*
– Dobra. – Heinz tytanicznym wysiłkiem woli wziął się w garść. – Nie wszystko da się w życiu przewidzieć. Wysłali mnie nie tam, gdzie trzeba. To się zdarza. Czekają na mój powrót i na to, że sprowadzę posiłki. Jestem oficerem elitarnej jednostki SS! Nie mogę zawieść naszego Führera! Wypełnię misję! Tylko trzeba podejść do sprawy
pragmatycznie. Żołnierzy stąd nie przyprowadzę. A le mogę kupić broń atomową. A lbo wykraść z arsenałów coś jeszcze lepszego... Potrzebuję jednak pomocy, bo sam się nie połapię w tym szalonym świecie. A kogo mógłbym poprosić o pomoc? Muszę odnaleźć największego geniusza wszech czasów, A dolfa Hitlera!
Zamyślił się głęboko.
„Tak wybitny umysł nawet w tym zwariowanym świecie musiał wspiąć się na szczyty...” – dumał. „Możliwości jest kilka. Jeśli zajął się nauką, jest już pewnie rektorem uniwersytetu... Oczywiście, jeśli poza tym czymś istnieje w ogóle jakaś prawdziwa aryjska uczelnia!” Pogroził pięścią budynkom stojącym obok soboru. „A może został genialnym malarzem? A lbo w konspiracji prowadzi prawdziwych Niemców do buntu przeciw tym ruskim okupantom... Zatem realizujemy plan B. Trzeba do niego dotrzeć. Nawet jeśli nie jest Führerem, to jako rektor uczelni może wynieść w walizce dokumentację albo parę kilogramów pierwiastków rozszczepialnych! A le najpierw sprawdzę to, co najprostsze...”
Heinz podszedł do budki telefonicznej. Na półce poniżej aparatu leżała książka teleadresowa. Przekartkował ją pospiesznie.
– Mordechaj Hitler, usługi deratyzacyjne, A aron Hitler, handel starzyzną, Salomea Hitler-Tennebaum, wróżka –
odczytał z obrzydzeniem. – Paula Hitler? A niech mnie! Siostra wodza! Kancelaria, usługi księgowe przy Leo Belmont Platz. Trzeba znaleźć aktualny plan miasta albo zapytać kogoś o drogę!
*
Hitler zapadł w półdrzemkę. Spod lekko przymkniętych powiek obserwował włoską wycieczkę. Ech, Włochy. Ojczyzna artystów. Podobno Mussolini daje stypendia malarzom...
„Wyemigruję z tego dzikiego kraju” – pomyślał. „Będę malował rzymskie orły i rózgi liktorskie dla parszywych faszystów, ale lepsze to niż dalsza egzystencja w tym zaścianku...”
Ktoś stanął przed sztalugami.
– Jak widzę, nadal żyjemy marzeniami?
Malarz otworzył oczy. Pracownik Departamentu Przeciwżebraczego Miejskiego Centrum Opieki Społecznej? Stał i patrząc na obraz, uśmiechał się kpiąco.
– Dzień dobry – wymamrotał artysta.
– Drogi panie Schickelgruber – pracownik socjalny uśmiechnął się jeszcze szerzej – powiedzmy sobie szczerze.
Ozdabia pan nasze miasto jak grzyb ścianę. Szczególnie zaś fatalnie wygląda ten pański kramik w tym akurat miejscu.
Wyspę Muzeów odwiedzają przecież zagraniczni turyści...
– To mi załatwcie możliwość wystawiania prac w galerii.
– Ech, panie A dolfie. Pan myśli, że żydowscy marszandzi zapomnieli już o pańskich wybrykach? Ta demolka... Jak pan to nazwał? Happening artystyczny „Kryształowa noc”? Zanim policja was zwinęła, wybiliście szyby wystawowe w ośmiu żydowskich sklepach.
Malarz skrzywił się, ale nic nie odpowiedział.
– A le przychodzę w zupełnie innej sprawie. Widzi pan, koszta kontrybucji wojennych, jakie ponosi nasz naród, są bardzo znaczne. W tej sytuacji musimy zaprzestać radosnego rozdawania zasiłków ludziom zdolnym do pracy.
– Jestem bohaterem wojennym. – Wodniste oczy malarza błysnęły wściekle. – Talony do garkuchni trzy razy w tygodniu należą mi się jak psu buda na mocy ustawy...
– Ta ustawa została właśnie uchylona.
– Odznaczono mnie Krzyżem Żelaznym!
– Nikt tego nie kwestionuje, ale sam pan musi zrozumieć, wojnę przegraliśmy.
– I tylko dlatego mam umrzeć z głodu?
– Widzi pan sytuację w zbyt ciemnych barwach. Wprawdzie ustawę uchylono, ale Moskwa pozwoliła nam dokonać konwersji części kontrybucji na program aktywizacji zawodowej dla ludzi takich jak pan. I mogę panu zaoferować coś naprawdę ekstra.
– To znaczy? – nastroszył się artysta.
– Tylko nie wiem, czy jest pan wart naszej pomocy. Poprzednio załatwiłem panu zamiatanie hali drukarni Niemieckiej Organizacji Syjonistycznej...
– Wyrzucili mnie po tygodniu – rozżalił się Dolfio. – Uznali, że ten antysemicki napis w kiblu to moja robota. A le przysięgam, to nie ja... Przemyślałem błędy młodości i...
– Dobra, dobra – uśmiechnął się pracownik. – Co byście powiedzieli na stałe zajęcie?
– Jako kto?
– Malowanie elewacji dworca. Trzy godziny dziennie w zamian za bony do stołówki i dziesięć marek kieszonkowego tygodniowo.
– Malowanie elewacji...
– W papierach ma pan informację – zawód: malarz.
– A le sztalugowy, a nie ścienny!
– Mnie tam wszystko jedno. A le jeśli chce pan tę robotę, to jutro o piątej rano proszę się stawić na szóstej portierni. Może pan zabrać ze sobą swego kumpla. I pamiętajcie, macie być trzeźwi. Chętnych jest więcej niż miejsc.
– Biorę – westchnął ciężko Dolfio.
*
Paula Hitler przyjęła nieoczekiwanego gościa w małym, przytulnym biurze. Przedstawił się grzecznie, wyciągnął swój podrobiony paszport...
– Czym mogę służyć, panie Heinz? – zapytała kobieta.
– Chodzi o pani brata. Przybyłem specjalnie z Brazylii...
– A na cóż panu ten żałosny pacykarz? – Wydęła wargi.
Umysł esesmana wykonał błyskawiczną pracę. Powiedziała „pacykarz”? Widocznie w tym świecie geniusz wodza popchnął go ku szczytom artystycznego wyrafinowania!
– Widzi pani, dotarły do nas słuchy na temat jego wspaniałych obrazów. Zostałem wydelegowany, by na miejscu w Berlinie... Pani brat, A dolf Hitler...
– To ja jestem Hitler – warknęła. – Może sobie podpisywać tak obrazy, ale nasz ojciec go wydziedziczył.
Podejrzewał zresztą, że to kukułcze jajo. Bękart od takiego jednego bogatego żydka... Zakała rodziny ten mój braciszek. Wyrzuciłam go z domu po tym, jak próbował się przystawiać do gimnazjalistki, chyba Ewa miała na imię.
Jej ojciec, pan Braun, wybił mu wtedy cztery zęby... Brat używa teraz nazwiska Schickelgruber, po babce. Staruszka się w grobie przewraca!
– Gdzie mógłbym go znaleźć?
Kobieta zmrużyła chytrze oczy.
– Czy w tym waszym Rio de Janeiro są przypadkiem galerie obrazów i marszandzi?
– Oczywiście.
– To mów pan od razu, że przyjechał do Europy z kasą kupić wagon tych bohomazów. Powiedzmy, że znam adres przytułku dla mężczyzn, w którym mieszka z podobnymi sobie niedojdami życiowymi. Co z tego będę miała?
Heinz bez słowa położył na blacie złotą dwudziestodolarówkę.
– Trzeba było tak od razu! Zapiszę adres. To niedaleko stąd, przy Nowgorod Strasse. Trzeba iść prosto, potem w drugą przecznicę w lewo...
Kwadrans później Heinz wszedł do walącej się rudery. Woń stęchlizny, zjełczałego oleju, czosnku i gotowanej kapusty dźgnęła go boleśnie w nos. Za kontuarem siedział spasiony, pejsaty Żyd.
– Czego? – warknął groźnie.
– Szukam A dolfa Schickelgrubera, pseudonim artystyczny Hitler – wykrztusił skołowany esesman.
Świdrujący wzrok przewiercał go na wylot.
– Po co?
– Jestem dziennikarzem. Z Brazylii... Podobno tu mieszka.
Świadomość, że on, dumny oficer SS, musi się tłumaczyć przed jakimś untermenschem, była kompletnie dobijająca.
– Teraz go nie ma. Na razie jeszcze mieszka – skrzywił się Żyd. – Wywalimy go w poniedziałek. Twój koleś zalega z czynszem. – Okulary w drucianej oprawce błysnęły złowrogo. – Jak go spotkasz, przypomnij mu, że dziś miała być zaliczka! – Nawinął pejs na palec.
Читать дальше