Ilust racje
Dismas
Lublin 2012
Światy Pilipiuka
1. 2586 kroków
2. Czerw ona gorączka
3. Rzeźnik drzew
4. Aparat us
5. Szew c z Licht enrade
Wunderwaffe
Ponury ryk silników rozbrzmiewał nad Berlinem. Z daleka dobiegł głuchy huk eksplodującej bomby, a po chwili kolejny. Nalot...
– Szybciej! – adiutant wodza przynaglił Heinza do szybszego biegu. Wpadli między budynki Kancelarii.
Ryk narastał, bomby padały to bliżej, to dalej. Niebo przecięły smugi reflektorów, rozszczekały się zenitówki. Gdzieś na wschodzie pojawił się klucz nisko lecących samolotów.
– Ruskie czy A nglicy? – wysapał pytanie młody esesman.
– Kto ich tam wie, poza tym jakie to ma znaczenie? – wzruszył ramionami przewodnik. – Ostatni wysiłek!
Przebiegli otwartą przestrzeń dziedzińca i po wąskich betonowych schodkach zbiegli w bezpieczny półmrok głębokich schronów. Otwarły się grube stalowe wrota, potem kolejne. Korytarze noszące jeszcze ślady szalunków ciągnęły się w nieskończoność. Zstępowali coraz niżej i niżej, w głąb ziemi. Wreszcie stanęli przed zwykłymi, dębowymi drzwiami. Przewodnik zapukał.
– Wejść – dobiegło ze środka.
A diutant nacisnął klamkę i przepuścił Heinza przodem, sam jednak pozostał na zewnątrz. Młody esesman wszedł
do gabinetu. Obok biurka stał A dolf Hitler. Towarzyszył mu starszy mężczyzna w białym fartuchu laboratoryjnym.
– Heil Hitler! – Przybysz wyrzucił dłoń w salucie.
– Cieszę się, że was widzę, Heinz – powiedział wódz. – To profesor... Może lepiej bez nazwisk – zreflektował się. –
Nie domyślacie się zapewne, w jakim celu was wezwałem...
– Melduję, że nie!
– Znacie, Heinz, sytuację na froncie?
– Nasza waleczna armia odpiera...
– Gówno tam odpiera – przerwał mu wódz. – Tu możemy pomówić szczerze. Prawda jest taka, że wojnę już przegraliśmy.
Oficer poczuł zimny pot na karku.
– Nasza armia... – wyjąkał.
– Ta banda nieudaczników od niemal roku znajduje się stale w odwrocie. Jedziemy już na resztkach rezerw. Na całym okupowanym obszarze ludzie wykręcają klamki z drzwi, by zapewnić przemysłowi mosiądz i brąz na zapalniki.
To jednak ciągle za mało. Produkcja stali nie pokrywa podstawowych potrzeb. Sytuacja z paliwem jest tragiczna.
Zasoby ludzkie... – Urwał, a po twarzy przebiegł mu nerwowy tik. – Możemy prowadzić wojnę może jeszcze rok, a i to pod warunkiem, że alianci nie otworzą drugiego frontu.
– A nasza wunderwaffe? – Heinz z trudem pokonał skurcz gardła. – Zdalnie sterowane rakiety? Pociski V3? Bomba atomowa, nad którą pracuje Oppenheimer?
Spojrzał z nadzieją na naukowca, ale ten tylko bezradnie rozłożył ręce.
– Bomba ciągle jeszcze jest tylko na deskach kreślarskich – westchnął Führer. – Mamy mało pierwiastków, tych...
no...
– Rozszczepialnych – podpowiedział profesor.
– Prawdopodobnie w ciągu najbliższych trzech lat nie zbudujemy broni atomowej. A to oznacza, że nie zbudujemy jej nigdy, bo za dwa lata będzie już po nas. Resztę cudownych broni mamy na razie w fazie modeli lub co najwyżej prototypów.
– Wodzu, jeśli mogę oddać życie za Rzeszę...
– Po to was wezwałem. Możecie. – Hitler uśmiechnął się przyjaźnie. – I nawet niekoniecznie trzeba będzie oddawać życie. Nakreśliłem sytuację, byście właściwie zrozumieli wagę swojej misji.
– Jeśli tylko da się odwrócić tę... – Zawiesił głos, obawiając się wypowiedzieć fatalne słowo.
– ...klęskę – dokończył za niego wódz. – Szanse nie są duże, ale jeśli misja się powiedzie, tę wojnę jeszcze wygramy. Nasz pomysł sprowadza się... Zresztą niech pan to zreferuje, profesorze.
– Nie zostaliśmy tak zupełnie na lodzie, a i w dziedzinie cudownych broni mamy pewne wyniki. Dotąd nie miały zastosowania militarnego, ale geniusz naszego wodza...
– Do rzeczy! – uciął Hitler.
– Od dawna przeczuwano, że obok naszego świata istnieją także rzeczywistości równoległe. A lternatywne –
odezwał się uczony. – Światy podobne do naszego, jednak niedostępne, oddzielone fałdami wielowymiarowej czasoprzestrzeni.
Heinz nic z tego nie zrozumiał, ale uprzejmie słuchał.
– To jakby sąsiedni pokój w tym samym budynku – wtrącił się Hitler. – Nasz świat to komórka w pszczelim plastrze, a obok znajduje się wiele podobnych. I w nich też żyją ludzie, istnieje Berlin...
– To zdumiewające – szepnął Heinz, choć nadal nie bardzo rozumiał, o czym mowa.
– W tej chwili zdołaliśmy potwierdzić doświadczalnie istnienie około ośmiuset takich światów. Opracowaliśmy też metodę przedostania się do nich.
– Użył pan słowa „alternatywne”. Czy nasza historia potoczyła się w nich inaczej?
– Przynajmniej w niektórych. Wyszukaliśmy bratni świat nazistowski, w którym rozwój techniki wydaje się wyprzedzać nasz o jakieś dwie dekady – odezwał się Hitler. – Udacie się tam, Heinz, i poprosicie o pomoc. Sami wiecie, jak szybko rozwijają się systemy uzbrojenia. Mamy szanse zaskoczyć ruskich bronią, którą może wymyślilibyśmy za dwadzieścia lat.
Sens słów wodza dotarł do niego po chwili.
– To niesamowite – wykrztusił.
– Wydaje mi się, że moje badania są absolutnie pionierskie – odezwał się uczony. – Nasi bracia najwyraźniej nie wpadli na tę koncepcję, bo już by nas odwiedzili...
– Zatem nie ma tam aparatury umożliwiającej powrót. Jak sprowadzę posiłki? – zapytał Heinz trzeźwo.
– Tu jest niezbędna dokumentacja techniczna naszego odkrycia – wyjaśnił profesor, wręczając mu rolkę mikrofilmu. – Przekażecie ją uczonym z tamtej rzeczywistości. Centralne laboratorium Wehrmachtu lub inna podobna instytucja będzie w stanie w ciągu najdalej trzech miesięcy zbudować odpowiedni teleport. Dzięki temu wrócicie do domu, a oni będą mogli nam przesłać broń atomową, nowoczesne czołgi, samoloty i co tam jeszcze ciekawego wymyślili.
– Tak jest! Jak wygląda świat, do którego mam się udać?
Na twarzy wodza i konsultanta naukowego nieoczekiwanie odmalowała się głęboka troska.
– Tak dokładnie nie wiemy – przyznał wreszcie profesor. – Bardzo trudno uzyskać obrazy ze światów-cieni. Wiemy tylko jedno: to z pewnością bratnie nam państwo nazistowskie.
Wyjął odbitkę niezbyt wyraźnej fotografii... Przedstawiała wielką swastykę na postumencie. W tle majaczyły jakieś budynki.
– To Brama Brandenburska, ale widziana od strony parku – zidentyfikował obiekt młody agent. – A te pojazdy to chyba samochody. Faktycznie wyglądają o wiele nowocześniej niż nasze!
– Brawo – pochwalił Hitler. – A zatem udacie się, żołnierzu, do innego świata, dotrzecie do mnie lub – głos trochę mu się załamał – do tego, kto pełni tam funkcję Führera Rzeszy. Przekażecie mu naszą prośbę o pomoc i w ciągu trzech miesięcy wrócicie na czele posiłków.
– Tak jest.
– Od powodzenia waszej misji zależy los kraju. Jeśli się wam powiedzie... Zostaniecie odznaczeni nowym orderem, najwyższym odznaczeniem Rzeszy, które zostanie zaprojektowane specjalnie na tę okazję.
– Nie zawiodę! – Heinz wyrzucił dłoń w salucie.
– Przygotujcie się, start za godzinę – głos wodza stwardniał, gdy wydawał rozkazy.
– A to weźcie na wszelki wypadek... – Konsultant wskazał stolik.
Na blacie leżał luger, stosik złotych amerykańskich dwudziestodolarówek i podrobiony brazylijski paszport dyplomatyczny.
*
Wiosna w Berlinie była zaskakująco ciepła. Przez rozeschniętą framugę okna wpadały powiewy pachnącego bzem wiatru. Dolfio otworzył oczy. Zielone cienie długo nie chciały ustąpić. Ból głowy oszałamiał. Tanie francuskie wino wypite wieczorem sponiewierało go straszliwie... Wzrok malarza spoczął na spękanym suficie. Powoli wygrzebał się z barłogu. Wypił z czajnika parę łyków zatęchłej wody.
Читать дальше