– I gdy wokół ginęli ludzie, zamieszkał w nim szatan?
– Może szatan, może jakiś demon. Nie jestem teologiem. Nie wiem wiele o tym, co dzieje się po tamtej stronie, jak wyglądają zaświaty i byty, które w nich żyją. Może to wszystko wygląda inaczej, a legenda zniekształciła przekaz.
Nauczyciel dolał do szklanek herbaty.
– A wiesz, co robią zesłańcy? – zapytał. – Szukają go. Widziałem w południe, zaraz jak wróciłeś i oni przyszli do sklepu z żelazem.
– Szukają dzwonu? Jak niby chcą tego dokonać? Toż cały las musieliby przekopać.
– Kupili długie stalowe pręty zaostrzone na końcach. Zapewne idą krok i wbijają je w ziemię. Potem idą kolejny krok i znowu wbijają… Liczą, że zdołają go namacać…
– Zaciekawiłeś mnie – przyznał lekarz. – Może przejdziemy się popatrzeć?
– No to w drogę. – Michaił dopił wino.
Niecałe pół godziny później dotarli na porębę. Katorżników nie było widać, ale zza drzew dobiegały odgłosy kopania. Lekarz i nauczyciel przedarli się przez krzaki i stanęli zdumieni.
– Wielkie nieba – wykrztusił Michaił.
Zesłańcy wykopali w ziemi rozległy dół. W jego centralnej części widać było zieloną plamę sklejonego śniedzią piasku. Sterczał z niej uchwyt i kawałek brzuśca dzwonu.
– Faktycznie go znaleźli – wykrztusił doktor Paweł. – Ale…
W tym momencie ciężkie dłonie spadły im na ramiona. Obaj próbowali stawiać opór, ale po chwili ulegli przemocy.
– Przywiążcie ich do drzew – polecił Anton – żeby nie przeszkadzali.
– Wygadają… – bąknął Iwan. – Ja bym raczej…
– I bardzo dobrze, że wygadają. – Agitator uśmiechnął się krzywo. – Nam nie każdy uwierzy, a przecież o to chodzi, by wszyscy dowiedzieli się, że Dzwon Wolności odezwał się, zwiastując carowi zgubę… I dobrze, że opowiedzą o tym ludzie kulturalni i wykształceni.
Doktor Skórzewski stał w milczeniu, patrząc, jak zesłańcy odkopują dzwon.
Spod ziemi powoli wyłaniała się zaśniedziała powierzchnia metalu. Pod wykwitami soli widać było figury świętych i napisy. Brąz, spoczywając przez ponad trzy stulecia w ziemi, poczerniał, pozieleniał i pokrył się jakby szklistą patyną.
– Oprycznicy usiłowali go rozbić, do dziś widać ślady pozostawione przez ich młoty… – powiedział Michaił, daremnie szarpiąc więzy.
Faktycznie, tu i ówdzie gładki pierwotnie brzusiec znaczyły prostokątne wgłębienia. Najwyraźniej jednak spiż oparł się próbom zniszczenia.
– Ale… – zaczął lekarz i umilkł.
Więźniowie odsłonili już cały bok. Od dolnego rantu ku górze biegło pęknięcie długie na kilkanaście werszków.
– Co się stanie, co jeszcze mówi przepowiednia? – zapytał Skórzewski.
– To wystarczy. Ruszże głową, człowieku. Upadnie tron carów. Wyobrażasz sobie, co musi stać się wcześniej, by władza do tego stopnia osłabła? – Nauczyciel wzdrygnął się na samą myśl.
– Imperium jest silne jak walec parowy. – Lekarz wzruszył ramionami. –
Zmiażdży każdego i przetrwa wszystko. Rewolucja w tysiąc dziewięćset piątym…
– A i oni nie pragną wolności, nienawiść nimi kieruje. – Michaił myślał już o czymś innym. – Może to tak ma być? Może gdyby w dzwon uderzył dobry człowiek, na świat spłynęłoby dobro, a zły przyniesie nieszczęście? Ci tutaj…
– Każdy chce być wolnym… – westchnął doktor.
– Ale nie każdy na to zasłużył. Wszak nie bez powodu tu trafili… Czytałem kiedyś tego całego Marksa… Nie daj Bóg, żeby ta plugawa nauka… – urwał.
Anton przeciągnął grubą konopną linę przez ucho, przerzucił przez konar.
Dzwon nie był duży, w ośmiu bez większego trudu wywindowali go do góry.
Wreszcie zawisł na dębie. Jeden z katorżników zaczepił linę o uchwyt serca.
Pociągnął. Dwaj inni pomogli mu. Rozkołysali powoli. Skórzewski patrzył na wahadłowy ruch metalowej bryły i naraz poczuł dziwne napięcie panujące w powietrzu. Nawet wiatr od morza ucichł. I naraz lekarz zrozumiał, że za chwilę, gdy tylko serce uderzy, stanie się coś straszliwego…
– Zaczekajcie! – krzyknął i rozpaczliwie szarpnął sznury.
– Stójcie, szaleńcy – zawtórował mu nauczyciel.
Nikt ich nie słuchał. Iwan pociągnął mocniej, metal zetknął się z metalem i wreszcie spiż wydał z siebie ponury huk. Dźwięk sparaliżował wszystkich. Był zły, fałszywy, drgała w nim nuta jakby szyderczego śmiechu. Nie cichł przy tym, wibrował i potężniał, aż wreszcie z siłą orkanu pomknął w dal, odbił się echem od wzgórz i wrócił jeszcze potężniejszy. Nim przebrzmiał do końca, dzwon z cichym
trzaskiem popękał i rozprysł się na kawałki, jakby uczyniono go ze szkła.
– Dokonało się – mruknął Michaił. – Zrobił swoje i jak mydlana bańka…
– Nie ma w tym nic niezwykłego. – Skórzewski już się otrząsnął. – Struktura metalu przeszła korozją, uderzenie wprawiło spiż w wibracje o wysokiej częstotliwości i stąd zapewne takie efekty. – Umilkł zdumiony tym, jak fałszywie brzmią jego wyjaśnienia.
Sam nie wierzył w to, co mówił.
– Nie powinni go ruszać… Zły czas, złe miejsce, zła intencja. A może to, że pęknięty był, też zaszkodziło.
– Wolność?
– Może i wolność dla nich. Ale coś mi się widzi, że nic już nie będzie takie jak dawniej, a nawet oni dostaną zupełne co innego, niż prosili.
Anton wyrósł obok nich. Był blady i jakby przestraszony. Wyjął kozik i drżącymi rękami zaczął ciąć ich więzy.
– Słyszeliście? – zapytał. – Co za moc dźwięku. Aż można niemal uwierzyć w te wszystkie bajdurzenia… Szkoda tylko, że się połamał. Ale pozbieramy kawałki i pokażemy niedowiarkom. A może i zlutujemy…
– Nie ma wyjścia – powiedział car Mikołaj II, tocząc spojrzeniem po członkach rady. – Honor nakazuje nam ratować naszych braci w wierze i sojuszników. We Francji i Prusach ogłoszono mobilizację. Spirala szaleństwa się rozkręca.
Dygnitarze milczeli, na wielu twarzach odmalował się frasunek.
– Mobilizacja w Rosji to… – zaczął wielki książę Aleksander.
– To wojna – uciął władca. – Miejmy nadzieję, że będzie krótka i zwycięska.
Spojrzał w otwarte okno. Gdzieś z daleka wiatr przyniósł dziwny złowróżbny huk, coś jak brzęk stalowej sztaby. Może to na którymś z dworców zderzyły się wagony? Może w fabryce pękł kocioł parowy? Szyby zadrżały, rozdzwoniły się kryształowe wisiorki żyrandoli.
Car wzdrygnął się i otrząsnął z zadumy. Przysunął papiery. Wyjął z etui wieczne pióro i bez zbędnego wahania podpisał rozkazy.
Document Outline
��
��
��
��
��
��
��
��