– Co ty sobie wyobrażasz, że ja znam tę chałupę na pamięć? – żachnął się Nocny Śpiewak.
– Tak! – powiedzieli zgodnym chórem Myszka i Winograd.
***
Nocny Śpiewak już od dawna z upodobaniem rysował i gromadził plany Zamku. Od tych kreślonych jeszcze niewprawną ręką dziecka aż do najnowszych, wypieszczonych rzutów poziomych i pionowych. Z dołączonymi pełnymi opisami i wymiarami. Wyciągnął te papiery z szafy i zaczęliśmy mozolne analizy. Od razu można było wykluczyć pomieszczenia dla służby i stajnie. To samo dotyczyło sal położonych blisko kuchni i łaźni, ze względu na wilgoć.
„Jeśli ten zbiór został zakonserwowany jak tamten z Jaszczura, to może być nawet zatopiony w gnojówce” -zauważył Nocny Śpiewak z ironią.
„Nie znasz Strażników? To maniacy. Śpią na książkach jak stare smoki na swych kolekcjach.”
– A jeżeli ta biblioteka jest gdzieś w ukrytych lochach, pod ziemią? – spytał tymczasem Myszka Końca, nieświadomy, że właśnie zastanawiamy się z Nocnym Śpiewakiem nad podobną sprawą.
– Słyszałem, że myszy bardzo dobrze kopią – odparł Mówca, spoglądając zezem.
– O… – powiedział tylko Myszka markotnie.
Zasoby Nocnego Śpiewaka nie zawierały jednak wszystkiego. Wieża centralna, najtrudniejsza do pomiarów, wciąż czekała na opracowanie. To samo dotyczyło wieży południowej i paru innych, pomniejszych budynków. Większość magów znała pasję Nocnego Śpiewaka, więc nikogo nie dziwił widok kosmatego Stworzyciela z taśmą mierniczą oraz przyrządami do pomiarów wysokości, jak bazgrze pracowicie na kawałkach papieru i sztywnego pergaminu.
Z niecierpliwością oczekiwaliśmy rezultatów jego pracy, lecz dni mijały, a Śpiewak nie odkrył niczego podejrzanego w zamkowej architekturze. Zacząłem wątpić w sens naszych poszukiwań. Może to rzeczywiście była bzdura? Mieliśmy bardzo wątłe podstawy dla swoich podejrzeń. Brak było pewności, że zbiory starożytnej biblioteki znajdują się właśnie w Zamku. Właściwie nie było pewne nawet to, czy naprawdę istnieją.
Tymczasem wiosna wybuchła nad Zamkiem Magów jak gejzer pełen ciepła, słońca i kwiatów. Znacznie wcześniej niż się spodziewałem – ja, do niedawna mieszkaniec chłodniejszych rejonów na północy kraju.
W ogrodach rozkwitały ciężkie kiście białych pienników i najwcześniejsze róże. Służba szorowała wszystko, co tylko się dało. Wywieszano i trzepano z kurzu dywany i gobeliny. Do skrzyń powędrowały płaszcze, ciepłe bluzy oraz wysokie buty. Na światło dzienne wydostały się płócienne tuniki, spodnie z lekkich tkanin i sandały.
Trzeciego, zdaje się, ciepłego dnia wpadła do mnie cała czwórka kolegów z Nocnym Śpiewakiem na czele. Wszyscy bardzo podnieceni.
„Południowa wieża! Jednak południowa!” – zawiadomił mnie Stworzyciel tryumfalnie już od progu.
Rozwinął na stole rulon papieru. Pięć głów zderzyło się ze sobą nad pokrytą wykresami płachtą. Zakotłowało się.
– Patrzcie tu! I tutaj…
– Gdzie?
– Co znalazłeś?
– Wysokości… Au! Kamyk, przestań!
– Wyjaśnij mu cokolwiek. Widzisz, że go roznosi.
„Południowa wieża jest najstarsza. Najwcześniej podobno zbudowana. Zrobiłem pomiary z zewnątrz i wewnątrz. Na pierwszym poziomie jest sala zgromadzeń, na drugim cała kupa różnych pracowni, na trzecim to samo” – Nocny Śpiewak skierował przekaz do wszystkich jednocześnie. – „Straszliwa harówka, obmierzyć każdą ścianę osobno. Czwarte piętro to pokoje zarządcy, a nad nimi są strychy. Popatrzcie. Sala: sześć pik wysokości, potem trzy poziomy po cztery piki, potem jeden na niecałe dwie. Wysokość z zewnątrz: dwadzieścia pięć pik, trzy i pół kroka, dwa łokcie…”
„Dobrze, dobrze… Przejdź dalej”.
„Suma wysokości pomieszczeń wewnątrz wynosi… dwadzieścia jeden z uwzględnieniem legarów. Plus zwieńczenie dachu… Różnica wynosi około trzech pik!”
Nocny Śpiewak potoczył dumnym spojrzeniem.
„Tam jest jeszcze jedno piętro!”
„I nikt się przez te wszystkie lata nie połapał?” – zdumiałem się.
„Nikomu nie chciało się łazić po zakurzonych składach pozbawionych okien. Poza tym ja wiedziałem, co chciałbym znaleźć.”
Z okna Nocnego Śpiewaka widać było południową wieżę. Ustawił w szerokim wykuszu stojak z lunetą, przez którą mogliśmy dokładniej obejrzeć interesującą nas budowlę.
„Czy tam można się jakoś dostać?” – spytałem Nocnego Śpiewaka, patrząc przez szkła. Mury wieży od pewnej wysokości były zupełnie jednolite, ale w cieniach pod skośnymi płaszczyznami dachu kryły się niewielkie otwory. Sprawiały wrażenie strzelnic, lecz po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec błysk szkła okiennego.
„Ze strychów nie ma wejścia. Sprawdzałem. Jednolite ściany. Kamień na zewnętrznych i cegła na działowe. Grubość wahająca się od kroka do dwóch dłoni. Strop, legary, dechy dębowe, wypełnienia z trzciny i kruszywa wapiennego.”
„Ukryte przejście?”
„Nie ma. Jestem w końcu Stworzycielem czy nie?”
„Jesteś, jesteś… I najlepszym architektem, jakiego znam.”
„Dużo ich znasz?”
„Tylko ciebie. Wygląda na to, że mogą się dostać tam wyłącznie Wędrowcy… lub Stworzyciele.”
„Zapomnij o tym, że mam robić dziury w suficie.”
„Chciałbyś tam wysłać Myszkę? Doskonale wiesz, że nie «skoczy» do miejsca, którego nie zna. Wystarczy, że trafi na podporę stropową i zostanie z niego miazga.”
„Kolumny potrafię przewidzieć.”
„I co jeszcze?” – zdenerwowałem się. – „Jesteś Stworzycielem czy Przewodnikiem Snów? Możesz przewidzieć, co zrobi ci rodzina Myszki, jak go będziesz narażał?”
Rozwiązanie znalazł Winograd. Wystarczyło, że wystawił rękę przez okno i już po chwili na jego przegubie siedział jeden z gołębi gnieżdżących się na gzymsach i w załomach murów. Bestiar głaskał szare pióra ptaka, a na jego lisią twarz wypływał znajomy wyraz oddalenia. Posadził gołębia na lunecie, a sam usiadł na podłodze, krzyżując nogi i kładąc ręce na kolanach. Powieki opadły mu do połowy. Ptak odleciał. Trzepocąca się szara plamka podążyła w stronę wieży. Przez lunetę było widać, jak ptak ląduje kolejno w wąskich wykuszach okiennych. Potem zniknął za węgłem.
Dłonie Winograda poruszały się nieznacznie. Marszczył lekko brwi, powieki mu drgały. Był związany ze skrzydlatym wysłannikiem w podobny sposób, jak niegdyś Pożeracz Chmur łączył się ze mną. Wtem brwi Bestiara uniosły się ze zdumienia, a twarz rozjaśniła się w wyrazie radosnego niedowierzania. Jakby zapaliła się w jego wnętrzu lampa. W napięciu śledziliśmy jego twarz, zmienną jak woda. Odbijały się na niej: wesołość, zdumienie, namysł, lekki niepokój… Potem znów uśmiech… W końcu, po dłuższym czasie na nowo przybrała maskę skupienia. Wiedzieliśmy, że za chwilę „wróci”.
Nagle twarz Winograda wykrzywiła się w grymasie przerażenia. Szarpnął się gwałtownie do tyłu, waląc głową w podłogę. Ciało chłopca wygięło się w spazmie, tak, że przez chwilę opierał się wyłącznie na czubku głowy i piętach. Ręce wyrzucił przed siebie, jakby się przed czymś broniąc. Rzuciliśmy się ku niemu, wystraszeni, ale w mgnieniu oka było po wszystkim. Nagle rozluźnił mięśnie, opadł na podłogę i spojrzał przytomniej.
Zakłopotany, zawstydzony i nieszczęśliwy odepchnął troskliwe dłonie. Rzucił kilka słów wyjaśnienia, a potem wymknął się chyłkiem, by zmienić zmoczone spodnie. Wyglądało to na atak choroby.
Читать дальше