– Tego nie wiem, tak mówi legenda. W każdym razie car zabrał dzwon do Moskwy. Chciał go powiesić na Kremlu, ale wśród mnichów wleczonych do stolicy na kaźń był jeden jurodiwy . Gdy już docierali, wpadł w atak i wykrzyczał
proroctwo…
– Co mówiło?
– Że gdy dzwon ten się odezwie, a dźwięk jego dotrze do stolicy, upadnie tron carów. Przepowiedział, że moc dzwonu jest jak żywioł, ani dobra, ani zła. Można ją było poskromić i niosła ludziom radość i pożytek. Ale skoro zdobył go jako łup człowiek zły i przepełniony nienawiścią, to ta nienawiść rozleje się po świecie jak smoła…
– Car uwierzył?
– Tak. Przesądny to on był. Nakazał dzwon zniszczyć. Ale to się nie powiodło.
Choć kuli najcięższymi młotami, nie pękł. Zatem nakazał wywieźć go daleko, jak najdalej od Moskwy, w lasy Północy, i pogrzebać w ziemi.
– I dotarli aż tutaj? To jakaś bzdura! Jesteśmy ponad tysiąc wiorst od dawnej stolicy.
– A jednak przybyli tu. Batiuszka z miejscowej cerkwi zobaczył dzwon na wozie i żal mu się zrobiło, bo dumał, że jak carowi złość minie, można by go na dzwonnicy cerkiewnej zawiesić… Tedy posłał trzech synów, by przepatrzyli, gdzie też oprycznicy go zakopią. Jednak chłopcy nigdy już z lasu nie wrócili… Siepacze carscy widać nie chcieli, aby ktokolwiek miejsce to poznał.
– Nie wydaje mi się to prawdopodobne… Od czasów Iwana Groźnego minęło ponad trzysta lat. Czytałem, że pamięć ludzka jest w stanie przetrwać nie więcej niż pięć pokoleń…
– Teraz być może tak – zgodził się nauczyciel. – Od kiedy umiemy pisać, łatwiej zapominamy. Powierzamy myśli papierom. A przecież kiedyś było inaczej.
To, czego nie zapamiętałeś, przestawało istnieć. Zresztą popatrz na naszych sąsiadów. – Wskazał gestem okno.
Doktor wyjrzał. Dwie kobiety wychodzące ze sklepiku ubrane były w tradycyjne stroje.
– Lapończycy…
– Właśnie. Nauka akademicka uważa ich za zdegenerowaną rasę schyłkową, przeżytek epoki lodowcowej… Ja osobiście mam na ten temat inne zdanie.
– Z pewnością to paleoeuropeidzi. Byli tu tysiące lat wcześniej, nim przybyli nasi przodkowie. Nie sądzę jednak, żeby byli zdegenerowani – powiedział lekarz. –
Budowa ciała prawidłowa, są od nas drobniejsi, ale to efekt innej budowy kośćca i życia w stanie chronicznego niedożywienia.
– Interesowałem się trochę ich kulturą. Niewielu umiało dawniej czytać, za to starcy potrafią wymienić swoich przodków nawet siedem, osiem pokoleń wstecz.
Wszyscy wiedzą, jak i z kim są spokrewnieni. Młodzi pamiętają, by nie ciągać w krzaki swoich kuzynek. Nie umieli pisać, więc to, co ważne, zapamiętywali. Z
nami było podobnie. Jeszcze pięćdziesiąt, siedemdziesiąt lat temu, gdy analfabetyzm był powszechny, pamięć stanowiła używane na co dzień narzędzie…
– Wydaje mi się, że ma pan rację – zgodził się doktor.
– Dlatego też wierzę w prawdziwość legendy o dzwonie. On mógł zostać ukryty gdzieś tutaj. Mamy przekazy z trzech źródeł: księgi cerkiewne, nasze legendy i opowieści Lapończyków. Ich wódz to potwierdza.
– Wódz?
– Władza zrobiła go pro forma naczelnikiem, ale to po prostu przywódca tamtej grupy, plemienia, zwał jak zwał. Podobno także szaman. Znam huncwota dobrze…
– Skąd?
– Dziesięć, nie, piętnaście lat temu był moim uczniem. Bystry dzieciak. Bardzo bystry. Czytać i pisać nauczył się w dwa tygodnie. Ale potem jakby nauka przestała go interesować. Czytał i coraz rzadziej zachodził. Za to swoich wyuczył czytania i pisania. I to nie tylko bukwami, ale też łacińskim alfabetem.
– A teraz? Posyłają dzieci do szkoły?
– Nie. Może gdyby siedzieli bliżej… Dawniej mieszkali na wschód, zaraz za zagajnikiem. To blisko było. Teraz siedzą za lasem i za wzgórzami, pół dnia drogi, to i zachodzą rzadziej. Zresztą co to byłaby za nauka? Ściągną tu w listopadzie, jak już śniegi prószą, w kwietniu jeszcze dobrze zima nie puści, a oni już ruszają w drogę. Tu zostanie kilku starców, co nie wytrzymują trudów wędrówki, a wszystkie dzieciaki ciągną na szlak.
– Gorączkę włóczęgi mają we krwi jak Cyganie – zadumał się lekarz. –
Rozumiem ich…
– W każdym razie ich legendy potwierdzają nasze przekazy. Przywieziono tu
dzwon. Dzwon niegdyś błogosławiony, teraz niosący przekleństwo. Dzwon tak straszny, że gdy spoczął w ziemi gdzieś wśród tych wzgórz, umilkły ptaki i owady, a zwierzęta omijają tę okolicę łukiem.
– To przecież…
– Wiem, że z naukowego punktu widzenia to wierutna bzdura, ale obiecaliście przecież, doktorze, że nie będziecie się śmiać.
– Nie będę… Sam widywałem rzeczy, których nie umiem wyjaśnić.
Skórzewski ocknął się w środku białej nocy. Gdzieś z daleka wiatr znowu niósł
dziwny dźwięk. Po niebie sunęły ciężkie burzowe chmury, sprawiając, że stało się prawie zupełnie ciemno.
– Co za diabeł?
Lekarz uchylił okno i wsłuchał się w odgłosy. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to huk pociągu. Zaraz jednak odrzucił to przypuszczenie. Najbliższa nitka drogi żelaznej była sto pięćdziesiąt kilometrów stąd. Łomot narastał i słabł.
– Kuźnia? – zamyślił się Skórzewski. – W nocy?
A może to stukają sita we młynie? Ubrał się, przerzucił przez ramię pasek strzelby i wyszedł na ganek. Dudnienie dobiegało gdzieś z lasu. Nie wahał się już.
Ruszył w kierunku źródła dźwięku, najpierw drogą, potem zagłębił się między drzewa. Szedł może pół godziny. Las stał milczący i przerażająco cichy. Martwy.
Lekarz co jakiś czas omiatał wzrokiem krzaki. Nigdzie nie zalśniły oczy, nigdzie z gęstwiny nie poderwał się spłoszony ptak.
Dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Wreszcie wyszedł na rozległą polanę. W
zamierzchłej przeszłości ktoś ułożył tu krąg głazów. Pośrodku kręgu płonęło niewielkie ognisko. Siedział przy nim młody Lapończyk. Na kolanach trzymał
bęben, w który rytmicznie uderzał widełkami z rogu renifera. Doktor wyminął
głazy wytyczające granicę kręgu i usiadł naprzeciw. Milczał.
Wreszcie szaman zakończył grę. Spojrzał nieproszonemu gościowi prosto w oczy.
– Przybyłeś – powiedział wreszcie.
Mówił po rosyjsku prawie bez cienia obcego akcentu.
– Ja?
– Duchy przodków zapowiedziały cię już parę miesięcy temu. – Szaman wskazał gestem bęben.
Teraz dopiero lekarz spostrzegł, że skórę pokrywają liczby, znaki i symbole namalowane ciemnym barwnikiem. Pośrodku leżał pierścień, kółko wykonane z mosiądzu albo i złota…
– Naczelnik, a może raczej wódz wspólnoty – odgadł Skórzewski. –
Opowiadali mi o was.
– Tak. Na chrzcie dali mi Oleg.
– A to prawdziwy szamański bęben… Taki, który wskazuje drogę i otwiera inne światy. Taki, którym można rozmawiać z duchami i sprowadzić stada reniferów na szlak.
– Kpicie sobie, dla was to zabobon.
– Poniekąd… Ale nie do końca.
– Wibrujące koło dotknęło znaku krzyża i symbolu podziemi, a wreszcie zatrzymało się. Wiedzieliśmy zatem, że ten, kto przybędzie, jest lekarzem, że starł
się już z siłami ciemności i że miano jego pochodzi od skóry. Gdym usłyszał twe nazwisko, wiedziałem, że przepowiednia się sprawdziła. I zarazem, że mamy naprawdę niewiele czasu.
– Widziałem w życiu wiele dziwnych rzeczy – powiedział lekarz. – Nie wszystko, co przeżyłem, da się wyjaśnić.
– Mimo to nie bardzo chce wam się wierzyć, że głos bębna pozwala nam zajrzeć za zasłonę czasu… Tak bywa.
Читать дальше