– Czekaliście na mnie. Czego zatem oczekujecie?
– Choroby można zwalczyć na różne sposoby. Można się modlić, można wyruszyć w ciemności i na ścieżkach ducha walczyć z ich przyczyną. Można też użyć proszków i zastrzyków. Mój lud opuszcza niebawem tę krainę. Daleka droga przed nami. Przejdziemy wiele wsi, wiele koczowisk, nim ujrzymy wyżyny kraju zwanego Dalarna. Tam, gdzie ziemia i góry rodzą miedź.
– Wybieracie się do Dalarny!? – zdumiał się. – To przecież w Szwecji.
– Być może. Ale to dobrze. Im dalej, tym lepiej.
– Byliście tam kiedyś? – zaciekawił się.
– Nie, ale w czasach moich dziadów przybył stamtąd kupiec, przywiózł nici ciągnięte z cyny i miedziane blaszki. Stąd wiemy, że żyją tam nasi bracia.
– To potwornie daleko.
– Jeśli nie dojdziemy w rok, poświęcimy na to dwa lata. Wszak zesłańcy z twojego kraju pieszo idą nad jezioro zwane Bajkał… A i pieszo czasem trzeba im wracać do domu.
– To prawda. Do czego jestem wam potrzebny?
– Masz szczepionki przeciw chorobie, która dziurawi skórę, a którą Rosjanie zwą ospą. Przejść musimy przez okolice, gdzie tli się ona jak ogień pod mchem.
– Chcecie, żebym was zaszczepił?
– Tak.
– Mam niewielką rezerwę, ale…
– Katorżnicy nie chcieli. Wśród rosyjskich chłopów też nie wszyscy przyjmą ten dar. Dla nas też wystarczy. Mamy złoto wypłukane z rzek na wschodzie.
Zapłacimy ci.
– Nie trzeba. Szczepienia zafundował rząd. Zgłoście się jutro w gabinecie…
– Zapraszamy do nas w gościnę. Tak będzie dyskretniej. Po co ludzie mają gadać…
– Niech będzie i tak. A dlaczego stąd odchodzicie? – zainteresował się. – I to jeszcze tak daleko?
– Tam żyją nasi bracia. Tam będziemy bezpieczni. Tu idzie sztorm. Ziemie te spłyną niebawem krwią i na wiele lat opanują je demony zagłady. Musimy uchronić nasze dzieci.
– Sztorm?
– To złe miejsce. Bardzo złe. – Szaman zaczął lekko uderzać dłońmi w bęben. –
Będzie jeszcze gorsze. Wzniosą tu słupy łączone drutem kolczastym. Zamkną ludzi jak bydło w zagrodach i zgotują im los gorszy niż człowiek szykuje zwierzętom.
Prawosławni nazwą to miejsce golgotą, bo nawet klasztory zamienione zostaną na siedliska zła… Już niebawem. Ta ziemia będzie przeklęta i przeklinana. Zapadnie nad nią mrok, bo to właśnie tu ukryto klucz do przyszłości. Tu drzemie w ziemi dzwon, którego dźwięk niegdyś zwiastował ludziom wolność…
– Skąd wiecie, że to tutaj? Nawet jeśli oprycznicy przejechali przez miasteczko, mogli przecież udać się w trzech różnych kierunkach.
– On jest tu, w tej dolinie. Milczący las to dowód. Dźwięk, który kiedyś się rozlegnie, uderzy w przód i w tył. Pod prąd rzeki czasu. Zwierzęta go usłyszały i uciekły przerażone. Las między wzgórzami milczy. Dalej na wschodzie, na zachodzie i na południu lasy są pełne zwierzyny. Tu nie trafisz na najmarniejszą wiewiórkę. Orzechy sypią się z cedrowych szyszek, ale nie znajdziesz ni jednego ptaka, który by się na nie połakomił. My też obóz rozłożyliśmy dalej. Za granicą, za wododziałem tej doliny. Tu zostało tylko seide – objął gestem krąg kamieni. –
Tylko ja tu przychodzę rozmawiać z duchami. Bo one były tu wcześniej…
– Rozmawiać…
– Nasze bębny. – Szaman uderzył dłońmi, wydobywając dźwięk. – Istnieją
zawsze. To, co trzymam w ręce, to tylko odbicie bębna, który jest tam, po drugiej stronie. Zniszczyć go można, ale i tak zniknie tylko ten przedmiot. A gdy przyjdzie czas, wykonamy nowy i tak samo potężny… Wiele razy popi nakazywali nam zniszczyć je jako narzędzie szatana, pamiątkę pogańskich czasów… Zawsze byliśmy posłuszni. Ale gdy zachodziła potrzeba, robiliśmy nowe.
– I co jeszcze powiedziały duchy?
– Że to, co idzie, jest nieodwracalne. Że za rok nie będzie już tu mego ludu, a ci, którzy zostaną, zgotują sobie los straszliwszy od śmierci. Idź już. Spać pora…
Jutro Marfa cię do nas zaprowadzi.
Ujął w dłoń widełki i stukając rytmicznie, począł wprowadzać się w trans…
Doktor patrzył nań jeszcze przez chwilę, aż wreszcie wstał z ziemi i powędrował
do wsi.
Doktor kierował się odgłosami toporów. Poręba nie była duża. Pnie zrąbanych drzew przycięte czekały w zgrabnych sągach na wywiezienie. Tu i ówdzie stosy popiołu znaczyły miejsce po ogniskach, na których spalono niepotrzebne już gałęzie. Katorżnicy posuwali się doliną rzeki. Tu, w osłoniętych miejscach, drzewa rosły najokazalsze. Skórzewski dłuższą chwilę stał na skraju lasu, patrząc, jak wali się potężny trzystuletni świerk.
Wreszcie wyszedł na otwartą przestrzeń. Anton przerwał ostrzenie siekiery i wyszedł mu naprzeciw.
– Przemyśleliście decyzję? – zagadnął doktor.
Agitator poskrobał się po głowie.
– Tak jakby – powiedział. – Może i faktycznie to dobra szczepionka, ale najpierw to byśmy ją sprawdzili na jednym z nas. Jak się nie przekręci ani mu łapa
nie wygnije, to zaryzykujemy.
– Kogo zatem mam zaszczepić?
– Na razie nie ustaliliśmy. Rozumiecie, nikt się na ochotnika nie chce zgłosić, a żeby przymusić kogo, sił moich mało. – Zmrużył oczy.
– Jesteście agitatorem, przekonajcie ich – wyszczerzył zęby Skórzewski.
– Trochę głupio tak namawiać, a potem samemu nie brać zastrzyku… – zakpił
Grigorij. – Do roboty, Anton, nie ma się co zasiadywać, bo sam wiesz, że ilość kubików musi się zamknąć…
Doktor zszedł w dolinę. Marfa czekała koło cerkiewki. Trzymała za cugle dwa osiodłane już konie.
– Pora w drogę, doktorze. – Wskazała niebo.
Wyjechali na przełęcz. Ten las był już inny – ćwierkały ptaki, komary cięły jak szalone… Na brzegu jeziora rozłożyła się wioska. Doktor spodziewał się skupiska szałasów i namiotów, a tymczasem ujrzał wrośnięte w ziemię chaty z grubych bali i półziemianki kryte darnią. Dalej znajdowały się jakieś szopy i okólniki, gdzie zapewne trzymano zwierzęta.
Ludzi było sporo. Jedni pakowali juki, inni splatali maty z rogoży, ktoś podkuwał konia, koło chat piętrzyły się pakunki.
„Zwijają obóz” – pomyślał lekarz.
– To nasze zimowe leża – wyjaśniła dziewczyna. – Gdy śnieg pokrywa trawy i renifery mają coraz mniej pożywienia, także dla nas kończy się czas wędrówki.
Odpoczywamy tu, by wiosną ruszyć w drogę.
– Zostaliście dłużej w tym roku? Nauczyciel mówił, że ruszacie, nim śniegi stopnieją.
– Zazwyczaj tak, ale tym razem czekaliśmy na was. Na człowieka, którego zapowiedziały duchy. Ponadto mieliśmy dużo pracy. Trzeba było przygotować wszystko, co zabieramy, i zniszczyć to, co już się nie przyda… Część mężczyzn pociągnęła już wiosną wraz ze stadami daleko na zachód. Muszą przygotować nowe miejsca postoju i prosić tamtejsze plemiona o przepuszczenie naszego ludu…
Reszta będzie towarzyszyć nam i spotkamy się na szlaku.
Na pagórku za wioską w ziemi ziały głębokie doły. Obok oparte o płot stały krzyże. Skórzewski patrzył na to, nic nie rozumiejąc.
– Odchodzimy na zawsze – powiedział szaman, pojawiając się znienacka obok.
– Wykopaliśmy zatem z ziemi szczątki naszych zmarłych. Obmyliśmy kości i złożyliśmy w skórzane worki. Pogrzebiemy ich w nowych grobach, wśród gór nowego kraju. Spalimy też domy, a drogę przebytą zasypiemy solą, popiołem i piaskiem, by demony nie ruszyły naszym tropem.
Lekarz milczał. Zaskoczyła go determinacja tych ludzi. Wykopywać szczątki własnych dziadów, by zabrać je na tułaczkę? Spalą za sobą wszystkie mosty. A przecież idą w ciemno. Nie wiadomo, co ich czeka u celu podróży, jak zareagują szwedzkie władze, co powiedzą luterańscy pastorzy, widząc najazd kilkuset wyznawców prawosławia…
Читать дальше