miała już żółtej wstążki na czole ani wymalowanych oczu. To była ta sama główka, którą przedtem widziałem w łóżku Nocnego Śpiewaka i całkiem niedawno dostrzegłem wśród dziewcząt z domu uciech.
„To Srebrzanka” – wyjaśnił Koniec, rozkładając bezradnie ręce. – „Idzie z nami.”
„Tak po prostu?”
„Przyszła zaraz po waszym odejściu i już nie dała się wyrzucić. To dziewczyna Nocnego Śpiewaka.”
„Widzę. Jedna ze stu pięćdziesięciu. Koniec, na Miłosierdzie, czy naprawdę nie byliście w stanie poradzić sobie z jedną dziewuchą?”
„Sam spróbuj, bohaterze! Mało mi oczu nie wydrapała.” „Ciekawe, co na to powie Śpiewak, gdy już się ocknie.” „Nie będzie miał nic do gadania” – odparł Mówca z pełnym przekonaniem.
Читать дальше